Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1235
BLOG

Czekając na Johna Wayne'a

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

      Jarosław Kaczyński zapowiedział zrównanie z ziemią owej patologii, funkcjonującej u nas od lat pod nazwą: „Nikt nas stąd nie usunie” i natychmiast podniósł się powszechny wrzask, tyle że gdyby ktoś się spodziewał wśród tego zgiełku usłyszeć szczere wyznanie, że, owszem, my tu walczymy o życie, może o tym od razu zapomnieć. Jedyny argument, jaki wyciągają na swoją obronę owi wieczni prezydenci, burmistrzowie, czy diabeł jeden wie, jak się te ich żałosne funkcje nazywają, to ten, że oni na swoje stanowiska zostali wybrani przez niczym nieskrępowany lud, no a poza tym ów wybór był jak najbardziej słuszny, zasłużony i z nieocenioną korzyścią dla miasta.

     A ja od razu zmuszony jestem przyznać, że wobec tego rodzaju szantażu, wszyscy ci, którzy – że zacytuję pewną starą piosenkę – widzą, słyszą i czują, stają całkowicie bezradni. I to wcale nie dlatego, że z demokracją, jak wiemy, się nie dyskutuje, ale dlatego, że prędzej czy później trzeba nam będzie przyznać, że jeśli tylko konsekwentnie poprowadzimy swoją linię argumentacji, będziemy musieli przyznać, że w znacznej części jesteśmy do tego stopnia głupi, że naprawdę na nic lepszego nie zasłużyliśmy. A tego, poza samymi zainteresowanymi, nikt nam nie daruje

     Ja na szczęście z tym nie mam najmniejszego kłopotu, a zatem bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia oświadczam, że taka jest właśnie prawda. W znacznej części jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a więc głupi, naiwni i gnuśni, fakt ten jest bezlitośnie i w sposób najbardziej bezczelny, przez tę bandę oszustów i złodziei wykorzystywany, my się oczywiście tego zażarcie wypieramy, w efekcie czego oni mają do końca zapewnione wszelkie możliwe przywileje, a nam najwyżej pozostaje sobie raz na jakiś czas ponarzekać. Parę dni temu w TVP odbyła się dyskusja na ten temat i jeden z gości – nie wymienię nazwiska, by nikt mi nie zarzucił, że popadłem w obsesję – przedstawił opinię, że praktyczna nieusuwalność z urzędu dotychczasowych burmistrzów, czy prezydentów, jest spowodowana tym, że walczące ze sobą Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość nie są w stanie wystawić przeciwko nawet najbardziej skompromitowanym urzędnikom nikogo, kto byłby w stanie zmierzyć się z ową nieszczęsną inercją i dać nam jakąkolwiek nadzieję na zmianę. Otóż to jest dokładnie taka sama nieprawda, jak całe to kłamstwo, na którym ów system tak zwanej „lokalnej samorządności” od lat się opiera, czyli próba wmówienia nam, że to gówno, w jakim zostaliśmy zanurzeni, to jest wszystko, na co nas stać i czego możemy od życia oczekiwać. Tymczasem rzecz polega na tym, że w obecnym systemie, choćby nawet doszło do sytuacji tak absurdalnej, że na każdym możliwym lokalnym szczeblu Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość wystawiła przeciwko komuś takiemu jak prezydent Sopotu kandydata absolutnie wybitnego i najlepszego, on też by z tym całym Karnowskim przegrał. I to wcale nie dlatego, że nawet najlepszy kandydat spoza lokalnych struktur, jest gorszy od tak zwanego „samorządu”. Faktyczny problem polega na tym, że po tych wszystkich latach niczym nieograniczonej władzy, wspomniany Karnowski zdołał zgromadzić w swoim ręku wystarczająco dużo instrumentów, które sprawią, że gdy dojdzie do demokratycznych wyborów, nikt nawet nie piśnie. W najgorszym wypadku frekwencję zrobią ludzie z Karnowskim biznesowo i rodzinnie związani, i to oni wszystko załatwią.

      Żeby, postępując zgodnie z dotychczasowym prawem, pozbawić – trzymajmy się może tego akurat przykładu-symbolu – Karnowskiego urzędu, trzeba by było w jakiś absolutnie cudowny sposób kazać większości mieszkańcom Sopotu zaangażować się w sprawy publiczne bardziej, niż oni mają na to ochotę, lub – co może jeszcze ważniejsze – do czego oni dziś czują się zachęcani. Bez tego, większość z nich, wychodząc z założenia, że, póki co, jakoś człowiek sobie daje radę, albo machnie na ten cały cyrk ręką, albo zagłosuje za zachowaniem status quo. Bo czemu niby nie?

     Bo, tak jak wspomniałem już wcześniej, ludzie są jacy są i tego nie zmienimy. Jeśli chcemy, by większość społeczeństw postępowała zgodnie z publicznym interesem, musimy, doprowadzić ludzi do tego przy pomocy prawa, albo przez najbardziej perfidną propagandę, prowadzoną na takim poziomie, by jej uległ nawet największy idiota. A więc przez tyle już razy tu wspominany pop. A to naprawdę nie jest takie proste. Karnowski, Majchrowski, Dutkiewicz, Waltz, czy Adamowicz mieli wystarczająco dużo czasu, by cały ten system odpowiednio zorganizować i zapewnić mu skuteczne działanie. My, dopóki przeciwko temu nie zaangażuje się z całą brutalnością państwo, wobec tego terroru pozostajemy bez szans.

      A zatem, przyznając z pokorą, że z wszystkimi swoim słabościami pozostajemy póki co bezradni, nie mamy innego wyjścia, jak zwrócić się o pomoc do tych, którzy ją nam oferują i liczyć na to, że – tak jak to często miało miejsce w przeszłości – oni wykonają tę robotę za nas. By zobaczyć, jak to wygląda w praktyce, wystarczy sobie przypomnieć klasyczne westerny z Johnem Waynem.

 

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia moje książki. Nawet jeśli ktoś już swój egzemplarz ma, nigdy nie zaszkodzi pomyśleć o lokalnej społeczności.

      

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka