No i mamy kolejną polską specjalność - po wódce, kiełbasie, ogórkach kiszonych i samobójstwach przez powieszenie przyszedł czas na fizykę. Po prezentacji profesora Biniendy co rusz jakiś bloger, zwłaszcza nowy, okazuje się fizykiem, a co drugi nawet fizykiem i pilotem. Na wyścigi jęli dowodzić, jakie to błędy popełnił profesor, jakie zastosował uproszczenia, czego nie uwzględnił w wyliczeniach. Nie wiem, jak poznali konfigurację programu używaną przez Biniendę, fakt że - podobnie jak u specjalistów ze słynnej komisji Millera - niewiele tam liczb, za to sporo publicystyki.
Ich wywody mają jednak jedną podstawową wadę - snują je pod pseudonimem, co niezwykle utrudnia ocenę ich dorobku. Każą wierzyć na słowo, że profesor głupi, a oni mądrzy, że jego doświadczenie żadne, a ich przeciwnie. Trochę jak cudownie awansowany ppłk Benedict, co to 11 dni badał wrak i okolicę, ale żadnego zdjęcia nie przywiózł; i jak tu mu wierzyć?
Ja zatem pozwolę sobie zaczekać, aż się ujawnią i staną do polemiki z profesorem twarzą w twarz, liczba w liczbę. Bo tylko tak można zacząc budować wiarygodność, i tak uczynił właśnie Wiesław Binienda.
