USA to jak wiadomo ojczyzna demokracji stosowanej. Oprócz szeregu znanych nam z opisów lub filmów zachowań formalnych w procesie demokratycznego wyboru przedstawicieli różnych profesji (bo jak chyba wszystkim wiadomo Amerykanie wybierają w sposób demokratyczny również szeryfów, prokuratorów czy sędziów) wyborcy kierują się mniej formalnymi wskazówkami.
Najbardziej użyteczną z nich jest - od którego polityka kupiłbym używane auto?
Przeglądając różne sondaże mierzące zaufanie do osób publicznych nieodmiennie dziwi mnie rozbieżność pomiędzy uzyskiwanymi przez nie wartościami zaufania a wynikami wyborów.
Ta rozbieżność to wg mnie bląd w metodologii. Otóż ludzie głosują zazwyczaj w takich przypadkach kierując się sympatią do danego osobnika.
Każdy ciapowaty ale uśmiechający się miło polityk ma niewiele ocen negatywnych i jakąś pulę (przeważającą) ocen pozytywnych.
Wyraziści politycy posługujcy się zdecydowanymi sformułowaniami zdobywają sobie na wstępie duże grono osób sobie niechętnych a znacznie słabiej radzą sobie z pozyskiwaniem ocen pozytywnych.
Ten wskaźnik jednak nie ma większego znaczenia podczas aktu wyborczego. Wówczas wyborca z długopisem zawieszonym nad swoją kartą wyborczą dokonuje wyboru kierując się zasadą zaufania a nie sympatii.
W tym kontekście brakuje mi w mnogości wszelkich sondaży takiego najprostszego. Pytanie byłoby wlaśnie takie jak w tytule.
Jak czytam o poparciu dla KOD w granicach 40%, lub wielkiej atencji dla Petru jaką czuje prawie 50% ankietowanych to jestem ciekaw czy taka sama grupa ludzi zaryzykowałaby kupując od Kijowskiego z KOD czy Petru z Nowoczesnej używany samochod?