Brzoza z perspektywy paralotniarza
Brzoza z perspektywy paralotniarza
Martynka Martynka
6625
BLOG

"WSZYSTKO JESZCZE LECI W POWIETRZU..."

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 91

 

Anita Gargas w swoim najnowszym filmie „Anatomia upadku” przedstawiła niemal pełny, kompletny obraz katastrofy smoleńskiej, dorzucają kolejne, jak można sądzić, ostatnie już puzzle tej makabrycznej układanki. Dokument ogląda się z zapartym tchem, choć bywają chwile, kiedy człowiek wybucha śmiechem, szczególnie gdy słyszy gorączkowe zapewnienia władz Polski po 10 kwietnia o wzorowej współpracy z Rosjanami, czy przygląda się zadziwiającym akrobacjom kolejnych prokuratorów, którzy boją się jak ognia słowa zamach, czy wybuch. Jednak są to sprawy powszechnie znane, zwłaszcza tym osobom, które na co dzień śledzą historię smoleńską. Wyjątkowość materiału Gargas polega na czymś innym. Otóż dotarła ona do nieznanych dotąd świadków ostatnich chwil lotu Tupolewa, którzy na własne oczy widzieli, co się działo z polskim samolotem, jednak żaden ze śledczych nie zainteresował się ich wiedzą i nie zechciał ich przesłuchać.

Smoleńscy świadkowie wypowiadają się z otwartą przyłbicą, często pod nazwiskiem, choć są i tacy, którzy woleli zachować anonimowość. Ta postawa jest o tyle zrozumiała, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z faktu, iż mają do czynienia z niezwykłym zdarzeniem, szczelnie owiniętym kłamstwem, a jako obywatele państwa, które nie raz w historii pokazywało twarz bandyty, mają świadomość, że ich władze stać na wszystko, nie wyłączając zbrodni. Znamienna jest tu wypowiedź strażaka, który poproszony o wypowiedź mówi otwarcie:

„Wszyscy się boją, boją się”.

Można w tym miejscy zadać sobie pytanie, czy w sytuacji zwykłej katastrofy, której wszystkie aspekty zostały już wyjaśnione, ktokolwiek może się czegokolwiek obawiać? Czy wypowiedź na temat wypadku może być niebezpieczna?

Każdy, kto śledzi prace Zespołu Parlamentarnego bez trudu zauważy, że wypowiadające się  w filmie osoby potwierdzają wyniki badań ekspertów z nim związanych, a scenariusz wydarzeń przez nich odtworzony, zadziwiająco współgra z relacjami świadków.

Jakie jest stanowisko ekspertów ZP? Samolot nie zawadził o brzozę i nie wykonał beczki, czego dowodem jest fakt, iż po minięciu brzozy leciał niezmienionym kursem jeszcze około 140 m, by dopiero w krytycznym punkcie w okolicach autosalonu, między ulicami Gubienki i Kutuzowa gwałtownie zmienić kurs. To w tym miejscu zapisał się TAWS # 38 przemilczany przez obie komisje, który przeczy oficjalnej wersji katastrofy. Naukowcy stwierdzili, iż w tym miejscu doszło do wybuchu w skrzydle, co doprowadziło do jego całkowitej destrukcji, a chwile po tym, w miejscu tzw „zamrożenia” pamięci FMS doszło do decydującego o losie samolotu i pasażerów wybuchu w kadłubie.

Jak ten zrekonstruowany scenariusz ekspertów ZP ma się do relacji świadków smoleńskich?

Właściciel garażu, znajdującego się nieopodal miejsca zdarzenia zapamiętał:

„Trzy głuche huki, z małą przerwą. Było widać niewielki język ognia”.

Ktoś przytomny musi zapytać: dlaczego w samolocie pojawił się ogień jeszcze przed upadkiem o ziemię? Ani MAK, ani komisja Millera takiego zjawiska nie opisywały, a wręcz przeciwnie obie komisje zaznaczyły, że nie było śladów pożaru lub wybuchu do czasu uderzenia o ziemię.

Z kolei motocyklista widoczny na zdjęciach z 10 kwietnia, do którego dotarła Anita Gargas, opowiedział  o gwałtownie milknącym dźwięku silnika i ogromnej ilości małych części samolotu spadających na pobliski zagajnik po przelocie uszkodzonej maszyny.

Byłem w garażu i było słychać dźwięk. Nagle dźwięk samolotu znikł. Małe części były porozrzucane wszędzie”.

Relacja motocyklisty pokrywa się z opinią doktora Szuladzińskiego, który już wiele miesięcy temu ogłosił, iż jednym z głównych dowodów na wybuch, takim corpus delicti są tysiące odłamków, malutkich fragmentów samolotu, których powstania nie da się wytłumaczyć czymś innym niż eksplozja. O wirujących w powietrzu elementach zniszczonego samolotu mówił także pracownik pobliskiego zakładu produkcyjnego, który był naocznym świadkiem całego zdarzenia:

„Podniosłem oczy i widzę, a wszystko jeszcze leci w powietrzu, nieduże elementy”.

Niezwykle cennymi spostrzeżeniami podzielił się z ekipą Gazety Polskiej kierowca autobusu Nikołaj Szewczenko, który znalazł się niemal na trasie spadającego tupolewa. Jechał, jak mówił, ulicą Kutuzowa, mijając słynny pomnik z czołgiem po swojej lewej stronie, kiedy usłyszał ryk silników samolotu. Wówczas gwałtownie zahamował i przyglądał się całemu zdarzeniu przez okno autobusu, będąc niemal na wysokości miejsca, w którym doszło do eksplozji w skrzydle. Co zobaczył?

Usłyszałem samolot, zobaczyłem iskry z samolotu, [samolot – mój przyp.] idzie bardzo nisko, kołami w dół”.

Kluczowe jest tutaj sformułowanie „kołami w dół”, czyli w pozycji normalnej, a nie obróconej, co od ponad dwóch lat wmawiał nam MAK z komisją Millera, i co zostało zawarte w oficjalnych raportach. Nie było żadnej beczki, samolot przeleciał nad Kutuzowa w pozycji normalnej, a dopiero za nią został zniszczony w wyniku eksplozji w kadłubie.  Dodatkowym walorem tej relacji jest fakt, iż świadek wystąpił pod swoim nazwiskiem, nie ukrywał twarzy.

Szokujące są też informacje przekazane przez cytowanych wyżej świadków na temat akcji ratunkowej, która jak od wielu od dawna podejrzewa, nie miała w ogóle miejsca. Jeden z wypowiadających się w filmie mężczyzn powiedział, iż karetek nie wpuszczono na teren katastrofy, a lekarzom kazano wracać. Takie decyzje podjęto tuż po przyjeździe na miejsce ekip medycznych, a więc w chwili, kiedy nikt kompetentny nie zdołał jeszcze przejść miejsca katastrofy, by móc autorytatywnie stwierdzić, że „wsie pagibli”. Kto więc dokonał takich oględzin i czy miał ku temu podstawy? Jakie miał kompetencje? I czy w przypadku katastrof ogólnie przyjętą praktyką jest niedopuszczanie na miejsce tragedii lekarzy z powodu uznania „na oko” przez jakiegoś laika, że nikt nie mógł przeżyć? Czy kiedykolwiek zdarzyła się sytuacja, że wydano zakaz udzielania pomocy rozbitkom przez służby medyczne?

Film Anity Gargas powinni wszyscy obejrzeć, zwłaszcza ci, którzy uwierzyli w pancerną brzozę i beczkę. Na podstawie, jak się okazało podrzuconych przez właściciela działki Nikołaja Bodina fragmentów samolotu w okolice brzozy, stworzono całą historyjkę nie mającą oparcia w faktach i nauce.  Jak można się było dowiedzieć z filmu elementy rozerwanego przez wybuch samolotu wirowały w powietrzu, co czyni realną tezę, że właśnie owe odłamki mogły niszczyć okoliczne drzewa, czy wbić się w ich pnie.

Niech puentą notki będą słowa profesora Obrębskiego, który stwierdził po zbadaniu części samolotu:

„To była dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja”.

 

P.S

Dla fanatyków wersji o pancernej brzozie polecam kadr z filmu (zdjęcie na początku notki), gdzie widać doskonale, że kontakt z brzozą był po prostu niemożliwyJ

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka