W TVN24 zastanawiają się dziennikarze i specjaliści dlaczego pilot schodził poniżej 100 metrów.
Wydaje mi się, że rozwiązanie zagadki jest w stenogramach. Dość z resztą wyraźne i dziwi mnie, że nikt na nie nie zwraca uwagi.
Ktoś z załogi Jak'a, oznaczony w stenogramie jako "044":
10:24:49 No witamy ciebie serdecznie.Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów, grubo.
Informację powtarza w kabinie drugi pilot:
10:25:55 Na ich oko jakieś 400 widać, 50 metrów podstawy.
Pilot po dwóch minutach dopytuje o chmury:
10:27:45 Spytaj Artura czy grube są te chmury.
.....
10:28:47 Około 400-500 metrów(załoga Jak'a)
10:28:54 Ale to grubość? (drugi pilot Tu154)
10:29:08 Z tego, co pamiętamy, na 500 metrach jeszcze byliśmy nad chmurami (załoga Jak'a)
10:29:13 A ...na 500 metrach nad chmurami...dobra, dobra, dzięki (drugi pilot)
Podsumować tą rozmowę można tak:
Ktoś z załogi Jak'a przekazał informację, że wg nich widocznośc to 400 metrów, a chmury ciągna się od wysokości ok 500 metrów do 50 nad ziemią!!
To może tłumaczyć dlaczego pilot schodził poniżej 100 metrów. Mógł po prostu oczekiwać, że przebije się przez chmury i zobaczy pas. Tym bardziej, że od załogi Jak'a usłyszał jeszcze:
10:25:05 [...] możecie spróbować, jak najbardziej [...].
Pilot z Jak'a nie od razu informował media, że rozmawiał z Tu154 o pogodzie. Nie mówił, że powiedział załodze Tutki "możecie próbować jak najbardziej". Być może sam docenił wagę swoich słów bardziej niż wszyscy Ci, którzy je pominęli i zajęli się robieniem z pilota Tu154 ryzykanta-samobójcę czy zastraszonego obecnością przełożonego w kokpicie.
Pilot prawdopodobnie pojął decyzję o próbie lądowania na bazie informacji od kolegi pilota, bo wieża wyraźnie informowała (14 sekund przed wiadomością z Jak'a):
10:24:51Temperatura plus 2. Ciśnienie 745, 7-4-5. warunków do lądowania nie ma.
Tak jak napisałem wyżej, kapitan Tu154 zaufał koledze i postanowił spróbować, poszukać pasa.
Sugeruje to też ustawienie autopilota i podchodzenie na nim - "jak nie widzę, to lepiej żeby automat trzymał kurs, a ja się zajmę wysokością i rozglądaniem".
O 10:30:01 osoba oznaczona "Szt" (nawigator?) mówi:
ILS niestety nie mamy. Kurs lądowania 2-5-9 ustawiony. ARK mamy przygotowane, 310/640, nastrojone. Piątka, szóstka automat ciągu
Dwie minuty potem pilot potwierdza:
10:32:55 Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanegopodejścia odchodzimy na automacie.
a dwie minuty później wydaje komendę: "Automat"
Wygląda to tak, jakby ustawili punkt "odejścia" z możliwością uruchomienia w każdej chwili, jeśli nie zobaczą "pod chmurami" pasa.
O 10:40:50, pół sekundy po osiągnięciu osiemdziesięciu metrów, drugi pilot informuje:
Odchodzimy.
no i tu zaczyna się to, co trudno mi poukładać.
Dlaczego mimo wyraźnej decyzji o odejściu samolot opada nadal z 80 do 20 metrów, znika z radaru lotniska (wieża komunikuje "horyzont"?) a potem uderza w drzewo, pewnie z 10-cio metrowe.?
Czy to cecha dużej bezwładności Tupolewów - o której mówił Klich?
Czy samolot "podrywał" ustawiony wcześniej automat czy pilot?
itd.
Pytań jest wiele, ale jedno wydaje mi się jasne - pilot nie zrobił nic wbrew lub z potępieniem reszty załogi. NIe padło ani jedno słowo kwestionujące jego polecenia lub jakakolwiek uwaga, że coś jest nie tak.
Do końca wygląda to tak, jakby realizowali wcześniej założony plan...