Moni Moni
610
BLOG

Sześciolatki do szkół? Nie mam nic przeciwko temu…

Moni Moni Rozmaitości Obserwuj notkę 24

Nie mam nic przeciwko temu, żeby sześciolatki poszły do szkół. Ba, ja nie mam nawet nic przeciwko temu, żeby poszły tam pięciolatki pod jednym wszakże warunkiem: jeżeli tak zdecydują ich rodzice lub osoby zastępujące rodziców zmarłych czy tych, którzy sprawować opieki nad dziećmi nie mogą lub nie są w stanie. Tylko rodzice bowiem są władni podejmować takie decyzje wobec dzieci. Mają oni prawo wychowywać dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem i obowiązek działać dla dobra dziecka a unifikacja wieku szkolnego nie jest dla dzieci dobra. Każde z nich rozwija się indywidualnie a stopień dojrzałości najlepiej mogą ocenić właśnie rodzice. Pedagodzy, psychologowie i inni kompetentni (oby!) doradcy mogą co najwyżej pomóc w podjęciu decyzji, dostarczyć danych, poradzić. Za dziecko i jego rozwój odpowiedzialny jest rodzic i nikt inny. Tymczasem u nas rodzicom ogranicza się prawo podejmowania najważniejszych decyzji wobec dziecka ale w razie kłopotów obarcza się ich pełną odpowiedzialnością za skutki. Nie inaczej będzie tym razem. Konsekwencje wymuszonej decyzji o wcześniejszym rozpoczęciu nauki poniosą dzieci a oraz ich rodzice. Ewentualne kłopoty przy okazji staną się kolejną okazją do dłubania w sprawach rodzin i ingerencji w wychowanie. Winy, jak zwykle będzie się szukać w rodzinie a nie w kretyńskim systemie prawnym, który utrudnia rodzinom życie jak tylko może przy okazji czyniąc je instytucjami podejrzanymi i potencjalnie patologicznymi. W świetle tego, co napisałam wyżej

Ewentualne utrącenie referendum to świadectwo pogardy wobec obywatelskiej woli, wobec zagwarantowanych przez konstytucję praw rodziców, ale przede wszystkim jest świadectwem, że za reformą oświaty ukryte są intencję, o których społeczeństwo nie ma pojęcia i ma nie mieć. Nie mam tu bynajmniej na myśli żadnej teorii spiskowej tylko ukrywanie prawdziwych celów i intencji związanych z tym projektem. Muszą być one trudne do zaakceptowania przez znaczną część społeczeństwa, a fakt tak ostrej walki z oporem społecznym świadczy, że wprowadzana zmiana musi być z jakichś powodów niezwykle dla rządzących istotna. Jeżeli raz się tak system zmieni, niełatwo to odkręcić, o czym oczywiście wie każdy polityk. Skutki każdej reformy trwają długo, w przypadku edukacji mogą się utrzymywać praktycznie do końca życia pokolenia poddanemu takiemu eksperymentowi. Tak więc spodziewane efekty zmian muszą być warte sporego ryzyka utraty popularności.

Czy nie więc jest przypadkiem tak, że nie chodzi tylko o rynek pracy czy podtrzymanie upadającego systemu emerytalnego ale o jak najszybsze przejęcie przez państwo kontroli nad wychowaniem (czytaj: indoktrynacją) jak najmłodszych dzieci? Rodzice i tak w praktyce mają znikomy pływ na to, czego i jaki sposób uczą się ich dzieci ale nadal rodzina, mimo poważnego kryzysu, jest głównym źródłem wartości i najważniejszym elementem kształtującym światopogląd. Próby ograniczania władzy rodziców i ingerencje w proces wychowawczy, narzucenie dzieciom światopoglądu są już na porządku dziennym- począwszy pełnych mniej lub bardziej zawoalowanych treści indoktrynujących w duchu „postępu” programów szkolnych i idiotycznej ustawy pozwalającej odbierać rodzicom dzieci z byle powodu, poprzez destrukcyjną działalność rzecznika praw dziecka aż po tak zwane „równościowe przedszkole”. Obniżenie wieku szkolnego o rok jeszcze bardziej ograniczy wpływ rodziców na kształtowanie postaw i światopoglądu dzieci. Fakt ten, w połączeniu z wypuszczeniem na rynek pracy młodszych a więc mniej dojrzałych pracowników, szybsze usamodzielnianie się młodego pokolenia może mieć istotne znaczenie dla polityków nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia. Zwyczajnie takimi ludźmi łatwiej będzie kierować, wpływać na ich decyzje i wybory życiowe. Przykład konsekwencji społecznych i światopoglądowych edukacji brytyjskiej i niemieckiej jest tu bardzo wymowny.

Moni
O mnie Moni

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości