- Co tam w Polsce? – tak w sumie z nudów rzucił Mark, bo zrobiliśmy znowu „The Monday Club” w Salmonsiku. W telewizorach biegały konie, piliśmy heinekena, carslsberga i sajdery jakieś, nikt nie zamówił guinnessa. W rogu zgromadziło się ze czterdzieści...
...ze czterdzieści starszych pań, jak się napisało, Salmonsik udostępnił infrastrukturę, panie grały w bingo, pani-wodzirejka w złocistych lokach prowadząco-losująca mówiła do mikrofonu na przykład takie coś: „Number seven-dont ever kick off any animals, anymore, eleven”. Wierszyk do każdego numeru, rozumiecie.
Naprawdę, nie wiedziałem i nie wiem do teraz, co z tymi zwierzętami i ich szturchaniem, ale widać jakiś cytat to jest, jakiś trop literacki albo głębszy, bo kulturowy anglosaski, jakby zresztą ktoś wiedział, to niech mówi. Trzeba jednak Markowi było odpowiedzieć, to mówię, że… - eee, co w Polsce, kurde, ano bombę w Warszawie budując metro wykopali i z trzysta kilo ona waży, bomba, a nie Warszawa, wiadomo…
Na odczepnego powiedziałem o bombie, piję, patrzę.
Cisza zapadła po tym moim zdaniu, zaniepokoiłem się nawet, że towarzycho nie zrozumiało tego, co mówię (a zdarza się to dość często, przyznajmy), ale Margie czyli Szkotka zaplątana w Dublin zapytała z tym swoim wieśniackim akcentem: - Ale kurwa jak, jaka bomba?
No, to mówię, że z wojny, że wojna była kiedyś na europejskim kontynencie, że w Polsce komunikat w radiu czy tam TV o bombie-niewybuchu to jest nawet dzisiaj normalka…, a oni pytają czy jaj sobie nie robię, a ja na to, że w polskim wojsku do dziś są plutony czy tam oddziały saperów właśnie specjalnie po to, a oni na to, że przecież wojna się skończyła 50 lat temu, a ja na to, że niech już kurwa przestaną pierdzielić jak nie wiedzą i że ja sobie nie wymyślam.
Wróciłem do stolika z browarem, a oni (widzę) łypią, łypią i w końcu ktoś tam mówi, żebym wyluzował, że nie ma możliwości, że jest niebezpieczna bomba, że po takim czasie bomba w ziemi się sama zutylizuje i bardzo, owszem, mnie lubią, ale są granice przesady w historyjkach opowiadanych.
I się pokłóciliśmy i poszedłem. I śpiewałem sobie: Number seven-dont ever kick off any animals, anymore, eleven.