PANIKE  - Nowy Ogród PANIKE - Nowy Ogród
261
BLOG

Stare kobiety na ławkach

PANIKE  - Nowy Ogród PANIKE - Nowy Ogród Kultura Obserwuj notkę 5

 

Wokół mojego rodzinnego domu siedziały stare kobiety na ławkach. Chude, wyprostowane, z zapadniętymi policzkami. Każda miała swój ogród, na który mogła patrzeć i dom, który prowadziła. Każda była wdową. Kiedy myślimy, co stanie się z naszymi kobietami, gdy nas już zabraknie, przypomnijmy sobie te stare kobiety z naszego dzieciństwa.

Pierwsza, pani K., miała wielki dom z wieżyczką, dziś powiedzielibyśmy „gargamel", ale był to „gargamel" przedwojenny, a więc blichtr starości odbierał mu kiczowatość. W tym domu pani K. prowadziła dwie kuchnie. Z jednej strony budynku była kuchnia letnia, jasna i przestronna. Z drugiej, kuchnia zimowa, ciemniejsza, za to bardziej przytulna. Dom był spory, podobnie jak ogród.

Pani K. w przerwach pomiędzy jednym siedzeniem na ławce a drugim, przekopywała ogród lub karmiła kury. Chodziła, śpiewając prawie swoim wysokim głosem „na, na" i „tiu, tiu", i sypała im ziarno lub wrzucała do korytka ziemniaki. I „na, na" oraz „tiu, tiu". A kury chodziły za nią pokornie i rytmicznie pochylały głowy, jak mnisi w czasie modłów.

Na ławce siedziała nieruchomo - nawet wtedy, gdy odwiedzali ją Świadkowie Jehowy. Nie przepędzała ich jak reszta sąsiedztwa. Chyba nawet cieszyły ją te wizyty, rzadkie lecz regularne. Oni, zwykle mężczyzna z kobietą, w poważnych strojach i z poważną miną, siadywali obok niej na ławce. Mówili jej o Królestwie, o końcu świata i nieprawości papieża, a ona nie podejmowała tematu, siedziała nieruchomo, być może słuchała, tego na pewno nie wiemy. Oni sypali jej cytaty z Biblii po swojemu, to w takim kontekście, to w innym, przyglądali się uważnie, czy chłonie ich słowa, czy się zastanawia, czy jest wstrząśnięta - jakże bowiem nie można być wstrząśniętym, gdy odsłania się przed nami prawdę, że coś będzie rychło, że wszystko pochłonie, a potem już wszystko potoczy się inaczej. Ona jednak nie była wstrząśnięta, nie można było dostrzec żadnego śladu przejęcia się, czy nawet zainteresowania, tylko ten martwy wzrok. Jedyne, co ją mogło jeszcze poruszyć, to kura wchodząca na grządki, a nie szatan na horyzoncie.

Męża straciła niedawno. Myślałem, że umarł z głodu, bo wtedy śmierć jeszcze istniała dla mnie jedynie w chwilach, kiedy wpadałem spocony do domu i krzyczałem, że jak zaraz nie dostanę obiadu, to umrę z głodu. Pan K. umarł więc dla mnie z głodu.

Trudno mi było w to uwierzyć, naprawdę. Pani K. była przecież znakomitą kucharką, a jeszcze lepszym cukiernikiem. Robiła wspaniała ciasteczka - anyżkowe i takie kruche z polewą oraz kokosowe w czekoladzie, potem wkładała je wymieszane do pudełek, a pudełka do kredensu. Pan K. mógł więc w chwili osłabienia, takiego osłabienia, jakie nachodzi nas po kilkugodzinnej zabawie na rowerku i w piaskownicy, zakraść się po prostu do kredensu, wyjąć pudełko tych boskich ciasteczek, a nie umierać z głodu tak nagle. Nie uczynił tego jednak i umarł. Jego sprawa. Pani K. została sama.

Ogród dalej mieszkała pani Z. Również chuda, wyprostowana i z zapadniętymi policzkami. Ona świadków Jehowy nie wpuszczała. Łączyła się z nią tajemnicza i porywająca historia. Taka historia, o jakiej czyta się w książkach. Za młodu była ponoć piękna i ponętna, była jedną z tych kuszących kobiet, która pojawiają się nagle w życiu dorastających chłopców, nawiedzają ich w marzeniach i nigdy nie dają się podejść. Na nieszczęście była też sekretarką w szkole.

Co więcej, okazało się, że dla jednego z młodych mężczyzn wcale nie była tak odległa i niedostępna. Skończyło się romansem, a romans małżeństwem. Z małżeństwa były dzieci. Lata wspólnego życia i kolejne dzieci nie ostudziły tego żaru, który gaśnie nieraz w duszach ludzi mało wytrwałych. On ją kochał przez całe lata dokładnie tak, jakby wciąż był tym chłopcem ze swoim pierwszym zarostem. I kiedy przyszły pewne wakacje, i upragnione wczasy na Węgrzech, ona dostała urlop jako pierwsza. Zabrała więc dzieci pociągiem, on po kilku dniach miał wsiąść w samochód i pojechać za nią. Tak też się stało, ale do ukochanej nie dojechał już nigdy. Zginął w wypadku samochodowym. Ona została samotną kobietą na ogrodowej ławce.

Panią Z. z panią K. Łączyła ogrodowa pasja. Ich dom obrośnięty był wokół wysokimi malwami. Grządkę dalej miały czerwone róże. Obok astry. Przy ścieżkach białe smagliczki. Za domem i jedna, i druga, hodowały kwiaty bardziej cmentarne, takie, które zcina się co niedzielę, by zanieść mężowi. Przede wszystkim czerwone i żółte piwonie oraz białe chryzantemy. Zamiłowanie do kwiatów to wspólna pasja ludzi we właściwym wieku, oznaka miłości dojrzałej, takiej, która nie skupia się już na ciele. Ciało starszych ludzi jest bezbarwne, ciężkie i obolałe, nie znosi już natrętnego spojrzenia i woli ukryć się pod czarną koronką. Miłość do ciała przenosi się więc na kwiaty, które stanowią jego namiastkę, albo raczej przypominają czasy, kiedy cielesność miała swój kolor i swoją świeżość, i była lekka, ulotna, wręcz magiczna. Dlatego kwiaty tylko towarzyszą młodym ciałom, dopełniają je, ale nie zastępują, są ozdobą, a nie zasłoną. Starsi wolą już same kwiaty.

Trzecia z kobiet to pani L. Właściwie ciocia L., bo chciała, żebym tak ją nazywał. Ciocia L. miała  wujka S. i na ławce przez lata siedzieli razem. Tak też było ostatniego wspólnego ich lata. Późną jesienią wujek S. trafił do szpitala. Wyszedł w wigilię po to, by umrzeć w domu. Byłem na tej wigilii. Ciocia L. płakała i mówiła, że już nic nie może i żebym karmił S. Zrobiła wigilię jak zawsze i miało być jak zawsze. Mnie przyszło karmić S. Podałem mu na język opłatek, kawałek ziemniaka i ryby.

Następnego dnia, nad ranem, do mojego pokoju zapukali rodzice. Pierwsza weszła mama. Wiedziałem, co chciała powiedzieć.

Wujek S. należał do tych ludzi, którzy drobiazgowo planują swój pogrzeb, chcą za życia jeszcze zobaczyć się w karawanie, chcą przyjrzeć się żałobnikom i napisać księdzu mowę. Wybierają sobie trumnę i bieliznę do niej, pastują ostatnie buty. Gotowi są sami odprawić sobie egzekwie i sami mogą rzucić na trumnę ostatnią grudkę ziemi. Ich żony stają się wykonawczyniami ostatniej woli. Przenoszą wizję zmarłych w rzeczywistość. Wizję świętą i nienaruszalną. W zaświatowej wizji S. i ja miałem swoje miejsce. Ubrany byłem w niej komżę i dzielnie niosłem przodem krzyż. A musicie wiedzieć, że w moich stronach były piękne pogrzeby.

Kiedy dopełniłem więc tej ostatniej prośby i wniosłem krzyż na wzgórze, na którym był cmentarz, przyszedł czas na pytanie, co będzie dalej. Co stanie się z wielkim domem? Ciocia L. nie chciała na ławce siedzieć sama, więc sprzedała dom.

+++

Co będzie z naszymi kobietami, kiedy nas zabraknie?

Dużo śpię i czytam Tomasza z Akwinu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura