Ortodoks Ortodoks
740
BLOG

(Na)Czas Błaznów, czyli gdzie jest dno.

Ortodoks Ortodoks Polityka Obserwuj notkę 1

Zaczyna się. W sumie to nigdy się nie kończy, więc i trudno mówić o jakimś zaczynaniu. No ale formalnie to się jednak zaczyna. Co bardziej chcący się wyróżnić kandydaci na przedstawicieli ludu wymyślają coraz to ciekawsze metody promocji swojej persony.
Byliśmy już świadkami niejednej błazenady, a dziś możemy poobserwować kolejną. Szczerze uśmiechniętego, tryskającego energią i pozytywnymi emocjami niczym z reklamy proszku do prania kandydata Naczasa. Fajny rapik, fajny busik, fajne logo z N-ką… w ogóle taki fajny kandydat. Naturalnie zero hipokryzji. No i stuprocentowy przekaz merytoryczny. Żadnego zawracania gitary graniem na emocjach jak z podręcznika sprzedawcy Amway’a.
 
Mnie to zniesmacza. Zniesmacza mnie taka błazenada i schlebianie najprymitywniejszym gustom tym bardziej gdy sobie wyobrażę danego kandydata w jakiejś bardziej poważnej, państwowej już roli. Prawdziwy mąż stanu. Pomyślałem sobie, że w naprawdę fatalnym ustroju i w fatalnych czasach przyszło mi żyć, skoro aby zostać decydentem w/s np. moich podatków najpierw trzeba się w ten sposób upodlić. Upodlić, bo albo kandydat Naczas et consortes robią to co robią z wyrachowania (wcale tego nie lubiąc) lub pozbawili się skutecznie wszelkich skrupułów już wcześniej, w drodze tzw. edukacji i ścieżki kariery partyjnej. Oba warianty uważam za upodlenie, choć różnie umiejscowione w czasie i przestrzeni.
 
Pomyślałem sobie, że to już dno zidiocenia. Ale tylko przez moment. Chwilę później oświeciło mnie, że to jednak nie jest takie najstraszniejsze. Jest, i owszem, mało przyjemne, raczej nieestetyczne, ale jednak bezpośrednio nieszkodliwe. Jak dajmy na to czyrak na pośladku. Są rzeczy gorsze, które inni kandydaci robią z tych samych powodów, dla których kandydat Naczas rapuje.  Mianowicie nie błaznują, a kłamią i oszukują. Mamią lud bredząc o darmowych obiadach. Mówiąc, że może być lepiej wszystkim jednocześnie, i to już za chwilę. Budują piramidę złudzeń i obietnic manny z nieba. To już nie jest wspomniany czyrak lecz najzłośliwszy nowotwór.
 
I w tym miejscu, gdy myślałem, że to już jest dno, znów naszła mnie refleksja. Jeszcze głębszym dnem jest to, że lud właśnie to lubi, i to docenia przy urnach. Jedzie zatem premier Tusk i słucha od pana paprykarza żali, że nie da się żyć. Normalnie człowiekowi nie powinno przyjść do głowy, że można tak po prostu oczekiwać od swoich sąsiadów, współobywateli pokrywania jego prywatnych szkód. A jednak przychodzi bez większego problemu. Paprykarze, lekarze, górnicy, hodowcy ślimaków i producenci sznurka do snopowiązałek. Nie wymieniam wszystkich, bo miejsca za mało. Wypadało by umieścić tutaj całą encyklopedię zawodów. Nie ważne. Ważne, że im się należy.
 
Po raz kolejny pomyślałem, że jestem na dnie beznadziei. No ale zaraz, zaraz… Taki pan paprykarz może sobie i mówić, że czegoś chce. W afekcie i z bólu można zrobić wiele. Niektórzy (nie mam tu na myśli pana paprykarza – na tyle go nie znam) są wtedy zdolni do tego by nawet kraść, kłamać, zabijać itp. Tylko że rząd (i w ogóle politycy) powinni być od tego, żeby wyrazić żal i ubolewanie, powiedzieć dobre słowo… i tyle. Rządowi nic do tego, że komuś gdzieś spadł grad albo naleciała szarańcza. I to jest skandal, że premier nie potrafi w sposób grzeczny, acz stanowczy, wyrazić swojego sprzeciwu wobec wygłaszanych – choćby w afekcie – żądań. Nasz premier za to wije się bełkocąc coś o tym, że jak jednemu zniszczy to on nie może, a jak stu osobom zniszczy, to on oczywiście i w ogóle…
 
Niby dno, ale jednak nadal nie. Dnem jest to, że literalnie żaden inny kandydat nie potrafi wejść na mównicę i powiedzieć, że mu się zachowanie premiera nie podoba! Żaden! A jak już powie, to nie z tej strony co trzeba, bo ze strony pana paprykarza i jego „słusznych” żądań.
Nikt nie znajduje innej recepty na utrzymywanie naszego korporacyjno-socjalistycznego molocha jak tylko „równomierne konsumowanie efektów wzrostu” (jakiego wzrostu, na Boga!?) lub obciążanie „najbogatszych”. Nikt nie tłumaczy, że nawet zabranie wszystkiego „najbogatszym” i pozostawienie ich w ostatnich gaciach wystarczy raptem na rok, może dwa (trzy?) roczne budżety. I to wszystko. Nikomu nie przyjdzie do głowy wskazać innych źródeł finansowania szkód pana paprykarza. Niezależnie od tego czy biedny on, czy bogaty. Komu zabrać, by dać jemu? Dzieciom? Samotnym matkom? Górnikom? Lekarzom? Znów kłania się encyklopedia…
 
I to już chyba owo dno, chyba że jednak ktoś tam siedzi po nim w mule. Ale to się jeszcze muszę chwilkę zastanowić.
Ortodoks
O mnie Ortodoks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka