maruti maruti
50
BLOG

Tusk and co nie odrobili ekonomicznej lekcji

maruti maruti Polityka Obserwuj notkę 26

Zadziwia mnie rozmiar proTuskowego klakierstwa w polskich mediach. Nic to, że promuje tą partię prasa centroprawicowa, ale w momencie, kiedy do konserwatywno-neoliberalnego wozu wsiadają dziennikarze „Polityki” i „Gazety Wyborczej” to już robi się z tego cyrk wzajemnej adoracji.


Kaczyńscy to ekonomiczni partacze. Co do tego nie ma chyba wątpliwości. Szybki wzrost za ich rządów wynika wyłącznie z tego, że przejęci walką z układem, iż o wtrącaniu się do gospodarki nie myśleli (choć na pewno na ich plus należy jednak pewien postronnie zaobserwowany spadek korupcji). Pracę za nich wykonało przede wszystkim przyłączenie do Unii Europejskiej, a rząd PiSu niczego nie zepsuł.


Tusk i PO dochodzi do władzy z łatką ekonomicznych literatów. W końcu wyznają jedyną słuszną neoliberalną szkołę gospodarki, więc głaszczą ich dziennikarze zarówno z prawa jak i z lewa, ewentualnie czasami dając żóltą kartkę, że program neoliberalny wprowadzają zbyt wolno.


Wczoraj doszło do spotkania Tusk-Kaczyński. A dzisiaj prasa już zgodnie huczy – Kaczyński nie wie, co robi i pragnie generować dalsze długi, zamiast ich redukować. Istny imbecyl. Jak donosi GW: Kaczyńscy nie odrobili węgierskiej lekcji ekonomicznego laika Agaty Nowakowskiej. Z drugiej strony jaśnie oświecony Tusk i spółka przy pełnej adoracji m.in. Gazety Wyborczej celem rozwiązania kryzysu proponują wejście do strefy Euro w 2012 i cięcie wydatków budżetowych. Istne geniusze makroekonomii.


Problem w tym, że tym razem bliżej prawdy jednak jest kaczor, a nie Donald. Generalnie można się zgodzić, że generowanie wzrostu za pomocą wzrostu deficytu budżetowego to niezbyt chlubna praktyka gospodarcza współczesnych gospodarek. Z jednej strony pozwala to owszem generować wzrost gospodarczy w dniu teraźniejszym, ale z drugiej powoduje nadwyrężenie możliwości rozwoju bezkredytowego na przyszłość, nie mówiąc o skutkach inflacyjnych tegóż. Duża część obecnego kryzysu finansowego wynika właśnie z owego życia na kredyt w Stanach Zjednoczonych. O tyle Amerykanom uchodziło się dosyć długo na sucho, bo dzięki funkcjonowaniu dolara jako międzynarodowej waluty rozliczeniowej i rezerw możliwe było drukowanie pustych pieniędzy, które nie generował inflacji, a papiery dłużne funkcjonowały jako gwaranty.


Problem polega na tym, że kryzys rządzi się nieco innymi prawami. Wspomniani Węgrzy wpadli w pułapkę zadłużeniową i rozdmuchali niemiłosiernie budżet. Problem w tym, że robili to w okresie koniunktury, a nie w okresie potencjalnego kryzysu finansowego. Jeszcze jakiś czas temu powszechne było leczenie kaca gospodarczego za pomocą prowokowania wymiotów (czyli ostrych cięć w wydatkach publicznych). Lekarstwem na kryzys miało więc być zrównoważenie budżetu i wycofanie się państwa z gospodarki.. Takie lekarstwa swoim pacjentom podawał zarówno Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jak i Bank Światowy, skąd w latach 80-tych i 90-tych mieliśmy sporo materiały badawczego i z tego powstał bogaty katalog analiz porównawczych, które dosyć silnie wpłynęło na nauki ekonomiczne ostatnich kilkunastu lat.


Przy całych swoich wadach sektor publiczny posiada jedną bardzo istotną zaletę (choć zazwyczaj należy uważać to za wadę) w okresie kryzysu – jest nieelastyczny w zakresie wydatków. Kryzys taki jak ten musi się objawić poważnym załamaniem w zakresie nowych inwestycji w innowacji w sektorze prywatnym, spadku zamówień prywatnych, a także wzrostem oszczędności kosztem wydatków i kredytów. Koniec końców dojdzie do załamania koniunktury we wielu sferach gospodarki, bo firmy obniżą wydatki, żeby ratować zyski, a obywatele przestaną kupować w obawie o przyszłe zarobki i dobrobyt. W tej sytuacji państwo z jej wydatkami jest pewną trwałą, która powoduje stabilizację gospodarki. Sektor publiczny jest zasadniczo niewrażliwy na kryzysy gospodarcze, bo szkoły, służba zdrowia, administracja publiczna, czy nawet urząd skarbowy muszą realizować te same zadania w czasach koniunktury jak i kryzysu.

Ekonomiści zarówno liberalni (jak Milton Friedman, Geoffrey Sachs) jak i neokeynesiści oraz neoinstytucjonaliści po doświadczeniach lat 90-tych doszli do jednego wspólnego wniosku. Zresztą bardzo logicznego na chłopski rozum. Dokonywania cięć budżetowych w czasie kryzysu przyczynia się do pogłębienia kryzysu, gdyż oznacza spadek konsumpcji sektora publicznego. Dążenie do osiągnięcia równowagi budżetowej w momencie, kiedy kryzys jest za rogiem świadczy o ekonomicznej nierozwadze. Zaoszczędzone pieniądze z budżetu nie wracają nawet do obywateli w postaci obniżek podatków, a jedynie powodują ograniczenie całkowitych wydatków państwa.

Równowaga budżetowa państwa świadczy o zdrowych podłożach finansów publicznych. Osiągnięcie tej równowagi należy dokonać jednak w okresie koniunktury, a nie dekoniunktury.

Wspomniany Friedman stwierdził swego czasu ze w czasach kryzysu mniejszym złem jest powiększanie deficytu budżetowego niż redukcja wydatków publicznych. Optymalnym wyjściem jest gwarantowanie równowagi lub nadwyżek budżetowych w czasie koniunktury, a dążenie do pobudzenia wydatków celem łagodzenia kryzysów w okresie dekoniunktury.

Sensowne jest oczywiście dążenie do większej efektywności wydatków, czyli racjonalnych cięć w jednych obszarach i wzrostach wydatków w innych (np. oszczędności z emerytur pomostowych przeznaczyć na budowę autostrad).

Rolą państwa nie jest przejęcie całkowitej odpowiedzialności za pobudzenie rozwoju, bo z cyklami ekonomicznymi wygrać nie można. Jednak w przypadku tej kryzysu, w szczególności finansowego, państwo nie powinno szkodzić np. poprzez kroki prowadzące do dalszego spadku dostępnych pieniędzy na rynku. W Polsce jest to o tyle łatwe, że pomimo rosnącego długu krajowego mamy jeszcze pewien zapas bezpieczeństwa, więc jeśli nieco bardziej się zadłużymy to nie grozi to załamaniem finansów publicznych, jak na Węgrzech.

Tym samym Tusk i jego apologeci po raz kolejny wykazali się ekonomiczną ignorancją pomieszaną z pustą ideologią. Zapowiadają cięcie kosztów sektora publicznego (a nie efektywniejsze wydawanie pieniędzy publicznych) oraz irracjonalną wiarę, że poprzez 'przykręcenie kurka' można pobudzić wzrost gospodarczy... Nawet na chłopski rozum: MNIEJ TRANSAKCJI GOSPODARCZYCH NA RYNKU RÓWNA SIĘ WYŻSZY WZROST??? Absurd. No ale jak specjaliści-lemingi z Gazety Wyborczej twierdzę, że to logiczne to pardon.

Kolejnym absurdem jest nagły powrót do debaty o wejście do strefy Euro. Byłoby świetnie jakbyśmy do tej strefy weszli, ale traktowanie euro, jako leku na kryzys, w przypadku kiedy przy dobrych wiatrach nowa waluta zawita do Polski w 2012, a prawdopodobniej dopiero w 2013, to już czysty ekonomiczny populizm. No chyba, że ekipa Tuska w ten sposób chce nam zadeklarować, że kryzys będzie trwać jeszcze z 4-5 lat...

p.s. Żeby nie było wątpliwości: Nie uważam za optymalne wyjście dalsze powiększanie deficytu, a wręcz uważam, że należy go zmniejszać. Ale na Boga – nie w czasie kryzysu finansowego, gdzie brakuje pieniędzy na rynku!

maruti
O mnie maruti

"Without a winking smiley or other blatant display of humour, it is impossible to create a parody of fundamentalism that someone won't mistake for the real thing." - Nathan Poe. Z dedykacją dla denialistów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka