Z pewną taką nieśmiałością mejnstrim w postaci Onetu i Wyborczej zauważył, że niedobrze się dzieje na odcinku deficytu wyrabianego przez finansowego szamana ze Świętokrzyskiej. Niestety nie dość, że zauważa z nieśmiałością, to jeszcze zauważa nieściśle. Oto Onet, w leadzie do informacji z PAP informuje, iż:
Zaledwie po trzech miesiącach br. deficyt budżetowy wynosi już 20 mld zł, czyli blisko 60 proc. planu na cały rok.
Tyle, że zgodnie z wczorajszą informacją Ministerstwa Finansów realizacja deficytu wynosi 65,6%, czyli znajduje się bliżej 70 niż 60 proc. Jeżeli jednak dodać do tego deficyt środków europejskich, który do 2009 roku wliczany był do deficytu „rządowego” – poziom pogłębiania budżetowej dziury osiąga po trzech miesiącach imponujące 69,3% planu rocznego. A to jest już od 60 daleko, w dodatku z niewłaściwej strony.
W Wyborczej – ciut lepiej. Podana jest precyzyjna wartość realizacji „krajowej” części deficytu. Niestety wyjaśnienie sprzedane przez rzeczniczkę z MF:
- Zawsze w pierwszych miesiącach roku deficyt jest wysoki. Potem rośnie znacznie wolniej, a nawet spada.
łyknięte zostało bezkrytycznie. Gdyż, owszem w pierwszych miesiącach jest wysoki, ale dopiero od czasu, gdy do finansów publicznych dobrał się Rostowski. W 2007 roku realizacja deficytu po trzech miesiącach wynosiła 17,3%. W 2008, po pierwszym kwartale, była budżetowa nadwyżka. Ale to się pewnie, nie liczy bo Platforma była wtedy w opozycji ;)
Prawda, że inaczej wygląda teraz wyjaśnienie, że:
W poprzednich latach o tej porze deficyt też był wysoki, ale zwykle nie przekraczał 50 proc. planu. W 2010 r. sięgnął 43,5 proc., a w 2011 r. - 43,1 proc. planu.
W dodatku licząc cały deficyt („krajowy” i „unijny”) – wskaźniki za dwa poprzednie lata spadają do 31,7% (2010) i 34,9% (2011). Jak by nie patrzeć – w bieżącym roku jest dwa razy więcej. Więcej niż nawet w roku 2009, kiedy po trzech pierwszych miesiącach wykonano... 61,7% planowanego deficytu. Co skończyło się lipcową nowelizacją ustawy budżetowej.
Na razie mainstrim uspokaja. Że 8 miliardów z NBP (co wyjaśnia „odpuszczenie” wariackiego bronienia złotówki pod koniec ubiegłego roku), że inflacja spora (a ile z ubiegłorocznej zawdzięczamy „poprawieniu płynności SFP”, czyli tak naprawdę uwolnieniu niewypracowanych przez nikogo pieniędzy…?), więc więcej z VAT-u będzie. Od siebie dodam, że będzie można jeszcze część gospodarki pozostającą pod właścicielskim nadzorem państwa przydusić. Więc może się uda.
Tylko co dalej?