Jedzie Bronisław Komorowski - bądź co bądź - Prezydent RP na Ukrainę, gdzie jakiś koleś atakuje go jajkiem. Sprawa żyje 48 godzin; incydent nie może wszak wpłynąć na bilateralne stosunki polsko-ukraińskie. Sam zaatakowany nie czuje się zaatakowany, ot, taka to ukraińska ekspresja. Szczęście, że jajko zresztą, a nie siekiera czy widły, żeby już nie wspomnieć o skupowaniu nawozów sztucznych, brr, groza.
Rzecz znika z gazet i internetu jak sen jaki złoty.
Jedzie Grzegorz Miecugow do młodzieży, gdzie na festiwalu (tu relacje się różnią) zostaje pobity, spoliczkowany, bądź też wystawiony na próbę pobicia. Zaatakowany czuje się zaatakowany, nie ma zamiaru odpuścić, przyznajmy, że to jego prawo, grzeją się komentatorzy, eksperci, sam premier mówi, że ohyda.
Temat będzie wałkowany tygodniami, a w arsenale zbrodni przeciwko demokracji pozostanie do Dnia Sądnego (i jeden dzień dłużej).