Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz
119
BLOG

Wildstein - anatomia manipulacji

Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz Polityka Obserwuj notkę 53

Wygląda na to, że mam obsesję – znów post o szanowanym i wielce zasłużonym publicyście Rzepy. Nie mogę jednak sobie tego odmówić, bo pretekst jest wyjątkowo smakowity. Jest nim trochę już nieświeży, bo poniedziałkowy, ale za to niezwykle charakterystyczny tekst Bronisława Wildsteina "Zastraszyć historyków". Bardzo precyzyjnie obnaża on mechanizmy manipulacji, stosowane nagminnie przez tego publicystę.

Autor z całą powaga udowadnia, że odejście Sławomira Cenckiewicza z IPN to efekt nagonki "Gazety Wyborczej" na niego po wydaniu książki "SB a Lech Wałęsa". Jednocześnie ubolewa, że efektem całego zamieszania może być obawa historyków przed badaniem kontrowersyjnych wątków najnowszej historii, choćby okoliczności rozmów okrągłego stołu.

Z tekstu Wildsteina wynika, że Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk pisali książkę o Wałęsie po to, by zyskać uznanie "Gazety Wyborczej". Gdy "Wyborcza" skrytykowała ich, a w ślad za nią inne media, zapatrzone w instrukcje z Czerskiej (Wildstein nie wymienia jakie), załamali się. Cenckiewicz już się poddał, nie mogąc znieść braku uznania ze strony redaktora Michnika. O Gontarczyku Wildstein nie wspomina, ale i on pewnie niebawem odejdzie z IPN, albo zrobi coś gorszego. Niewykluczone, że do odejścia zmusi go prezes IPN Janusz Kurtyka, tak jak zmusił Cenckiewicza. Bo choć oficjalnie obu broni i namawia do pozostania, po cichu zapewne naciska, by odeszli. Sam jest bowiem przedmiotem brutalnych nacisków, na przykład ze strony asystentki marszałka Borusewicza, o czym mogliśmy swego czasu przeczytać w Rzepie. Prezes Kurtyka zakaże też pewnie jakichkolwiek publikacji na temat okrągłego stołu, by nie narażać się wpływowym środowiskom. W tej sytuacji aż dziw, że IPN powstał i wciąż istnieje, skoro rządząca w Polsce "Gazeta Wyborcza" od początku go zwalcza. Ale to redaktor Wildstein wyjaśni pewnie w następnym tekście.

Słowem tekst "Zastraszyć historyków" to zbiór absurdów, podejrzanie przypominający powieść "Dolina nicości". Ale dobrze, że Wildstein to napisał. Gdy w podobny sposób przedstawia rzeczywistość lat 90., niektórzy mogą uwierzyć, bo nie wszyscy te czasy pamiętają. Gdy relacjonuje tak niedawne wydarzenia, można to łatwo zweryfikować. I enuncjacje redaktora Wildsteina potraktować tak, jak na to zasługują.

Wszyscy bowiem pamiętają, że o ile ta "wpływowa" "Gazeta Wyborcza" ostro i wielokrotnie nieobiektywnie krytykowała książkę o Wałęsie, o tyle w innych mediach paleta ocen była znacznie bardziej zniuansowana – od rozważania wad i zalet książki, do jej całkowitej afirmacji. Rozumiem, że redaktor Wildstein ma tak niskie mniemanie o zasięgu i wpływach własnej gazety, Telewizji Polskiej, którą niegdyś kierował, czy Polskiego Radia, że opinii formułowanych tam, w większości bardzo dla książki przychylnych, nie uważa za stosowne dostrzec.

Podobnie jak nie zauważa opinii o książce innych historyków niż Andrzej Friszke czy Paweł Machcewicz. Choćby przychylniej recenzji Andrzeja Paczkowskiego, nie mówiąc już o opiniach historyków uznawanych za bliskich PiS. Zresztą nawet z tej wymienionej przez Wildsteina dwójki tylko Friszke zdecydowanie krytycznie ocenił książkę. Opinia Pawła Machcewicza, choć zawierała elementy krytyczne, była wyważona.

Jeżeli naprawdę historycy mieliby pod presją krytycznych ocen zaniechać pracy badawczej, nigdy nie powstałaby żadna praca poświęcona kontrowersyjnym tematom. Jestem jednak dziwnie spokojny, że te formułowane przez redaktora Wildsteina obawy nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, podobnie jak cały jego tekst. Mam też przekonanie graniczące z pewnością, że Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk dopiero by się zmartwili, gdyby "Gazeta Wyborcza" ich pochwaliła.

Co do samej książki, choć była bardzo potrzebna, a niektóre protesty przeciw niej kuriozalne (np. list w obronie Wałęsy jeszcze przed jej ukazaniem się), nie można całkowicie odmówić racji przeciwnikom tej pozycji. Wszystkim tym, którzy zaniepokoili się dezawuowaniem za pomocą agenturalnego epizodu całej działalności Wałęsy czy kontekstem politycznym publikacji IPN. Rozumiem jednak, że redaktor Wildstein programowo nie dostrzega tego aspektu sprawy.

 

moje ulubione kolory to biały i czarny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka