nieateista nieateista
338
BLOG

Co było na początku wszystkiego?

nieateista nieateista Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

 Człowiek próbuje znaleźć „naukowe” odpowiedzi także na pytania o prapoczątek wszystkiego. Czasami nawet mówimy, że to „ludzkość poszukuje tych odpowiedzi”.

Ciekawa praca

Kim są ci ludzie, ta część ludzkości? To osoby, które skończyły taki a nie inny kierunek studiów, dając się poznać jako wybitnie uzdolnione – nadające się do pracy naukowca. Otrzymały więc propozycję tworzenia kolejnych naukowych teorii, rozwijania dotychczasowych, doskonalenia ich – przy jednym wyjściowym założeniu: to mają być naukowe teorie, zakładające, że wszystko jest bezcelowe. Ktoś kiedyś postanowił im za to płacić pensję – mniejsza o to, z jakich powodów i skąd wziął na to pieniądze. Ci wszyscy ludzie po ukończeniu bardzo trudnych studiów i ogromnym wysiłku włożonym w to, aby uzyskać jak najlepsze wyniki, byli z tego powodu bardzo szczęśliwi: bo osiągnęli swój osobisty cel.

Poszukiwanie naukowej odpowiedzi na pytanie: Co było na początku wszystkiego? stało się w pewnym momencie pracą tych osób – początkiem ich naukowej kariery. Zaczęli dostawać comiesięczne wynagrodzenie i otrzymują nadal, zapewne coraz wyższe. Ci najzdolniejsi zdobywają także coraz bardziej dostojne tytuły. W tym przypadku to nie będzie oczywiście tytuł arcykapłana ani jego ekscelencji lub jego świątobliwości. One są nieco skromniejsze. Na początek wybitny naukowiec otrzyma tytuł doktora, później profesora. 

Oczywiście nie ma w tym nic złego, a wręcz przeciwnie. Naukowcy dobrze wykonują swoją pracę, którą każdy człowiek chce i powinien wykonywać; brak pracy jest przecież osobistą tragedią każdego. Domyślam się, że bardzo często wykonują swój zawód z wielką pasją. Co więcej, zyskują uznanie w oczach innych ludzi – podobne do tego, jakie kiedyś zyskiwali uczeni w Piśmie. Niektórzy zdobywają szacunek nie tylko wśród „nas”, ale nawet wśród „swoich” – wśród naukowców. Tak czy owak, o nich wszystkich możemy powiedzieć: szczęściarze!

Szczęście to dla wielu zbyt mało

Przypuszczam, że dla wielu naukowców jest jednak za mało tego szczęścia, jakiego doznają, wykonując bardzo ciekawy i dobrze płatny zawód. Chcą mieć jeszcze więcej, tym bardziej że pokusa jest ogromna i okazja wyśmienita. Co mam na myśli? Czasami dążą do zachowania tak dobrego samopoczucia, posiadania tak dobrej opinii o sobie, że nie chcą widzieć w tym, czym się zajmują, „zwykłej, najemnej roboty”. Pragną wznieść się jeszcze wyżej, ponad szarą rzeczywistość, w jakiej większość z nas musi funkcjonować. Karmią więc siebie i innych ideologią umiłowania rozumu, dążenia do prawdy; czasami nawet mają przekonanie, że dążą do prawdy ostatecznej.

Dążenie do prawdy ostatecznej

Dlaczego uważam, że to ideologia? Bo czyż nie jest? Te osoby, mając swoje rodziny – domy, znajomych, prywatne życie – nie mogą powiedzieć: Dajmy sobie spokój z tymi tzw. teoriami o prapoczątku. Wszechświat jest tak ogromny, tak złożony, tak niemożliwy do ogarnięcia przez ludzki umysł, że na początku musiał być Bóg i tyle.

Wówczas przecież straciliby wszystko! Na początek swoją pracę. Nagle zostaliby na bruku: bez pracy, bez pieniędzy, bez uznania, bez znajomych. Być może później rozpadłyby się ich rodziny – mąż, żona, dzieci wzgardziliby nimi, znienawidzili ich za to, że skazali ich na biedę, na tak bolesny upadek. Następnie straciliby swoje domy obciążone hipotekami – pewnego dnia bankierzy zapukaliby do ich drzwi, żądając spłaty zaległych rat kredytu, aż w pewnej chwili drzwi te przestałyby być drzwiami ich domów. Spotkałaby ich proza życia, szara rzeczywistość, a nawet czarna – której nikt nigdy nie chce doświadczyć, żaden człowiek, a więc także poszukiwacze zaginionej arki.

Zbyt wiele do stracenia

Kolejny raz powtórzę to, co udowodnili psychologowie społeczni: to emocje, a przede wszystkim lęk przed utratą czegoś (w tym wypadku tego „czegoś” jest dużo więcej, niż ma do stracenia przeciętny człowiek) kierują nami wszystkimi, a więc także poszukiwaczami prawdy ostatecznej, chociaż nigdy przed nikim nie przyznają się do tego, także przed samymi sobą – zresztą jak każdy z nas.

Warto więc, a nawet trzeba, pamiętać, że ci naukowcy pomimo swoich wybitnych zdolności intelektualnych i ogromnej wiedzy są tacy sami jak my wszyscy, co czyni ich ostatnimi ludźmi na ziemi, którzy mogliby zachować obiektywizm w kwestii, którą „naukowo badają”; tym bardziej nie warto przejmować się ich ideologią miłowania rozumu, ich wiarą w swoją specjalną misję znalezienia prawdy ostatecznej!

Naukowcy są zmuszeni znaleźć, a raczej cały czas poszukiwać, „naukowego” wytłumaczenia prapoczątku wszystkiego – przynajmniej do czasu swojego przejścia na emeryturę, przynajmniej w publicznie wygłaszanych opiniach.

Bertrand Russell, angielski filozof i matematyk, kilkadziesiąt lat temu powiedział, że „ogromna większość wyróżniających się intelektem ludzi nie wyznaje wiary chrześcijańskiej, ale ukrywa ten fakt przed światem, bo obawia się utraty dochodów”. Dzisiaj ateizm zrobił tak wielką karierę, stał się tak modny i popularny wśród naukowców (przynajmniej w naukach ścisłych), iż można nawet powiedzieć, parafrazując słowa Russella, coś zupełnie odwrotnego: Część naukowców ukrywa przed światem swoją wiarę w Boga, z obawy przed śmiesznością w oczach kolegów po fachu, a także z obawy przed utratą swoich dochodów.

Najwięksi poszukiwacze

Niektórzy z nich – ci, którym udało się stanąć na samym szczycie – powiedzą nawet wprost: Boga tam (w prapoczątku wszechświata) nie ma – w tym wyjątkowym przypadku nie dlatego, że obawiają się utraty pracy ani nie z potrzeby akceptacji wśród członków „ich paczki”. Oni to powiedzą, bo stali się największymi niewolnikami potrzeby uznania – tak wielkimi, że, być może, zaczęli samych siebie traktować na równi z Bogiem.

Na takie słowa swoich wielkich autorytetów czekają miliony, a nawet setki milionów ludzi – ateistów, którzy wówczas dopowiedzą sobie: Yes, yes, yes. W pełni się z tą opinią zgadzam. Tam nie ma Boga. Boga nie ma wcale. I nigdy nie było. Niektórzy nawet westchną z uczuciem wielkiej ulgi: Och, jak dobrze, że usłyszałem te słowa z ust tak wielkiego autorytetu. Bo coraz mniej pewnie czułem się z wyborem, jakiego dokonałem dziesięć (dwadzieścia) lat wcześniej, gdy miałem 25 lat.

Zdrowy rozsądek

Ale gdy spojrzymy – spróbujemy spojrzeć – wolni od jakichkolwiek ideologii, tak zdroworozsądkowo, na prapoczątek wszystkiego, całego wszechświata lub może wielu wszechświatów, to dwie alternatywne odpowiedzi: „wielkie bum” lub wspaniały projekt Stwórcy, już nie wydają się tak skrajnie odbiegające od siebie. Ateista, który nazywa siebie racjonalistą, gdy dojdzie do tego momentu, przypuszczam, że mógłby z nieco większym uznaniem spojrzeć na drugą odpowiedź – tę, którą ja wybrałem. Myślę, że mogłaby mu się wydać przynajmniej tak samo racjonalna jak jego odpowiedź i przez to mógłby nabrać choć odrobiny szacunku także dla wyboru osób trzymających ten sam kij, ale za drugi koniec.

A może się mylę w swoich przypuszczeniach?

Niestety, na pewno się mylę! Bo w grę wchodzą przecież ogromne emocje. Bo dokonany wybór, w obu kierunkach, to nie jest kwestia racji, ale właśnie emocji. To wręcz kwestia życia i śmierci. W jednym przypadku – życia takiego, jakiego się mocno pragnie, i tak czy owak nieuchronnej śmierci. A w drugim, w moim przypadku? Tak samo jak w pierwszym: życia takiego, jakiego się bardzo mocno pragnie oraz życia wiecznego lub śmierci ostatecznej (lecz nie nieuchronnej).

nieateista
O mnie nieateista

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie