Monika Olejnik bezwstydnie wykorzystuje dzieci - grzmią niektórzy. Ocena komentarza dziennikarki jest bardzo jednostronna i skupia się na rozmowie z pięcioletnią córką Giertycha.
Tymczasem dziennikarka nie spotkała się z córką Giertycha przypadkiem. Nie zapraszała jej do "Kropki nad i", nie przepytywała na antenie. Powstaje więc pytanie co pięciolatka robiła w gmachu największej firmy telewizyjnej w tym kraju?
Czytam dziś komentarz państwa Giertychów: "Karolina ma pięć lat i nie jest jeszcze zdolna do zrozumienia, że osoby, które z nią rozmawiają mogą być podłe". Rodzice jak widać w intelekt swojej córki, być może słusznie, nie wierzą.
Trzeba jasno powiedzieć - Monika Olejnik nie miałaby o czym pisać, gdyby tata małej Karoliny nie próbował ratować sondaży swojego nowego projektu politycznego. Gdyby nie wykorzystywał swoich córek i schematu "przykładnej polskie rodziny" w czasie kampanii wyborczej. Gdyby nie ciągał ich na wywiady do chętnie oglądanej stacji informacyjnej. Szkoda, że o tym się zapomina.
Z całą pewnością można określić to, co zrobiła Olejnik jako "niesmaczne". Dziennikarka tej klasy nie powinna nawet w formie anegdoty zamieszczonej w ostatnim akapicie wykorzystywać takich informacji. Nawet jeśli można przypuszczać, że Olejnik spotykając małe dziecko w stacji zachowała się raczej przyjaźnie rozmawiając z małym dzieckiem. Zrobiłby i robi tak każdy z nas. Jest też łatwo przypuszczć, że młoda Giertychówna słyszy o czym w domu rozmawia jej tata...
Z tej opowieści morał jest jeszcze taki, że przynajmniej dowiedzieliśmy się, że Roman Giertych jest dobrym rodzicem. Jego dziecko nie kłamie.