Mateusz Szymański Mateusz Szymański
480
BLOG

Szkoła powinna uczyć seksu

Mateusz Szymański Mateusz Szymański Polityka Obserwuj notkę 3

</a><strong>Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wychowania seksualnego w szkołach. I niech was nie zwiedzie tytuł. Tzw. "wychowanie seksualne" to jeden z najgłupszych pomysłów, jakie pojawiły się w polskiej edukacji. Ale nie zmienia to faktu, że w szkole na lekcjach powinno się mówić o seksie. I to jak najwięcej i jak najwcześniej.</strong>

Do dziś pamiętam lekcje biologii w 5 klasie podstawówki, na której nauczycielka opowiadała nam o tzw. rozmnażaniu człowieka i wspominała coś o komórkach jajowych i plemnikach. Cała klasa siedziała trochę przejęta, trochę zawstydzona, a spora część z wysiłkiem ukrywała uśmieszek na twarzy. Pani od biologii nie miała tego problemu - mówiła jak z książki z niewzruszoną miną.

Niewiele mnie to nauczyło i trochę jestem zawiedziony, bo po latach wnioskuję, że lekcje biologii to najlepsze miejsce, gdzie można uczyć dzieci wiedzy na temat seksu. Dlaczego właśnie tam, a nie na tzw. wychowaniu seksualnym? Poszerzmy zwyczajnie program lekcji biologii, podszkolmy trochę prowadzących (chociaż chyba powinni to wiedzieć...) i uczmy tego jako czegoś normalnego - i im wcześniej, tym lepiej.

Bo podobno chodzi o uświadomienie. Czy naprawdę trzeba robić specjalny przedmiot, by powiedzieć, że nie wystarczy wyjąć chwilę przed, by nie zajść w ciążę? Albo że przypadkowy seks grozi chorobami? Albo opisać, jak działają pigułki antykoncepcyjne? Chyba rzecz w tym, żeby 15-latki przestały szukać na forach odpowiedzi na pytania, czy musi wziąć pigułkę po, jeśli miała dni płodne, a on skończył w buzi.



Skoro chodzi o to, by pokazać, że seks jest normalnym elementem życia, robienie z tego szopki w postaci osobnego przedmiotu tylko utwierdzi uczniów w twierdzeniu, że chodzi o jakieś niewiadomoco. Zakazane smakuje najlepiej. I już nawet nie chce mi się wspominać o tych, którzy uważają, że o seksie nie powinno się mówić, bo dzieci nie powinny wiedzieć takich rzeczy. I tak się dowiedzą. I serdecznie im życzę, żeby dowiedzieli się w szkole, a nie od starszych kolegów na podwórku. Na rodziców też średnio liczę - zazwyczaj wydaje się im, że ich 13-letni potomek to jeszcze zupełne dziecko. I do rozmowy zabierają się (o ile w ogóle to robią), kiedy "dzieciak" zdążył już naoglądać się pornoli.

Wiadomo, że seks to nie tylko biologia. Ale uczenie o relacjach międzyludzkich na wychowaniu seksualnym to idiotyczny pomysł - bo chyba już to wskazuje, że są wtedy produktem pochodnym - "żeby był seks, trzeba zbudować relacje". Jeżeli ktoś ma chore stosunki międzyludzkie, pogadanka o tym na lekcji wychowania seksualnego sprawy nie załatwi. Bo o seksie należy mówić w kontekście miłości, relacji i bliskości, a nie odwrotnie.

Sama nazwa "wychowanie seksualne" wskazuje na zupełną ignorancję. Jak napisać program takich zajęć? Nie można nikomu mówić, kiedy, z kim i dlaczego ma uprawiać seks, bo tu wchodzimy w kwestię moralności i poglądów. Wystarczy spojrzeć na dwie największe siły, które walczą o prawo do decydowania, jak powinny wyglądać lekcje z "wiedzy o seksie". Feministki i konserwatywni katolicy. Bo to nie jest bitwa o wiedzę, a po poglądy. A czym innym jest mówienie o roli seksu w kontekście uczucia, a czym innym sprzedawanie gotowej recepty na życie.

Tekst pochodzi z bloga matelusz.pl.

Przeczytaj i wyrób sobie opinię

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka