Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K.
234
BLOG

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K. Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

"Wiem, ze mnie teraz nie słyszysz, człowieku, bo jesteś 900 metrów pod ziemią i ratujesz innych. Ale chciałbym żebyś wiedział, że jesteś moim bohaterem. Kiedy byłem gówniarzem to kochałem się w Trzech Muszkieterach a teraz jeden Ty kładziesz na łopatki całą, potężną armię Ludwika XIII. Wracaj cało i zdrowo na powierzchnię. I Wy wszyscy z Zofiówki. Salute!”

„Wiedzieli, na co idą. A, z drugiej strony, jako pracownik zakładu pogrzebowego w tym przypadku nie narzekam, robota musi być.”

Komentarze z Facebooka

Druga doba akcji ratunkowej w kopalni Zofiówka. Jestem w Wielkiej Brytanii, siedzę przed komputerem i rozmawiam. Zbliża się północ a wiadomości wysyłane za pomocą klawiatury pokonują tysiące kilometrów i zatrzymują się w Wodzisławiu Śląskim. Tam jest Ilona, żona ratownika górniczego. Jej mąż, Robert, drugą noc z rzędu przeczesuje mroki podziemi próbując dotrzeć do uwięzionych kolegów. Oddechy śpiących dzieci nie niosą spokoju, bo Ilona śledzi żółte paski na ekranie telewizora. Paski informują o natężeniu metanu w miejscu, w którym właśnie jest Robert.

„Warunki są beznadziejne. Są tragiczne... Mam przeczucie, że on się naprawdę boi..

Poznałem go dziesięć lat temu. Ciepły i świetny kompan. Przyjechał do Weston Super Mare w Anglii i znalazł pracę w firmie produkującej jogurty. Dobry traf chciał, że pewnego dnia stanęliśmy ramię w ramię przy tej samej maszynie i wespół pakowaliśmy jogurty do tekturowych pudełeczek. Kompatybilność jego i mojego poczucia humoru jak i poziom naszej życiowej wesołości ogólnej zaszkodziły cokolwiek normom produkcyjnym przedsiębiorstwa. Bo odtąd zdarzało się często, że my, pakowacze, miast pchać pracowicie ten nabiał w te kartoniki, ryczeliśmy wniebogłosy ze śmiechu pokładając się na linii produkcyjnej. A jogurty, powolne naszym sztubackim zagrywkom, piętrzyły się ochoczo na „belcie” i z hukiem rozpryskiwały u naszych stóp. I tylko ten biedny operator, czyli kierownik maszyny, próbował panować nad prawidłowym ciągiem produkcji krzycząc regularnie a rozpaczliwie i w różnych tonacjach: „Machine stop!”.

W momencie, kiedy piszę te słowa Robert jest 900 metrów pod ziemią. Dwa lata temu stracił prawo jazdy, więc na akcję zawiozła go żona. Jest po odwyku.

Wrócił do Polski w 2008 roku a kilkanaście miesięcy później poznał Ilonę. Miało być pięknie, ale pojawił się alkohol. Brak wyraźnego celu życiowego i zwątpienie we własne możliwości skutecznie podkręcały nałóg.

„Ja byłam według niego zerem. A on sam kiedyś stwierdził, że chciałby się zapić na śmierć. No, nie było lekko. Wiesz, jak ktoś ci wmawia, że jesteś nikim… Zerem. Że do niczego się nie nadajesz (i to te najbardziej delikatne określenia są), to po jakimś czasie zaczynasz się zastanawiać czy nie ma racji. A jak straszy cię, że nie chce żyć to już zaczynasz w to wierzyć. Dlatego mówię, że dał mi popalić.Wiem, że on już nie myślał logicznie. Więc lepiej było mnie atakować i zwalać winę na mnie. Żeby nie wychodzić z domu i chlać z poczuciem winy a tylko z wytłumaczeniem, że musi się napić i to mu się należy, bo to ja jestem tą złą. Ja na początku zaczęłam się stawiać. Mówić głośno, co mi się nie podoba. Że nie chcę żeby pił. Stracił prawo jazdy przez alkohol. Odwyk? Technicznie to rozegrałam. Podpuściłam go, że ma zadzwonić do ojca i brata i się przyznać, bo i tak się wyda. A będzie mu lżej jak to zrobi. Wiedziałam, że jego ojciec się wścieknie. Robert miał problem z tym żeby z małego synka stać się facetem.

Więc tatuś go zmusił. Żeby wstydu nie było. A jak po dwóch miesiącach wytrzeźwiał to zrozumiał, że nie jest małym chłopczykiem. I że ma swój rozum.I raptem dotarło do niego, że ja umiem sobie radzić bez niego a nawet lepiej... i to go zabolało chyba najbardziej. Że był jak kula u nogi a nie bohater. I w końcu pojawił się wstyd... a to dobre lekarstwo na pychę. Jestem teraz szczęśliwa. Przyzwyczaiłam się do tego, że on mówi mało. Że trzeba go rozgrzać na zasadzie: co autor miał na myśli... Ja uczę go mówić i rozmawiać. A on mnie jak ugryźć się czasami w język. Siły psychicznej też uczę się od Roberta. Spokój duszy? Był pięć minut temu zanim na żółtym pasku oznaczonym PILNE, na ekranie telewizora, podali informację, że wzrósł poziom metanu. Ale będę musiała już z tym jakoś zasnąć. Pisząc z tobą cały czas śledzę te paski w poszukiwaniu czegoś, czego wcale nie chcę czytać.”


Robert wyszedł na prostą. Pracuje w kopalni i trzy razy w tygodniu gra w piłkę nożną. Ilona jest jego kierowcą i wozi go na mecze. I właśnie w trakcie meczu otrzymał wiadomość, że jest potrzebny. Rozmawiałem z Robertem przez telefon kilka dni przed tragedią w kopalni Zofiówka. Śmiał się, że majowy weekend nie dla niego, bo trzeba do roboty. Myślał, że to będzie normalny weekend.

„Ratownictwo górnicze? Widzę jak to go pochłonęło. To jest coś, co kocha robić.

A tam, na dole, już nie możesz się wycofać. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Zastęp ratowniczy jest jak druga rodzina. Ratownicy są jak rodzina.Nie może tak być, że nagle jeden spanikuje.”

Robert jest moim bohaterem. Uratował siebie i ratuje innych.

Ilona jest moim bohaterem. Dzięki niej Robert uratował siebie i ratuje innych.

A ja jestem dubeltowym szczęściarzem. A czemu? Bo ich znam.

 

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo