Ostatnio pisałem o mojej wizycie w Sandomierzu i spotkaniach z powodzianami. Mam à propos jeszcze jedną refleksję.
Jeden dostojny człowiek powiedział kiedyś, że miał „przyjemność wizytowania terenów powodziowych”. Powiedział to w dodatku w trakcie trwania powodzi, gdy ludzie z przerażeniem, niedowierzaniem w jakimś amoku (co było widać nawet na telewizyjnych obrazkach) patrzyli na dorobek całego życia zatopiony w wodzie. Patrząc w sobotę na wyburzone domy, porozwalane dolne kondygnacje, rozmawiając z ludźmi – zastanawiałem się, jaka musi być psychika tego człowieka. Jedna Pani jeszcze wczoraj płakała, gdy zaczęła opowiadać o dniu 19 maja, swoim wyjeździe z domu i stratach, jakie wyrządziła powódź. Ja rozumiem, że można się przejęzyczyć, ale dziwi mnie w ogóle sytuacja, że ktoś w jednym zdaniu potrafił postawić obok siebie słowa „przyjemność” i „wizytowanie terenów powodziowych”. Widocznie trzeba zgodzić się z tym, co to mówił autorytet wielu Polaków: w naszej polityce jest wielu „dewiantów psychicznych”. I to – jak widać – po obu stronach barykady. Zresztą, jeśli ktoś dobrze się bawi nawet na pogrzebie, co było widać w zeszłym tygodniu – to wizytowanie terenów powodziowych może rzeczywiście oceniać w kategoriach hedonistycznych.