Koniec stycznia. Jedziemy w śniegach do Poznania. – Paliwa jakby mało… – mamrocze Binio. Stefan: - Co? Binio na odczepnego: - Nic. Paliwa, mówię, mało! W Imię Ojca i Syna…- zaczyna Binio, wrzuca jedynkę, a ja się dołączam, bo jak już ruszysz spod domu, na 250 kilometrów w nieznane, to z bracholem i ojcem fajnie się pomodlić. Stefan pożydził na baterię do aparatu słuchowego, więc jedzie z modlitwą - własnym trybem; te nasze modlitwy, swoją drogą, gdzieś tam na górze, muszą wyglądać jak antyrównoległe łańcuchy DNA.
Modlitwa przed podróżą zawsze jest krótsza niż podróż, wiadomo, jedziemy więc już na świecko (ale nie na Świecko, bo w drugą stronę), rozmawiamy o takich różnych sprawach, Stefan pomstuje na Kiszczaka, Binio łypie.
– Też łypiesz… - mówię.
– Paliwa nie mam!
- Co on mówi?!
– Mówi, że nie ma paliwa.
– To niech się zatrzyma i zatankuje!
– Zatrzymaj się i zatankuj!
– Nie mogę tutaj.
– Co on mówi?
– On mówi, że kupił Ci dwa magazynki nowych baterii do aparatu, a Ty nie wymieniłeś!
– Nie kłam! Mówił, że paliwa nie ma i że nie może tutaj!
- Na BIPI będę tankował, ale nie wiem, gdzie jest BIPI. Punkty takie zbieram.
- Mówi, że punkty zbiera i nagrodę dostanie jak zbierze milion punktów –wrzeszczę uprzedzając pytanie.
- Ale czy dojedzie do tego BIBI.
- Ja się tatuś nie martwię, on jest z nas wszystkich najmądrzejszy.
(Binio mruczy, ale z dostrzegalną aprobatą i akceptacją).
100 km dalej, zaglądam na wskaźnik paliwa, zdaje się, że bieda rzeczywiście, ale zza wzgórka ciach: BIPI.
Zajeżdżamy.
Zatankował, poszedł płacić.
- A te punkty to po co mu?
- A bo ja wiem? Jakieś nagrody czy coś.
(Binio wraca).
- Dostałeś punkty?
- Pewnie. Dziesięć punktów.
- A jaka jest nagroda? Zatankują do pełna za darmo?
- Torbę mi dadzą taką. Podróżną.
- Cholera, to ty torby nie masz?! Dwie ci dam, mam w domu, nowoczesne, nie myśl sobie, to ja się denerwuję, że staniemy w polu, a ty na torbę zbierasz?! Żeby jeszcze na paliwo, to bym zrozumiał, torba podróżna, gównianna jakaś…