maruti maruti
100
BLOG

Medialna ekonomia kryzysu

maruti maruti Polityka Obserwuj notkę 7

Żaden dotychczasowy kryzys nie był tak medialnym wydarzeniem, jak obecne załamanie rynków finansowych. Nawet era upadku dotcomów czy kryzys azjatycko-rosyjski z końca lat 90-tych toczyła się głównie w prasie specjalistycznej, w gabinetach rządowych, w rozmowach między mniej lub bardziej samozwańczych analityków i ekspertów, w zamkniętych biurach szefów firm czy przy zawalonych zapiskami biurkach profesorów uniwersyteckich. Podobnie było z kryzysami okresu międzywojennego czy lat 70-tych. Kryzys odczuwali wszyscy, ale skutki polityczno-ekonomicznych zmian zachodziły zasadniczo poza mediami.

Tym kryzysem rządzą media. Winnych (zasadniczo słusznie, choć w sposób radykalnie uproszczony, tak, że dochodzi do przekłamań) już wskazano. Monetaryzm w wersji wolnorynkowej Miltona Friedmana zaliczył wpadkę, z którego już się chyba nie podniesie. Tym bardziej po szokującym przyznaniu się do współodpowiedzialności za kryzys jego głównego praktyka, czyli Alana Greenspana. Nie pomaga też fakt, że załamanie nastąpiło za kadencji innego zdeklarowanego monetarysty, czyli Bena Bernanke. Powinien to być też ostateczny gwóźdź do trumny tej bezgłowej hydry, jakim jest neoliberalizm z jej wszelkimi okropnościami i wynaturzeniami. Iluzja konsensusu waszyngtoński  powinna stać się pieśnią przeszłości. Nie jestem jednak do końca przekonany o tej nieuchronności, bo głowy tej hydry potrafią odrastać, a rozmiar panowania tej hydry w mediach pozostaje jeszcze w dużej mierze nienaruszona - vide wciąż popularni w polskich mediach 'specjaliści' z Instytutu im. Adama Smitha. Przegranym niewątpliwie została ideologia neokonserwatyzmu, co słusznie zauważa w ostatniej Polityce Jacek Żakowski. Niemodne stanie się hasło liberalizacji, deregulacji, wolnego handlu czy prywatyzacji usług publicznych, choć ciężko wyobrazić sobie zakończenie zakulisowych prób prywatyzacji służby zdrowia, czy deregulacji międzynarodowego sektora usług. Młot przeciwko takim zakusom będzie jednak większy. Wzrośnie niebezpiecznie tendencja do protekcjonizmu, a jedynym ratunkiem przed tym trendem musi opierać się na likwidacji umów dwustronnych i wprowadzeniu prawdziwej równowagi handlowej między północą, a południem. Ciężko jednak liczyć na większą sprawiedliwość w zasadach rządzących międzynarodowym handlem i na liberalizację handlu, więc należy się spodziewać protekcjonizm. Pierwszym krokiem musiałaby być reforma polityki rolnej w USA i w UE oraz renegocjacja umowy z NAFTA. Dopóki jednak tego nie zobaczę na własne oczy nie uwierzę. Stąd też obawiam się nowych barier i załamania się systemu WTO.

Do łask wrócili ekonomiści, co prawda wysoce cenieni w środowiskach akademickich, ale wyszydzani i pogardzani dotychczas w mediach, tacy jak Joseph Stiglitz, Gregory Mankiew, Paul Krugman, a także nawrócony krytyk neoliberalizmu Geoffrey Sachs. Częściowo na znaczeniu wzrosną też zwolennicy szkoły austriackiej, ale wyłącznie jako krytycy systemu, bo społeczny i medialny przekaz ich myśli nie będzie 'trendy'. Ciężko bowiem sprzedawać liberalizm w epoce porażki neoliberalizmu. Przeciętny odbiorca mediów nie rozróżni subtelnej różnicy między Austriakami a Chicago Boys, a walkę medialną o wskazanie winnych liberałowie wszelkiej maści już przegrali. Co więcej, choć Austriacy mają wiele racji, to oferują oni rewolucję, tam gdzie inni oferuję ewolucję, a świat przynajmniej chwilowo na to pierwsze nie jest gotowy na taki szok. Poza tym nie wierzę w masowy sukces Austriaków z kilku powodów: niemedialność, a wręcz elitarność ich poglądów, jej nieelastyczność w erze antyideologizmu, oraz nieumiejętność przyznawania innym rację. Trochę zwolennicy Misesa i von Hayeka przypominają sektę, której aż strach podać rękę, bo zaraz ci ją zjedzą. W dodatku Austriacy często bardzo słusznie wskazują na wady systemu oraz na pewne sprzeczności między nią a liberalizmem gospodarczym, jednak wady ich rozwiązań są dwojakie: całkowicie nierealny i anachroniczny obraz związku między psychiką ludzką, a gospodarką oraz ich nieprzystawalność do obecnie funkcjonującego systemu gospodarczego (aby ich system kapitalistyczny mógł zostać wprowadzony musiałby upaść wpierw obecny system, a ten może i jest mocno poturbowany, ale daleko jej do zdechnięcia).

Monetaryzm

Media nazwały winnych. I ci winni to monetaryści, neoliberałowie i ich guru Milton Friedman. Nie broniąc monetaryzmu warto zauważyć, że choć ideologia Chicago Boys jest winna m.in. deregulacji rynku finansowego do poziomu absurdu czy położeniu podstaw gospodarki wzrostu opartej na kredytach, to jednak filar tego nurtu ekonomicznego pozostaje w dużej mierze obowiązująca ekonomią stosowaną i to nie ona sprokurowała ten kryzys. Łatwo wykazać, że choć i Greenspan i Bernanke nominowali się monetarystami to kryzys nie został wywołany monetarystyczną polityką monetarną, lecz jej zaprzeczeniem. Podstawowa bowiem zasada monetaryzmu głosi, że polityka monetarna powinna być długofalowa oparta wyłącznie w trosce o inflację, a nie o poziom wzrostu PKB. Tymczasem łatwo wykazać, że zarówno Greenspan jak i Bernanke obniżali stopy procentowe celem pobudzenia rynku kredytowego i uniknięcia załamania wzrostu, zamiast troszczyć się o zgodność między inflacją, a stopą procentową. Co więcej łatwą ręką uprawiano druk dolarów na pokrycie szalonych podwójnych deficytów, tymczasem sam Friedman uzależniał podaż pieniądza wyłącznie od wzrostu PKB (wyjątkiem jest sytuacja występowania deflacji). Sektor prywatny nastawił się na wzrost oparty na kredycie, a państwo podporządkowane sektorowi finansowemu usłużnie mu wtórowało. Państwo popełniło tu niewątpliwie błędy, ale błędy wynikały jednak w dużej mierze w oddaniu władzy nad polityką monetarną sektorowi prywatnemu, co jest niewątpliwie częścią konsensu neoliberalizmu.  

W pewnym sensie trzon monetaryzmu pozostaje ważny i został przejęty także przez współczesnych keynesistów. Obecny kryzys z punktu widzenia nauk ekonomicznych nie spowoduje tu żadnego przewartościowania, jednak z monetaryzmu znikną elementy oparte na skrajnej wierze w wolny rynek i doprowadzą do inkorporacji współczesnej wiedzy naukowej na temat defektów rynku.

 Liberalizm

Niewątpliwie uproszczeniem jest zganianie winy na kryzys wyłącznie na liberalizm i tu wiele racji mają Austriacy odpowiedzialność zganiając na jej wynaturzoną formę  (pytanie tylko, czy natura ludzka pozwoli na inną formę liberalizmu?). Łatwo wykazać, że kryzys nie miałby takich rozmiarów, gdyby nie podwójny deficyt Stanów Zjednoczonych. Nie dość, że konsumenci amerykańscy żyli na kredyt to jeszcze dołączył się do tego rząd. Nadwyżka epoki Clintona została przejedzona. Kolejny mit neoliberalizmu, czyli to, że obniżka podatków spowoduje wzrost wpływów oraz trickle-down effect został brutalnie obalony, kiedy bushowskie obniżki podatków dla najbogatszych nie wygenerowały dodatkowego wzrostu gospodarczego ani dodatkowych wpływów do budżetu. Budżet się załamał, a celem pobudzenia wzrostu w kraju Stany Zjednoczone dalej pogłębiały swój deficyt powodując, że nie tylko konsumenci, a i sam rząd żył za cudze pieniądze. Po części to w połączeniu z absurdalnie niskimi stopami procentowymi spowodowało nadymanie bańki spekulacyjnej na rynku finansowym. Jednak waga tego błędu stanie się ewidentna dopiero teraz: Stany Zjednoczone wygenerowały tak wielki dług publiczny w ciągu 8 latach rządów Busha, że wszelkie dalsze kontynuowanie tej polityki zagraża stabilności dolara i tym samym całego kraju.

Interwencjonizm

Obama ma tak małe pole manewru, bo z jednej strony nie może sobie pozwolić na dalsze istnienie tak wielkiego deficytu, a tym bardziej nie może go powiększyć, bo może to pogłębić i przyspieszyć kryzys. Z drugiej nie może zmniejszyć wydatków państwowych, gdyż zmniejszy to zaagregowany popyt na rynku, a to pogłębi i przyspieszy kryzys. Nie może podwyższać podatków, bo to zarżnie gospodarkę. Nie może też pozwolić na wzrost bezrobocie i spadek inflacji, bo znajdzie się w erze deflacji podobnej do tej z Wielkiego Kryzysu. Nowy prezydent-elekt znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i będzie musiał zdecydować się na któreś z tych rozwiązań, gdzie każde jest gorsze od poprzedniego. Patrząc na oczekiwania Amerykanów Obama zapewne zdecyduje się na dalsze trwanie deficytu, ale przekieruje część środków na cele wewnętrzne (jestem przekonany, że np. tarcza antyrakietowa pójdzie w odstawkę,  a wojsko z Iraku wycofa się szybciej niż spodziewają się tego polscy analitycy - wszystko z powodów budżetowych).

Gdyby nie ekspansywna polityka fiskalna Busha i błędna polityka umów dwustronnych o wolnym handlu Obama miałby o wiele większą swobodę w zakresie naprawiania gospodarki, a być może do kryzysu, nigdy by nie doszło. 

Tu warto obalić jeszcze jeden mit Austriaków: Wbrew ich hasłom odpowiedzialność za kredyty NINJAs nie ponosi ustawodawstwo. Pożyczki CRA stanowiły zaledwie 20-25% ogólnych złych kredytów, a co więcej okazuje się, że kredyty udzielone w ramach CRA miały lepszą spłacalność niż te na normalnym rynku prywatnym.

Nowa ekonomia?
 
Nie będzie chyba żadnej nowej ekonomii. Największe przewartościowanie nastąpi chyba w sferze łączącej ekonomię z naukami psychologicznymi i ekologicznymi. W tym pierwszym przypadku dojdzie do większej próby odejścia od czysto matematycznej ekonomii na taką, która uwzględnia czynniki behawioralne.
 
Wyraźne stało się już jedno - ekologia przestanie być widziana, jako przeszkoda dla gospodarki. Eko-ekonomia stanie się wręcz szansą na trwały sustainable rozwój, a perspektywa ekologicznych katastrof XXI w. stała się integralną częścią rewizji poglądów na temat gospodarki. Po co rozwój w teraźniejszości, jeśli nie ma  przyszłości? Warto zauważyć, że ekologia zakłada jedną rzecz, która jest niezwykle potrzebna w obecnym kryzysie: wzrost nie może być oparty na życiu kosztem następnych pokoleń. Ekologia stanie się synonimem oszczędności i umiaru, które tak potrzebne są naszemu światu.
 
Odejdziemy też zapewne w pewnej mierze od systemu wzrostu opartego na kredycie, który i należy mieć nadzieję, że państwo da obywatelom przykład i przestanie finansować swój budżet w oparciu o wieczny deficyt. Na to jednak przyjdzie nam poczekać, bo co najmniej przez pierwszą kadencję Obamy od deficytu amerykańskiego świat nie ucieknie. 
 
Realne zmiany tej medialnej ekonomii zaobserwujemy już zapewne w przyszłym roku. Wpierw niezwykle szybko dojdzie do rewolucji ustawowej w Stanach Zjednoczonych, ale kluczową zmianę wiatrów odczujemy w przyszłorocznych wyborach do Europarlamentu, gdzie przewiduję ogromny przyrost poparcia dla ruchów eurosceptycznych, a także umiarkowany dla komunistów i zielonych. Nie zdziwię się też, jeśli frakcja liberałów stanie się 4 czy 5 siłą w europarlamencie (w tej chwili jako trzecia siłą ma ponad 100 mandatów i ponad dwa razy więcej niż eurosceptycy, komuniści czy zieloni), a socjaldemokraci przejmą pałeczkę od chadeków.
 
Tyle jeśli chodzi o moje przewidywania.
maruti
O mnie maruti

"Without a winking smiley or other blatant display of humour, it is impossible to create a parody of fundamentalism that someone won't mistake for the real thing." - Nathan Poe. Z dedykacją dla denialistów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka