Miesięcznik idei Europa Miesięcznik idei Europa
234
BLOG

Tryumf narodowego patosu

Miesięcznik idei Europa Miesięcznik idei Europa Polityka Obserwuj notkę 0

W najnowszym, 6. numerze Miesięcznika idei Europa, rozmowa z socjologiem Sergiuszem Kowalskim na temat bieżących sporów historycznych prowokowanych przez kolejne publikacje znanych dziennikarzy i historyków. Prezentujemy Państwu fragment tej dyskusji.

 

Czasy są ciekawe i w tych ciekawych czasach znowu najważniejsze spory wokół wydarzeń i tematów bieżących w rodzaju Smoleńska, polskiej polityki zagranicznej, pożądanego kształtu polskiego społeczeństwa, stosunku do integracji europejskiej... -  prowadzone są przy użyciu historycznych analogii i stereotypów. Toczy się też wywołana przez kolejną książkę Jana Tomasza Grossa dyskusja o historii stosunków polsko-żydowskich, która też traktowana jest przez wszystkie strony jako spór o Polskę dzisiejszą. Powracają przy tej okazji dwa sposoby mówienia o polskiej historii w takich sporach, model szyderczy albo – w poważniejszej wersji – obrazoburczy, rewizjonistyczny oraz wyrażana na sposób bardziej zazwyczaj patetyczny tendencja obrony polskości, dumy z własnej tradycji, patriotyzmu, polskiej historii.


Najzabawniejsze jest to, że metoda obrazoburcza czy też szydercza oderwała się od treściowych „obozów”, jest używana po obu stronach tego sporu. Np. Rafał Ziemkiewicz bywa w swoich tekstach szyderczy, ale tylko pod adresem autorytetów czy przekonań strony przeciwnej. Widzi balony w obozie rewizjonistycznym i je przekłuwa, ku zadowoleniu swoich zwolenników. Natomiast świętości własnej strony broni, tu popada w patos.


Co też nie jest żadną nowością. W międzywojniu przez pewien czas mistrzem szyderstwa z narodowych mitów był Boy-Żeleński, potem Antoni Słonimski, ale także po stronie „narodowej” pojawili się szybko publicyści, którzy zajmowali się wyłącznie szydzeniem z autorytetów i wartości obozu szyderców. To wówczas ukształtowały się klasyczne tropy szyderstwa z „wiary w postęp” czy ze „snobizmu postępowego salonu”. Nie tylko endecy to zresztą robili, pamflet zatytułowany „Snobizm i postęp” jest akurat autorstwa Stefana Żeromskiego. A wcześniej Stanisławowi Brzozowskiemu, w różnych okresach jego życia, też zdarzało się szyderczo uderzać w obie strony.


Słonimski pozwalał sobie pod adresem narodowego patosu na rzeczy bardzo odważne i w moim rozumieniu śmieszne, potrafił na przykład stwierdzić, że „Rota” to jak na wielki naród program raczej minimalny, bo z jej tekstu wynika, że każdy może nam pluć w twarz, byle nie Niemiec, a Niemiec może nam pluć, byle nie w twarz. Wracając jednak do podziału na patetycznych obrońców narodowej tradycji i jej rewizjonistów, czasem posuwających się do szyderstwa, np. z mitu budowanego wokół katastrofy w Smoleńsku, to ja dziś widzę zdecydowaną asymetrię.


Na czyją niekorzyść?


W przypadku Smoleńska bardzo długo strona, którą byśmy określili jako szyderców czy rewizjonistów narodowej tradycji, wspólnotowego patosu, patetycznych odruchów,  szydzić się w ogóle nie ośmielała, co otwarło drogę dla nieskrępowanego zupełnie rozwoju mitu smoleńskiego. Wyjątki były naprawdę bardzo nieliczne, gdzieś na marginesach, w niszowych pismach, w Internecie, ale już np. osoby publiczne czy media mainstreamowe - także zresztą te atakowane wcześniej i piętnowane przez patetycznych patriotów jako zbyt szydercze - licytowały się w patosie z obozem patriotycznego patosu, jakby chcąc zatrzeć swoje wcześniejsze „grzechy”. Sam ciągle pamiętam, bo obraz był mocny, jak czołowa szyderczyni Monika Olejnik będąca dla „patriotów” wręcz ikoną obrazoburstwa, publicznie płakała. Raz płakała w rozmowie z Michałem Kamińskim, drugi raz w rozmowie z byłą panią prezydentową Jolantą Kwaśniewską. I nie sądzę, żeby to było zagrane - o co ją „patrioci” podejrzewali i o co ją natychmiast publicznie oskarżyli. Ona w tej atmosferze posmoleńskiej łkała, bo chciała łkać. Poszła nawet na Krakowskie Przedmieście, ale tam została już przegnana przez obóz patriotycznego patosu, który w tamtym momencie czuł się tak silny, że nawet przejścia szyderców na jego stronę wydawały mu się niepotrzebne. Monika Olejnik dowiedziała się zatem na Krakowskim Przedmieściu, że jest z wrogiego obozu, obrzucono ją niewybrednymi słowy i nadal łkając, się oddaliła. W obliczu smoleńskiej hekatomby szydercy jednak zamilkli, też zgodnie z pewną polską tradycją, bo tutaj po „masakrach”, jakby to powiedział Rymkiewicz, które się tutaj zdarzały dość regularnie, szydercy milkli, nie chcąc wcale przesadzać z tym swoim rewizjonizmem za wszelką cenę i w każdych okolicznościach. I to by było nawet zrozumiałe, tylko że konsekwencje takiego zamilknięcia szyderców prowadziły za każdym razem do rozkwitu i utrwalenia się rozmaitych patetycznych mitologii, najczęściej wokół wydarzeń i decyzji, które akurat wymagałyby jakiegoś bardziej trzeźwego podejścia.  Zwykle „szydercy” pojawiali się w zwartym szyku dopiero wówczas, kiedy rozkwitłe wokół tych „masakr” mity były już wszechobecne i nie do zniesienia. Ale wtedy było już za późno. To tylko potwierdza moją tezę o asymetrii obu tych postaw nie tylko po Smoleńsku, ale w Polsce w ogóle.

 

Najnowszy numer "Europy" już do kupienia

www.e-uropa.pl

 

Redagują: Robert Krasowski, Cezary Michalski, Paweł Marczewski, Mariusz Sielski, Marta Stremecka, Andrzej Talaga, Michał Warchala, Karolina Wigura, Jan Wróbel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka