michałanioł michałanioł
122
BLOG

Czy „500+” da się zaprojektować inaczej ?

michałanioł michałanioł Polityka Obserwuj notkę 1

Wygląda na to, że ustawa o dofinansowaniu rodzin wejdzie w życie. O konieczności wsparcia rodzin wielodzietnych chyba nikogo nie trzeba przekonywać, ale już co do metod to są różne pomysły i koncepcje. W przypadku pomysłu autorstwa PIS pojawiło się trochę argumentów za i przeciw. Najpierw spróbuję to trochę uporządkować, również dla siebie samego. Mam jednak przekonanie graniczące z pewnością, że o czymś zapomnę lub pominę.

Najpierw argumenty za przyznaniem takiej pomocy. Wszystkie one sprowadzają się do stwierdzenia, że wsparcie finansowe rodzin wielodzietnych pozwoli im odsunąć się od krawędzi niewypłacalności i bezustannego zaciskania pasa. W grę wchodzą wszystkie koszty związane z wyposażeniem dziecka do szkoły i zapewnieniem mu większej ilości dodatkowych zajęć, czy lepszego ubrania i leków. Przy większej ilości dzieci konieczność liczenia się z każdym groszem jest w zasadzie normą, a ewentualna decyzja o następnym maluchu jest stale odkładana na później. W grę wchodzi także sytuacja młodych małżeństw. Takie świeże podstawowe komórki społeczne często decydują się na tylko jedno dziecko właśnie z powodów finansowych. Ponieważ w naszym kraju dojście do jako takiej stabilizacji finansowej z reguły zajmuje lata, wiąże się to z sytuacją, że kolejne dziecko jeżeli się rodzi to po wielu latach pożycia, a często nie przychodzi na świat nigdy i to z przyczyn czysto biologicznych. Po prostu jako gatunek mamy ograniczony czas na prokreacje, a wraz z wiekiem częściej myślimy głową niż hormonami i najzwyczajniej w świecie dochodzimy do wniosku, że jedno młode nam wystarczy.

Teraz argumenty przeciw, tutaj jest większa różnorodność, w zasadzie mamy do czynienia z takimi totalnie durnymi i obelżywymi, jak i dającymi do myślenia. Pierwszy, który mi przychodzi namyśl to pogląd o dzieciorobach. Chyba mamy tu do czynienia z jakimś spojrzeniem z przed kilku dziesięcioleci o tym, że dużo dzieci mają ludzie głupi i z marginesu społecznego, a wszyscy aspirujący wyżej w hierarchii społecznej to kontrolują swoje zachowania i liczebność. Może coś w tym jest, ale dzisiaj posiadanie dzieci to często jest  luksus, a brak wyobraźni bardzo szybko daje o sobie znać, rzadko się więc zdarza bezmyślna prokreacja. W pokoleniu naszych rodziców troje to była norma i ten pogląd był słuszny w sytuacji gdy liczebność rodziny była określana liczbą dwucyfrową. Dzisiaj to jest wyjątkowa rzadkość i co ciekawe bardzo często jest to świadomy wybór rodziców, a nie niczym nie opanowana chuć. Do tego trzeba wyraźnie powiedzieć, że takie twierdzenie jest po prostu obraźliwe dla rodziców i dla ich dzieci, dlatego podawanie tej argumentacji jest chyba w złym tonie.

Kolejny argument jest już kategorii zawiści społecznej. A mianowicie, dlaczego pieniądze maja pobierać zamożni. No niby tak, bo im nie potrzeba, ale to by wyglądało jakby mieli się wstydzić, że są skuteczni w aspektach zawodowych. Trochę to nie w porządku, bo dlaczego kogoś, kto sobie potrafi poradzić ma być piętnowany, czy wręcz karany za to że jest skuteczny. Oczywiście to, że ktoś sobie nie radzi nie oznacza, że ma być zostawiony sam sobie, ale myślę, że czytający zrozumieją mój tok myślenia. Po prostu jak potrafisz, to masz więc dlaczego nie masz otrzymać jakiejś formy uznania. W tym momencie dochodzimy do najcięższego argumentu przeciw temu programowi. Tym argumentem jest twierdzenie, że ten program będzie wspierał rodziny patologiczne i niestety tutaj nie znajduję kontrargumentu. Jest coś na rzeczy w takim twierdzeniu, bo wyobraźmy sobie że jest rodzina „żuli” z piątką dzieci. Jeżeli dobrze czytałem to na dzieci dostaną 2000 zł ( wypłaty są od drugiego dziecka ), a w przypadku wyjątkowej biedy to nawet od pierwszego dziecka, do tego dodatkowe świadczenia socjalne, itp. W efekcie maja na rękę kilka tysięcy co miesiąc i to bez roboty, tylko pić, nic nie robić i się naśmiewać z reszty, którzy pracują i dają pieniądze w postaci podatków. Po czymś takim to się nóż sam w kieszeni otwiera, bo jest to normalne draństwo wobec całej reszty społeczeństwa. Można powiedzieć, że to chodzi o dzieci i liczebność następnych pokoleń, ale ja w tym wypadku widzę to trochę mniej optymistycznie. Wydaje mi się, że nikt nigdy nie zrobił miarodajnych badań, jaki odsetek dzieci z rodzin patologicznych wyrasta na porządnych ludzi i nie powielają schematów zachowań swoich rodziców. Obawiam się, że odpowiedź nie będzie zachwycająca, a to oznacza, że ten program może w tym przypadku po prostu promować przyrost naturalny w grupie społecznej, która jest najmniej potrzebna społeczeństwu. Innymi słowy może następne pokolenie będzie liczebniejsze, ale bardziej bezwartościowe. Mało tego, prawdopodobieństwo, że te pieniądze w tej grupie społecznej pójdą na zapewnienie dzieciom odpowiednich warunków również jest mało prawdopodobne. Oczywiście sądzę, że lepsze buty, kurtkę, a może nawet dodatkowy zeszyt do szkoły zostanie kupiony, ale reszta pójdzie na rozkurz i najczęściej na zaspokojenie potrzeb rodziców, piwko, papieroski i może nowe „playstation” lub jeszcze jakaś inna głupota. Innymi słowy dziecko z rodziny, w której nikt nigdy nie skalał się uczciwą pracą raczej nie stanie się podporą społeczeństwa, chociaż chciałbym się mylić.

Kolejna sprawa, która utkwiła mi w głowie to argumentacja natury powiedzmy ekonomicznej. A mianowicie cześć ekonomistów uważała, że te pieniądze bardzo szybko zostaną przeznaczone na spłatę raty kredytu, lub jakieś inne zakupy niekoniecznie związane bezpośrednio z dziećmi. Sęk w tym, że dopóki nie są to zakupy będące przejawem głupoty lub próżności, to ja nie widzę problemu. Spłata kredytu oznacza, że sytuacja finansowa rodziny się ustabilizuje i więcej pieniędzy zostanie na wydatki mające podnieść standard życia, w tym standard życia dzieci. Przeznaczenie pieniędzy na zakup nowej lodówki, w zasadzie czemu nie, skoro stara nawalała i tak w końcu trzeba by było ją kupić. Podążając tym tropem, to według mnie ten argument jest po prostu wydumany.

 Pojawiają się też tezy, że świadczenia na dzieci będą miały mikre przełożenie na wzrost urodzeń. Sama teza jest zdroworozsądkowa, chociaż jedyna argumentacja za nią sprowadza się do przykładu innych krajów gdzie podobne pomysły wprowadzono. Niby to mało, ale jest to ,przynajmniej dla mnie, trudne do podważenia. W końcu nauka na doświadczeniach innych społeczeństw powinna dać jakieś wnioski i chyba w tym miejscu się to stało. Tym bardziej, że na wyczucie to o liczebności dzieci nie decydują darowizny, tylko stabilna praca i przewidywalna przyszłość, a tego nie zapewni dodatek pieniężny, tylko rozsądna polityka gospodarcza.

Z grubsza podsumowałem wszystko co udało mi się zasłyszeć lub przeczytać. Teraz chciałbym zaprezentować kilka pomysłów innego podejścia do wsparcia rodziny, może kiedyś będzie z tego jakiś pożytek. Na początku chciałbym podkreślić, że takie rozdawnictwo budzi we mnie mieszane uczucia, co oczywiście nie oznacza, że w niektórych sytuacjach nie jest to konieczne, ale zastanawiam się czy danie od razu 500 złoty nie jest pomysłem zbyt nonszalanckim, zwłaszcza że nasz kraj do krain mlekiem i miodem płynących nie należy. Może właściwszym pomysłem byłoby zacząć od kwoty, powiedzmy 350 złotych. Przez kilka lat należałoby obserwować jak to się przekłada na zachowanie się naszych rodzin i na tej podstawie wysnuć wnioski co dalej. Jeżeli kierunek będzie właściwy to można podwyższyć. Także mniej kontrowersyjny pomysłem jest zaprezentowany przez „Ruch Kukiza”, by tych 500 złotych najzwyczajniej w świecie nie odbierać. Ten pogląd jest o tyle właściwy, że znika problem zawiści społecznej, bo tym którzy mają po prostu nie będzie odbierane ani dawane i tym samym nie będziemy wchodzić w jakiś rodzaj socjalizmu. Pomysł możliwy będzie do realizacji w postaci wzrostu kwoty wolnej, lub wprowadzeniu jakiejś ulgi podatkowej, której wielkość będzie zależeć od liczby potomstwa. Dodatkowo promowane będą rodziny wydolne, które w większym zakresie wykształcą w dzieciach właściwe wzorce społeczne i zawodowe. Co ciekawe to chyba jedyne ugrupowanie, które przedstawiło alternatywę. Wszystkie inne ochoczo krytykują, ale nie są wstanie zaprezentować niczego na poziomie. Nawet „Nowoczesna” nie skalała się niczym, co by było wyraźnie zaproponowane i z sensem. No, chyba że czegoś nie usłyszałem, ale akurat z tym nie mam problemu, bo skoro to ja jestem wyborcą to chyba należałoby do mnie dotrzeć z przekazem. Z mojej strony wystarczy, że będę szukał, a nie znalazłem nic.

Przychodzi mi do głowy jeszcze jeden pomysł, mój autorski. A mianowicie przebudować stawki podatkowe w podatku dochodowym od osób fizycznych i zbudować to w taki sposób by w zależności od liczby dzieci móc płacić podatek według niższej stawki podatkowej. Stawek powinno być dość dużo, głównie dlatego by, po pierwsze nie rozwalić finansów publicznych. Po drugie, by ciągle istniała zachęta dla zamożniejszych rodzin do posiadania kolejnego dziecka. Po trzecie, by istniała forma sprawiedliwości społecznej. Chodzi o to, by dokładali się wszyscy, lub w miarę wszyscy i w miarę swoich możliwości. Przy czym najniższa stawka podatku powinna się zaczynać na poziomie nawet 1% lub 2 %. Stawek może być kilka lub nawet kilkanaście. Największe różnice pomiędzy stawkami podatku powinny być w środku przedziału podatkowego. Chodzi o to by klasa średnia, która ma jeszcze ambicje i najbardziej wpływa na rozwój społeczeństwa i gospodarki, miała najwięcej zachęt do zdecydowania się na kolejne dziecko. Jednocześnie najwyższe stawki podatku mogą być zlokalizowane dość wysoko, nawet o kilkanaście punktów procentowych wyżej niż są zdefiniowane obecnie. W Polsce takich krezusów, którzy będą je płacić i tak jest garstka, więc załapią się na nie nieliczni. Odrębnym problemem jest jak przymusić tych obrzydliwie bogatych, by nie uciekali ze swoimi pieniędzmi do rajów podatkowych, gdzie stawki są właśnie na kilkuprocentowym poziomi i to dla tych najbogatszych, ale to jest kwestia, która nie ma wpływu na dzietność, a jedynie na stan finansów publicznych. Na razie nie mam pomysłu jak ten problem ugryźć.

Przeciwnicy tego pomysłu mogą twierdzić, że taka forma podatku dochodowego od osób fizyczny zagmatwa i tak już skomplikowany system podatkowy, ale się nie zgodzę z tym. Sam moment obliczenia podatku to jest już drobiazg. Wymaga jedynie przemnożenia wartości przychodu do opodatkowania przez konkretne stałe wartości procentowe, przypisane dla odpowiednich przedziałów kwotowych. Problemem jest ustalenie wartości przychodu podlegającego opodatkowaniu, czyli problemem jest to co trzeba zrobić zanim przystąpisz do końcowego działania matematycznego. Niespójność, nieracjonalność i niekonsekwentność przepisów na tym wstępnym etapie jest główną przyczyną, dlaczego nasz system podatkowy to taki bełkot.

Odrębną sprawą jest problem rodzin biednych, które nie mają dość pieniędzy na życie. W tym momencie należałoby powiedzieć, że bieda nie oznacza że rodzina jest dysfunkcyjna lub patologiczna, jest tylko biedna. Wsparcie dla takich rodzin jest konieczne, ale wydaje mi się że podciąganie tego pod problem dzietności w całym narodzie jest błędem logicznym. Nie da się jedną ustawa załatwić wszystkiego, a istniej ryzyko, że w konsekwencji stworzone zostaną nowe problemy. Mnie najbardziej niepokoi, że po kilku latach funkcjonowania ustawy okaże się, że nie dość że nie spełnia ona swojej roli, to dodatkowo zaowocuje jakimiś napięciami społecznymi, które tylko wzmogą poczucie niesprawiedliwości w pozostałej części społeczeństwa i co wtedy. Wyeliminowanie tej ustawy pociągnie za sobą tylko dodatkowe problemy, bo dla części społeczeństwa będzie to oznaczało automatyczne postawienie przed widmem nędzy. Dla części rodzin program 500+ będzie ważną częścią budżetu rodzinnego, pozbawienie ich tych środków będzie dla nich katastrofą, a z drugiej strony reszta społeczeństwa może nie mieć ochoty na utrzymywanie innych, zwłaszcza jeżeli będzie to dotyczyło ludzie kompletnie niezaradnych lub wręcz ze środowisk patologicznych. Wtedy złotego środka nie będzie. Mój stosunek do propozycji PIS jest raczej mało entuzjastyczny. Mam nadzieję, że ostateczna wersja ustawy nie będzie zbyt absurdalna i uwzględni również aspekty poruszane w tekście. Propozycja rządzących, to jak na razie jedyna w miarę kompleksowa próba poradzenia sobie z problemem, ale w mojej ocenie ma więcej wad niż zalet. Wygląda jednak na to, że tylko jedno ugrupowanie wysiliło się na zaproponowanie alternatywy. Pozostali powielają schemat znany z lat poprzednich, czyli „nie” bo „nie”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka