Ortodoks Ortodoks
1561
BLOG

Inflacyjne manipulacje

Ortodoks Ortodoks Polityka Obserwuj notkę 9

 

Dlaczego ceny rosną choć na okrągło słyszymy, że to nieprawda?
 
Z inflacją jest podobnie jak z PKB, tylko odwrotnie. Tzn PKB niby ciągle rośnie, a odczucie ludzi jest jakby malało. A inflacja niby maleje, a odczucie jest jakby rosła jak szalona. Odnośnie obu wskaźników jest to efekt zwykłej (może nie takiej zwykłej) manipulacji. O PKB już pisałem to teraz o inflacji.
 
Zanim jednak o manipulacjach to pokuszę się o trywialne przypomnienie co to ta inflacja i skąd się może brać. Inflacja to oczywiście spadek wartości (siły nabywczej) danego środka płatniczego. Wszystko jedno czy chodzi o pieniądz papierowy jak dziś, czy o złoto (jak niegdyś), albo o jakieś paciorki. Skąd się to bierze? Możliwe są wyłącznie dwa powody.
Pierwszy to wzrost ilości środka płatniczego w obrocie przy jednoczesnej niezmiennej (malejącej lub rosnącej ale wolniej) ilości dóbr, które można za nie nabyć. Może do tego dojść np przy drukowaniu pieniądza papierowego przez bank centralny, tudzież w wyniku działania banków korzystających z tzw systemu rezerw cząstkowych. Kiedyś, w czasach pieniądza złotego, taką rolę odegrały odkrycia geograficzne.
Drugi to spadek ilości dóbr wobec stałego (spadającego wolniej lub wręcz rosnącego) poziomu środka płatniczego. Przykładowo w sytuacji klęski żywiołowej, która niszczy większość dóbr na danym obszarze, ceny wszystkiego wzrosną, bo dóbr będzie mniej (o ile gdzieś nie zniknęły również środki płatnicze).
Mogą też, i dzieje się tak najczęściej dzisiaj, wystąpić oba czynniki jednocześnie.
 
Ale jak policzyć inflację gdy mamy do czynienia z milionami różnych dóbr, potrzeb, a nawet wielorakimi środkami płatniczymi? Właśnie tutaj pojawiają się manipulacje.
 
Po pierwsze istnieje coś takiego jak inflacja potencjalna. Tzn w danym miejscu rośnie nieustannie ilość środka płatniczego, ale ponieważ nie trafia ona na rynek nie powoduje ona inflacji. Dopiero jego pojawienie się na rynku spowoduje wzrost cen dóbr. Ale czy możemy udawać, że inflacji nie ma? Rosnąca dysproporcja pieniędzy do dóbr jest oczywista, choć jej nie widać w sklepach. Dziś właśnie mamy taką sytuację, że pieniądze "pompowane w gospodarkę" (ach, uwielbiam to określenie) poprzez różne bailouty i akcje ratunkowe gdzieś są. Są na różnych rachunkach i kiedyś z nich wypłynął. Na dziś rządy grają na czas licząc, że wkrótce pojawi się na rynku odpowiednia ilość dóbr, które zniwelują ryzyko inflacji. Ale nie łudźmy się. Dobra same się nie urodzą. Inflacja w wersji "hiper" nadejdzie, bo kiedyś te pieniądze wypłynął na rynek. Najpóźniej wtedy, gdy obecne pokolenie wieku średniego zacznie przechodzić na emerytury.
Gdyby GUS-y tego świata zechciały oszacować inflację nie poprzez ceny sklepowe, a poprzez relację pieniądza do dóbr w gospodarce, to mielibyśmy wszędzie Zimbabwe. Banknoty z 24 zerami.
 
No dobra, ale to (jeszcze) nie jest przedmiotem zmartwienia ludu kupującego w sklepach. Choć nie zapominajmy, że to manipulacja gigantyczna, znacznie większa od tej bardziej przyziemnej, zauważalnej już w sklepach. Ta przyziemna manipulacja nazywa się "koszyk inflacyjny".
 
Otóż wg GUS osoba zarabiająca tzw średnią krajową (czyli ok 2500 zł netto) wydaje pieniądze w następujący sposób:
600 zł wydaje na żywność. 20 zł dziennie. Taka stawka żywieniowa naturalnie zapewni przetrwanie, wielu ludzi tak żyje bo musi, ale litości, nie ktoś kto zarabia 2,5 tysiąca! 20 zł dziennie na żywność oznacza, że rezygnuje się z ryb, większości mięs, wędlin czy owoców, soków itd. W zasadzie pozostaje przysłowiowe puree ze smalcem. Ale wg GUS tak stołuje się przeciętny obywatel, co oznacza też, że cała masa ludzi nie stołuje się nawet tak. W końcu mówimy tu o średniej!
Jednocześnie tenże obywatel wydaje aż 150 zł na alkohol. Znaczy się codziennie tanie wino, względnie flaszka wódki co parę dni. Plus puree ze smalcem na zagrychę, znaczy się żulia.
Ale to nic. Bo ten sam przeciętny obywatel wydaje 200 zł na rekreację i kulturę. Znaczy się jak już pije tę wódkę i zagryza puree, to robi to w teatrze. Co najmniej w kinie.
Może to robić też w hotelach, bo na restauracje, transport i hotele wg GUS wydaje ok 400 zł na miesiąc! Nie dość, że żul, to na dodatek z szerokim gestem. Bardziej taki kloszard paryski niż ćpun z Centralnego.
 
Po co to wszystko przytaczam? Po to, by wykazać, że zasada "nic że zdrożał chleb, ważne że potaniały lokomotywy" wciąż panuje. Tak zmanipulowana inflacja (CPI) wynosi 2-4% rocznie. W latach 2005-2011 wyniosła łącznie (% składany) ok 19%. Tymczasem ten sam GUS publikuje dane mówiące, że w tym samym czasie większość płodów rolnych (w konsekwencji praktycznie całej żywności) podrożała 70-100%. Podobnie gaz, energia elektryczna, paliwa. Są w tym zakresie pozycje, które podrożały nawet i o 200%. Same mieszkania podrożały w tym czasie (nawet uwzględniając ostatnie spore spadki cen) ponad dwukrotnie.
 
Statystyczny pan Koszykowy GUSu nie istnieje. Istnieją tylko fantasmagorie i kłamstwa. Inflacja odczuwalna przez Kowalskiego nie wynosi 2-4% lecz bliżej 12-14%. Co oznacza, że co mniej więcej 6-7 lat ceny się podwajają. I taka jest prawda.
 
Powtórzę jeszcze tylko pytanie "jak to liczyć"? Ano albo będziemy liczyć relację ilości pieniądza (są do tego odpowiednie agregaty) do ilości dóbr, ale wtedy rządy ujawnią hiperinflację w ostatnich latach, albo... nie będziemy jej liczyć w ogóle. Tzn każdy policzy ją sam na własny użytek. Każdy ma bowiem swój adekwatny koszyk inflacyjny. Jedni wydają na żywność 90% dochodów, inni żywności nie kupują wcale, bo pracują w restauracji gdzie żywią się sami. Jedni spędzają pół życia w kinie, inni nie byli w nim od dekady. Itd, itd.
 
Podsumowując; publikowanie wskaźnika inflacji jest manipulacją samą w sobie, na dodatek manipulowaną dodatkowo metodologią badania. Nastawioną na ten sam efekt co publikowanie PKB. Ma to uspokajać lud i utrzymywać go w przekonaniu, że "wszystko jest na dobrej drodze". I tylko nie wolno nigdy zapominać, że rządy głównie kłamią. Wszystkie.
Ortodoks
O mnie Ortodoks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka