Wyrok w sprawie o ochronę dóbr osobistych Alicji Tysiąc przynosi słuszne rozwiązania, które warto wskazać. Nie powinniśmy przy tym ulegać propagandowym zagrywkom, z jakimi mamy w tej chwili do czynienia.
Postawiłem ryzykowną tezę, z którą pewnie wielu będzie się kłócić. Ale tak, uważam, że w ogłoszonym wyroku przez Sąd w Katowicach wiele jest rozsądku. Z kolei jako osoba mająca od jakiegoś czasu kontakt z prawem nie spodziewałbym się w tej kwestii innego rozwiązania.
Z prawnego punktu widzenia sprawa Alicji Tysiąc rozpoczęła się w momencie, gdy niestety spełnił się jeden z warunków skorzystania z ustawy pozwalającej na przerywanie ciąży. Z prawa danego jej przez ustawę na mocy "aborcyjnego kompromisu" nie mogła jednak skorzystać, mimo, że miała taką możliwość i chciała aborcji dokonać.
W tym wypadku z punktu widzenia prawa nie może być jednak mowy o zabójstwie. Zabójstwo jest bowiem w Polsce karalne - odpowiednia kara znajduje się w Kodeksie Karnym. Tak więc tak samo jak nie można w Polsce nazwać przestępcą osoby, która nie została skazana (Takie wyroki już w Polsce zapadały!) tak też przez analogię można, a nawet trzeba stwierdzić, że nie można nazwać zabójstwem czegoś, na co prawo pozwala.
Dochodzimy w tym momencie do senda sprawy - prawa i moralności. Tutaj w wyroku słyszymy jednoznacznie: aborcję katolicy mogą nazywać morderstwem czy zabójstwem. Nie może być to jednak oskarżenie skierowane personalnie do Alicji Tysiąc, gdyż chciała ona skorzystać z legalnej, dozwolonej prawnie drogi.
Środowiska feministyczne niesłusznie wyrok ten nazywają swoimi sukcesem. To nieprawda, że wyrok ten otwiera drzwi do legalizacji aborcji czy też obnaża konserwatystów. To nieprawda, że żyjemy w jakimś katolickim amoku, który zasłania prawdę. Mam wręcz odwrotne wrażenie. Jeśli mamy dziś mówić o zwycięstwie to osoby, które otwarcie aborcję nazywały zabójstwem mogą to dziś czynić z pełną świadomością, bo mają do tego prawo - moralne i te wynikające z wolności słowa.