Miesiąc temu dyrektor firmy państwowej, będącej ważnym odbiorcą naszych usług - zwołał zebranie kierowników oddziałów. Zapowiedział poważne cięcia w finansowaniu przedsiębiorstwa. Zasygnalizował, że przy skrajnie złym scenariuszu - może być problem z terminowymi wypłatami (pamietam, że jako podwykonawca pracujący na umowę zlecenie - za czasów dziury Belki - robiłem za dobre słowo przez 3 miesiące).
Jako że firma mieści się w wielkim gmachu, o dłuuuugich korytarzach - pan konserwator ruszył realizować plan antykryzysowy i... z pomocą wysokiej drabiny powykręcał żarówki z co drugiej oprawy. Więc teraz, na każdym korytarzu zamiast 10 plafonów świeci 5.
Tydzień temu wirtualny kryzys, którego nie ma zamienił się w oficjalną fizyczną informację, że tzw. budżet rzeczowy instytucji na 2009 został OBCIĘTY (w lutym) o 1/3!
Mój kolega, który pracuje tu już około ćwierć wieku, wzburzony stwierdził po ostatnim zebraniu, że czegoś podobnego nie zaznał jeszcze - ani za komuny, ani w żadnym dotychczasowym wydaniu krajowej postkomunistycznej demokracji.
Byłem zaskoczony emocjonalnością jego reakcji.
Wcoraj księgowa doścignęła mnie w terenie, abym wystawiał natychmiast fakturę, bo jeszcze ma kasę. Panika księgowej pokazuje mi, że może nie być łatwo. A to dopiero początek roku. Dla takich firm - jak moja, których działalność w dużej mierze opiera się na świadczeniu usług dla podmiotów administracji państwowej i samorządowej nadchodzą ciężkie czasy. Im firma większa - tym bardziej odczuje zapaść.
Czytam na blogach komentarze i słucham radiowych wypowiedzi różnych starych, którzy w dobie przejmowania przez rządy wielkich banków, czy pompowania pieniędzy podatników w koncerny samochodowe - pieprzą coś właściwym sobie maniackim zacięciem, że PiS uprawia neokeynesizm. PiS go uprawia!
Bo ojcowie polskiego bailout'u: Pawlak, chcący płacić publiczną kasą za opcje i Tusk - dopłacający do hipotek to oczywiście wyznawcy Miltona Friedmana, którego zdjęcie noszą w portfelu.
Różnych starych, którzy bawią się dziś w blogowanie polityczne dostając, jak znam życie, miękko na łapę co najmniej 2500 emeryturki wypracowanej na dyrektorskich stołkach z PZPR-owskiego nadania.
W październiku tamtego roku umówiłem się z przyjaciółmi i rodziną z Niemiec na wyjzad narciarski do Zermatt w Szwajcarii. Droga miejscowość - ale piękna. U stóp Matterhornu. Z resztą - jeszcze wtedy nie była taka droga. Naprawdę doroga zrobiła się teraz.
Trzy tygodnie temu zrezygnowałem z wyjazdu. Bo myślę, że mógłbym jeszcze zapłakać w lipcu, czy sierpniu za tymi 3 tysiącami złotych.
Dla mnie to pierwszy od kilku lat znak, że zaczęła się dekoniunktura.
P.S.
Informacja Gomułki o tym, iż rząd doskonale znał sytuację budżetową już w sierpniu 2008 wyjaśnia mi w tej chwili to tajemnicze wrześniowe zatrzymanie wszelkich prac i wycofanie ludzi z frontu robót przy ukończeniu autostrady A4 Krzywa-Jędrzychowice.
Słyszę w reklamie, że Gówno Prawda zaczyna od jutra akcję odchudzania: Polaku Od-wagi! Sprytne! To w nadchodzących czasach naprawde może się udać!
Jeśli waga czytelników będzie spadać miesięcznie choć w połowie tak szybko, jak akcje Agory - to do późnego lata trzeba będzie ich leczyć na anoreksję.