Sia przyjechała po nas o dziesiątej z małą Sią, swoją dwu i pół letnią córeczką, która już poprzedniego dnia podbiła serca całej załogi. Zapakowaliśmy się wszyscy na pakę pickupa Sii i ruszyliśmy na podbój wyspy.
Sia była wykształconą kobietą. W ogóle w Tonga edukacja stoi na bardzo przyzwoitym poziomie, stanowi to szczególną troskę króla. Szkolnictwo podstawowe jest bezpłatne i obowiązkowe, i obejmuje m.in. naukę języka angielskiego, dlatego też na żadnej wyspie w tamtym regionie nie mieliśmy najmniejszych problemów z porozumieniem się z mieszkańcami. O ile jednak szkoły najniższego szczebla znajdują się wszędzie, to aby kontynuować naukę, trzeba wyjechać gdzieś dalej, a na to nie każdego stać. Najzdolniejszym dzieciom fundowane są wprawdzie stypendia, ale reszta zostawała na wyspie i zajmowała się rybołóstwem i uprawą ziemi. Sia miała jeszcze dwóch synów - starszy studiował na uniwersytecie w Nadi (Fidżi), a młodszy przebywał na Tongatapu, gdzie uczęszczał do szkoły średniej.
Mąż Sii, Nico, również rzadko bywał w domu. Każdego roku przez sześć miesięcy pracował jako sprzedawca owoców w Australii. Australijskie prawo zezwalało mu na wykonywanie tej pracy, pod warunkiem powrotu do domu na kolejne pół roku, w rzeczywistości jednak nie było go w domu znacznie dłużej. Najtańszym sposobem wydostania się i powrotu na wyspę jest prom kursujący z Tongatapu co sześć tygodni. W efekcie więc Nico przebywał poza domem przez mniej więcej osiem miesięcy w roku. Cóż, raj rajem, ale zdobycze cywilizacji - choćby generatory prądu - nawet w raju się przydają. Więc ludzie wyjeżdżają. I wielu z nich już nie wraca.
Sia zawiozła nas najpierw do urzędów, gdzie kapitan musiał dokończyć formalności związanych z przekroczeniem granicy. Urzędy mieściły się w kilku białych, ustawionych rzędem, drewnianych domkach,
zaś obok nich rozciągał się teren szkoły. W największym budynku właśnie odbywał się egzamin, nie zaglądaliśmy więc do środka, żeby nie rozpraszać dzieci. Wkrótce też załatwianie urzędowych spraw dobiegło końca i mogliśmy ruszać w dalszą drogę.
Jak wspomniałam, Tonga jest królestwem i od 2012 roku na tronie zasiada król Tupou VI. Potret króla mogliśmy obejrzeć na kalendarzu wiszącym w urzędzie.
Poprzedni król Jerzy Tupou V był starszym bratem obecnego króla i rządził 6 lat, zaś ojciec ich obu, Taufa'ahau Tupou IV, sprawował władzę przez 41 lat. Przed nim, przez niemal pół wieku, królestwem Tonga władała królowa Salote Tupou III. W 1952 roku przyjechała do Anglii na koronację Elżbiety II. Jej olbrzymia, barwna postać zrobiła wielkie wrażenie na Brytyjczykach, a postawą - mimo rzęsistego deszczu jechała w odkrytym powozie, aby podkreślić szacunek dla brytyjskiej korony - zyskała sobie ich sympatię i uznanie.
Niuatoputapu leży na obrzeżach królestwa Tonga. Turyści wybierający się do Tonga zatrzymują się zazwyczaj w stolicy Nuku'alofa lub też kierują się do bardzo atrakcyjnego turystycznie archipelagu Vava'u, zaś na Niuatoputapu mało kto dociera, choć stanowi ono naprawdę malowniczy zakątek, zarówno pod względem krajobrazu,
jak i mieszkańców.
Najczęściej docierają tam tacy morscy włóczędzy, jak my - byliśmy podobno siedemnastym jachtem, który zawinął tam w ciągu miesiąca, co wydawało nam się zupełnie nieprawdopodobne, gdy patrzyliśmy na samotną Selmę stojącą przy kei. Czasem jednak zdarzają się tam wyjątkowo dostojni goście - zaledwie miesiąc wcześniej wyspę raczył odwiedzić sam król. Wciąż można było zobaczyć transparenty i flagi zdobiące trasę przejazdu.
Sia zawiozła nas prosto na lotnisko. Obok trawiastego pasa startowego pasły się konie,
zaś "wieża" i "terminal" wyglądały na opustoszałe,
mogły się jednak poszczycić pięknymi widokami na ocean.
Kolejnym punktem wycieczki miała być możliwość kąpieli w słodkiej wodzie. W czasie morskiego rejsu taka kąpiel to gratka nie lada, gdy jednak dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy na własne oczy tę "możliwość", szczęki nam opadły. Zanurzenie naszych spoconych ciał w krystalicznej wodzie wypełniającej rozpadlinę zdało nam się profanacją, więc upewnialiśmy się kilkakrotnie, czy rzeczywiście możemy to zrobić.
W drodze powrotnej Sia pokazała nam jeszcze nowe osiedle, zbudowane po pamiętnym tsunami na terenie wyżej położonym, bezpiecznym w razie kolejnego kataklizmu.
Tabliczki wyznaczające drogi ewakuacji widoczne były na każdym kroku.
Wycieczka szybko dobiegła końca. Pożegnaliśmy się serdecznie z naszą przewodniczką, zapraszając ją wraz z rodziną na wieczór na kolację na jacht, co zostało przyjęte z radością. Czytałam wcześniej, że Tongijczycy nie są tak otwarci i serdeczni, jak ich sąsiedzi z Samoa, że zachowują większy dystans i nie pałają raczej chęcią do pomocy - i mieliśmy potem okazję przekonać się, że te opinie mają swoje uzasadnienie. Sia jednak, świadomie bądź nie, dołożyła wszelkich starań, aby pokazać nam, że kierowanie się stereotypami nie zawsze się sprawdza.