Jonasz333 Jonasz333
301
BLOG

LEKCJA DEMOKRACJI I PATRIOTYZMU – cz. 1

Jonasz333 Jonasz333 Polityka Obserwuj notkę 4

Na kilka dni przed Świętem Niepodległości zaproponowałem grupie dzieciaków z okolicy abyśmy wybrali się wspólnie na Marsz Niepodległości. Jest to grupa pomiędzy 10 a 13 lat z sąsiedztwa na starej Pradze, która dość regularnie przychodzi do mojej pracowni. Robię im na zasadach wolontariatu jakieś warsztaty plastyczne, czasem oglądamy filmy światopoglądowe na YT (potem dyskutujemy np. o złych i dobrych wpływach), często gadamy na różne tematy ważne dla ich życia...

Wracając do świętowania Niepodległości... Po uzyskaniu zgody rodziców (bez tego ani rusz) zebraliśmy się w niedzielę 11 listopada o godz. 13-tej. Każdy dostał flagę w barwach narodowych i tu pojawiła się pierwsza okazja do lekcji poglądowej, bo jeden z chłopaków przyniósł swoją „flagę kibica”... Bez trudu można było zobaczyć pierwszą różnicę – inny odcień czerwieni. Moje flagi przygotowane na Marsz Niepodległości w ilości 10 sztuk miały odcień karmazynowy, czyli taki kolor, jaki pojawił się na warszawskich kamienicach w listopadzie 1918 r. I tutaj pierwsza anegdota historyczna – wszyscy wtedy wywieszali biało czerwone flagi, przy czym kolor biały, wiadomo – powstawał z prześcieradeł. Natomiast ciemno-czerwony też był łatwo dostępny – pruło się poduszki zrobione z karmazynowego płótna, wypełnione powszechnym wtedy w użyciu pierzem. Po prostu ówczesny producent poduszek używał płótna w odcieniu karmazynowej ciemnej czerwieni.
Zarysowałem więc młodzieży obraz powszechnego entuzjazmu patriotycznego wyrażającego się w darciu poduszek, biało czerwonych barw wiszących z każdego okna i balkonu oraz latającego wszędzie pierza... Pewnie obraz lekko przerysowany, choć odpowiadający prawdzie i jaki przy tym przemawiający do wyobraźni – zwłaszcza kiedy pokazałem im faksymile kilkunastu plakatów patriotycznych z tamtego czasu, w tym litografię przedstawiającą rozbrajanie niemieckiego żołnierza przez warszawskich chłopaków!
W roku 1927 na bazie zmian po uchwaleniu Konstytucji Marcowej (np. karygodna zmiana wolnomyślicielska dotycząca wyglądu Orła w herbie Polski) zmieniono decyzją Sejmu II RP także kolor czerwieni w polskiej fladze na cynober. Oczywiście młodzież nie wiedziała, jaki to odcień, ale już czuli, że to nie jest ta czerwień używana powszechnie w czasie ostatniego Euro2012... Pokazałem im farbę i wyjaśniłem, że aktualnie obowiązująca czerwień cynobrowa (jeśli użyć określenia porównawczego) to kolor truskawkowy. Na marginesie dodam, że istnieją oczywiście standardy kolorystyczne (np. powszechne w grafice komputerowej to system RGB lub CMYK); i w jednym z powszechnie stosowanych systemów RAL, kolor truskawkowy to RAL3018, co jest ustawowym kolorem, barwą narodową Polski, obok białego (przy czym biel oczywiście też ma swoje oznaczenie cyfrowe).
Nikt z młodych ludzi „nie czaił” dlaczego czerwień „flagi kibicowskiej” (na której dodatkowo był orzeł w żółtej koronie, ale bez czerwonego tła godła) – dlaczego ta czerwień jest nie do przyjęcia. Użyłem nawet słowa „profanacja polskiej flagi”, gdyż była to klasyczna czerwień międzynarodówki komunistycznej (np. taka jest na fladze chińskiej). Istnieje bowiem ohydna w swej jaskrawości czerwień typowa dla międzynarodowego proletariatu, która nie ma nic wspólnego z polskimi barwami narodowymi. Producenci gadżetów dla kibiców kompletnie nie jarzą tej rzeczywistości i niemal powszechnie używają barwy czerwieni kominternowskiej, co jest swoistego rodzaju chichotem historii podległości Polski, która miała być w roku 1918 raczej kolejną radziecką republiką rad w obłędnych planach lewicowych towarzyszy spod znaku sierpa i młota.
Tak uświadomiona młodzież wyruszyła w gronie dwóch dorosłych (w sumie było nas dziewięcioro) o godz. 13.30 powiewając flagami biało czerwonymi w kolorach historycznych z roku 1918. Tramwajem dotarliśmy do Ronda Waszyngtona obok Narodowego... Basenu (tymczasowego imienia ministry Muchy), a stamtąd już na piechotę przez Poniatowszczaka idąc samym środkiem po torach tramwajowych (malownicze zdjęcia). Towarzyszyła nam piękna, słoneczna jesienna aura nastrajająca optymistycznie do świata i mijających nas po chodnikach przechodniów.
Nasz młodzieńczy optymizm nieco został nadwątlony, gdy dotarliśmy do ronda z warszawską palmą, gdyż drogę zagrodził nam szpaler gapiów oglądających paradę historyczną. Zdaje się, że był to ciąg oficjalnej demonstracji prowadzonej przez Prezydenta B. Komorowskiego od pomnika do pomnika. Nie można było przejść, gdyż szły oddziały grup rekonstrukcyjnych, a policja pilnowała przejścia. Swoją drogą co to za pomysł wzięty żywcem z czasów głębokiego PRL, aby Głowa Państwa szła na czele pochodu... Prezydent jest od przyjmowania takiej parady, pochodu, czy demonstracji patriotycznej na trybunie honorowej. Ale potem przyszła mi jednak refleksja, że może to jednak dobrze że Prezydent idzie, a nie stoi... Jeszcze by wpadli na pomysł, aby trybunę ustawić pod tą nieszczęsną palmą ze względu na symbolikę skrzyżowania ulic Nowego Świata (przecież wiadomo, że idzie o budowę nowego światowego porządku „New World Order”) i Alei Jerozolimskich (słuszny kierunek...) obok dzisiejszej Giełdy (dawnej siedziby Komitetu Centralnego PZPR). Z tej wizji historiozoficznej wyrwało mnie ciągnięcie za rękaw i stwierdzenie młodocianego prymusa: „Proszę Pana, a te panie mają patriotyczne kotyliony”.
Zawrzałem wewnętrznie, bo faktycznie dwie panie w wieku balzakowskim stojące obok nas faktycznie miały... kotyliony prezydenckie z czerwonym środkiem (odcień truskawkowy) i białą otoczką. „Prezydenckie”, bo Kancelaria pana Prezydenta nagłośniła bardzo akcję robienia owych „kotylionów” przez Parę Prezydencką z dziećmi. Kancelaria zdążyła przed świętem skorygować, że nie kotyliony, tylko kokardy, no ale owe kotyliony utrwaliły się w odbiorze społecznym, bo przez wcześniejsze dwa lata były „kotyliony”, jak czytamy np. w „Nesweeku”: „[Prezydent] rok temu zorganizował akcję „Kotylion 2011”, w ramach której przygotowywał ozdoby z przedszkolakami. Tyle tylko, że rozeta, której przypinanie propaguje prezydent, to kokarda narodowa, która z kotylionem nie ma nic wspólnego. - Kotylion to obraźliwa nazwa dla kokardy narodowej. Prezydent w tej sprawie zdecydowanie namieszał - mówi Newsweekowi.pl Alfred Znamierowski, heraldyk i weksylolog, czyli specjalista od flag i barw. Jego słowa potwierdza Jarosław Pych kustosz Muzeum Wojska Polskiego. - Kotylionem nazywamy ozdobę, którą przypinano na głowę koniom po udanym wyścigu. Słowo 'kotylion', w odniesieniu do kokardy narodowej, jest używane w Stanach Zjednoczonych. Ale w Polsce nigdy – podkreśla.”
Więc wyjaśniam, że kotyliony to mogą nosić ułani (albo inne malowane chłopaki, byle nie z oddziałów prewencji aktualnej władzuchny) podczas balu karnawałowego, jak im która panna przypnie w zamian za otrzymany bukiecik kwiatów. Sławne pod tym względem były bale kotylionowe ułanów we Lwowie za sanacyjnych czasów, kiedy to chwaccy ułani wprowadzali na pierwsze piętro sali balowej konia z koszem kwiatów. Wręczali owe bukiety swoim wybrankom przyklękając na jedno kolano i w zamian dostawali barwne kotyliony. Jest to nawiązanie do tradycji rycerskich turniejów, gdy rycerz występował do pojedynków w szarfach symbolizujących swoją Panią, której był sługą i adoratorem. Jest jeszcze jedna forma występowania kotylionów, mianowicie dekoruje się nimi konie na wyścigach, czy podczas pokazów końskich zaprzęgów, wtedy kotyliony końskie powszechnie występują z szarfami (są przypinane przy uździe na wysokości oczu konia).
Skoro to mamy wyjaśnione, to czym jest Kokarda Narodowa związana ze Świętem Niepodległości? Według Wikipedii: „Kokarda jest kolistą rozetką złożoną z dwóch kolorowych wstążek. Według zaleceń średnica kokardy narodowej powinna wynosić od 4 do 6 cm i powinna składać się z dwóch okręgów białego centralnego oraz okalającego go czerwonego. Zgodnie z heraldycznym znaczeniem barw kokarda odwzorowuje godło Królestwa Polskiego: białego orła na czerwonym polu.” Może warto w tym miejscu nadmienić, że polskie barwy narodowe po raz pierwszy zostały za takowe uznane w dniu 3 maja 1792 roku na mocy Ustawy Rządowej. „Biało czerwone to barwy niezwyciężone” – skandowali wielokrotnie uczestnicy Marszu Niepodległości, który cały był wręcz zanurzony we flagach i transparentach. I to jest prawda, gdyż mogliśmy przegrywać bitwy i kampanie, doświadczać traumy powstań unurzanych we krwi i katorżniczych prześladowaniach. Jednak Polska jest niezwyciężona, gdy staje w Prawdzie, którą jest BÓG, HONOR i OJCZYZNA.
No dobrze, ale o co chodzi z tą kokardą narodową? – spyta Czytelnik śladem mych zniecierpliwionych młodych adeptów patriotyzmu (wszyscy oni pierwszy raz w życiu uczestniczyli w ulicznej demonstracji). Otóż kokarda ta jest znakiem narodowym, pod którym mają się łączyć Polacy. Taki znak został ustanowiony przez Sejm Królestwa Polskiego w lutym 1831 roku w następującej Uchwale: „Izba Senatorska i Izba Poselska po wysłuchaniu Wniosków Komisji Sejmowych, zważywszy potrzebę nadania jednostajnej oznaki, pod którą winni się łączyć Polacy, postanowiły i stanowią: Artykuł 1. Kokardę Narodową stanowić będą kolory herbu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, to jest kolor biały z czerwonym. Artykuł 2. Wszyscy Polacy, a mianowicie Wojsko Polskie te kolory nosić mają w miejscu gdzie takowe oznaki dotąd noszonymi były.” Wtedy też określono, że ma to być rozeta, ale (tu uwaga) wcale nie było jasne, czy kolor biały ma być w środku, czy na zewnątrz. Piszę o tym dlatego, ponieważ zdarza się, że niektórzy publicyści kpią sobie z Pana Prezydenta, że promował „kotyliony indonezyjskie” z czerwonym w środku (tak było w zeszłych dwóch latach).
Otóż... niekoniecznie kpina jest trafiona (przyznajmy – to rzadkość wobec aktualnej Głowy Państwa). Kokardy Narodowe były używane przez powstańców w 1846 w Krakowie i w 1848 w Poznaniu, a także w Powstaniu Styczniowym 1863 roku. Używali je niektórzy Legioniści Piłsudskiego, a także Powstańcy Wielkopolscy w 1918 roku. Ale np. na obrazie Artura Grottgera szlachcianka przypina klęczącemu powstańcowi styczniowemu Kokardę z czerwonym w środku, taka sama kokarda występuje na rogatywce 1 Pułku Ułanów Legionów Polskich w latach 1914-18. Istotne jest jednak to, że po odzyskaniu Niepodległości ustaliło się w polskiej heraldyce, że Kokarda Narodowa powinna być biała w środku na czerwonym tle, gdyż biel symbolizuje Orła Białego w czerwonym Herbie.
Ale z tych rozważań historycznych pora wrócić do rzeczywistości 11 listopada 2012 r., czyli staliśmy w szpalerze obserwujących grupy rekonstrukcyjne różnych historycznych oddziałów polskiego wojska u zbiegu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich kilkanaście minut, aż przemarsz na chwilę się zatrzymał. Pozwoliło nam to przecisnąć się na drugą stronę i spokojnie dotrzeć do Ronda Dmowskiego. Był wtedy kwadrans po godzinie 15-tej i w planie pierwotnym mieliśmy dotrzeć do dworca Warszawy Śródmieście, gdzie gromadziła się demonstracja organizowana przez Kluby Gazety Polskiej. Jednak od znajomego organizatora dowiedziałem się przez telefon, że ten sektor Marszu Niepodległości wyruszy jako część ostatnia. Na początku Marszu ma iść Komitet Organizacyjny, posłowie, potem czołówka uformowana z Placu Defilad (stosuję tu dawną nazwę z przyzwyczajenia), którą ma prowadzić ciężarówka z nagłośnieniem. Postanowiłem ulokować się z moją grupką właśnie blisko tej czołówki prowadzącej Marsz, dlatego poszliśmy na środek placu, blisko megafonu organizacyjnego.
Na marginesie uwaga na temat frekwencji, ponieważ widziałem w internecie, że jedna z wiodących stacji głównego nurtu (ściekowego) podała liczbę 20 tysięcy uczestników. Jeżeli jednak przypomnimy sobie entuzjastyczną Strefę Kibica w tym samym miejscu kilka miesięcy temu, to wtedy oceniano kibiców na liczbę między 70 a 100 tysięcy podczas meczów naszej reprezentacji piłki kopanej. Zwykła przyzwoitość wymaga (przez weryfikację wizualną), że na samym placu było mniej więcej tyle samo ludzi teraz. Jeśli nie więcej, bo trudno oszacować liczbę Marszu pod organizacją Gazety Polskiej, gdyż te grupy stały na przestrzeni od dworca Warszawy Śródmieście do Ronda Dmowskiego. Więc szacunkowo ta telewizornia „rypła się” zaniżając liczbę pięciokrotnie. Może z powodu owego „złudzenia optycznego” ta „dobra i sympatyczna” demonstracja prezydencka została oceniona na 10 tysięcy, podczas gdy wiarygodni świadkowie twierdzą, że tych oficjeli (razem z BOR i urzędnikami) mogło być do 3 tysięcy maksimum (i to na początku jedynie, bo urzędasy po drodze się zmywali). No więc tak się „dwoiło i troiło” na zasadzie wahadła w zależności od słuszności kierunku Marszu. Pamiętam, jak na 22 lipca 1980 roku uczestniczyłem w pochodzie mas pracujących miast i wsi na tymże Placu Defilad, w dresie... sportowca Legii. Byłem wtedy w wojsku (jako szeregowy, przed studiami) w kompanii reprezentacyjnej Podhalańczyków (Specjalny Batalion Piechoty Górskiej z Wadowic). Najpierw była defilada przed Grobem Nieznanego Żołnierza, a potem szybko nas przebrali i od ul. Królewskiej robiliśmy za sportowców... Warszawiaków wymiotło wtedy, tylko wokół trybuny, jeszcze z tow. Gierkiem na czele smętnie stali jacyś funkcyjni przedstawiciele ORMO, staruszkowie ze ZBOWiD-u i delegacje robotnicze.
Jak to koło historii dziwnie się zatoczyło... Ale dość tych dygresji. Nasza grupka stała mając z tyłu za sobą silną grupę chłopaków z ONR (Obóz Narodowo Radykalny) nomen omen ze Stalowej Woli z ogromnym transparentem „Bóg – Honor – Ojczyzna”. Natomiast przed nami stała grupa studentów płci obojga z Warszawy – ewidentnie Młodzież Wszechpolska. Można by rzec, że znalazłem się między Scyllą i Harybdą na okres mniej więcej 40 minut, bo tyle mniej więcej czekaliśmy by Marsz ruszył. Gdybym był sam, to pewnie przeszedłbym na sam przód, ale z tymi dzieciakami nie było sensu się ruszać.
W pierwszym względzie trzeba było czuwać nad nimi – tu należy nadmienić, że jeszcze przed wyruszeniem mieliśmy z nimi pogadankę na temat zachowania się na demonstracji od strony bezpieczeństwa. Mieli zapisany telefon interwencyjny do organizatora, a także każdy miał moją wizytówkę z moimi danymi jako dorosłego opiekuna. Mieli chusteczki i szaliki do zasłonięcia ust na wypadek gazu łzawiącego (oj – przydały się!), a także takie instrukcje, że bez względu na rozwój sytuacji trzymamy się razem, nie panikujemy i nie uciekamy, tylko stosujemy bierny opór (łącznie z odmową zeznań). Jak to mówią: strzeżonego Pan Bóg strzeże, a poza tym - byliśmy na praktycznej lekcji demokracji i patriotyzmu.
Ruszyliśmy o godzinie 16.10 według daty na zdjęciu wykonanym przeze mnie. Tak ten wymarsz się ułożył, że znaleźliśmy się raczej w drugiej części Marszu. Zatrzymaliśmy się dokładnie na Rondzie Dmowskiego (skrzyżowanie Marszałkowskiej z Jerozolimskimi) i na kolejnym zdjęciu widnieje godzina 16.30. Po mniej więcej 10 minutach rozległy się megafony policyjne przy odgłosach petard hukowych i różowym poblasku. Dolatywała informacja, że Marsz został rozwiązany i Policja wzywa do rozejścia się. Tłum się nie ruszał, gdyż był wpuszczony w taki kanał ulicy Marszałkowskiej do ulic Nowogrodzkiej i Żurawiej – jak to widać z innych relacji wszystkie tamte wyjścia były zastawione przez podwójne kordony Policji z tarczami i w hełmach bojowych. Byliśmy z samego tyłu, gdzie także stały formujące się kordony Policji po obu stronach Alei Jerozolimskich oraz z tyłu – przy Domach handlowych. Postanowiliśmy w tym momencie nie tyle się wycofać, co obejść hotel Novotel, by spróbować dojść do czoła Marszu.
Przeszliśmy obok milczącego kordonu Policji (dzieci machinalnie kurczowo się nas trzymały) i szybciutko doszliśmy do wylotu ul. Nowogrodzkiej do Marszałkowskiej stając na takim podwyższeniu, schodach przy Novotelu. Przed naszymi oczami rozwijała się właśnie w całej niemal okazałości akcja „polskiej” Policji, której zadaniem teoretycznie ma być ochrona polskich obywateli. Dla stojącej z nami młodzieży rozpoczynała się prawdziwa lekcja demokracji i patriotyzmu w odsłonie z 11 listopada 2012 r. Powiedziałem wtedy do nich: „patrzcie uważnie i zapamiętajcie tę lekcję na zawsze, bo wy będziecie to kontynuować za parę lat”. Ale o tym, co widzieliśmy w części drugiej mojej relacji...
Jonasz333
O mnie Jonasz333

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka