ezekiel ezekiel
4316
BLOG

Co zostało po Smoleńsku. Próba analizy

ezekiel ezekiel Polityka Obserwuj notkę 108

Na marginesie dyskusji na temat „Mgły” (swoją drogą trzeba mieć wyczucie kunsztu kinematograficznego, żeby film o katastrofie lotniczej, w której zginął prezydent RP, nazwać tak jak znany obraz klasyka horrorów klasy „B” Johna Carpentera) warto byłoby się zastanowić jakie zmiany w Polskiej polityce poczyniła katastrofa smoleńska. Upłynęło już trochę czasu, opadł kurz wzniecony szamotaninami pod Pałacem i trochę opadły emocje. Przynajmniej wśród większości społeczeństwa. Diagnozy można stawiać odważniej, bez takiej autocenzury jaka towarzyszyła pierwszym dniom po katastrofie. Czytając teksty z okolic 10 kwietnia można odnieść wrażenie, że znaczna większość komentatorów (w tym ja, o ile mogę tutaj się autorytatywnie nazwać komentatorem) starała się tonować swoje wypowiedzi. Być może wtedy było to potrzebne/zgrabne, jednak w całej tej koncyliacji wiele utonęło.

               Od początku twierdziłem, że nie ma żadnych szans na to, żeby „na tym złu wyrosło dobro”. Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Co właściwie miałoby na to wskazywać poza myśleniem życzeniowym publicystów i komentatorów? W istocie nawalanki jeszcze się spotęgowały, co mnie wcale nie zdziwiło: więcej wzajemnych oskarżeń, zarzutów, a więc więcej paliwa do nawalanek. Traumy pielęgnują paranoję. Od początku uważałem, że potrzebna jest jakaś międzynarodowa komisja, nie dlatego, że wyjaśniłaby lepiej (być może tak właśnie by było), ale dlatego, że wytrącałaby wiele argumentów teoriospiskowcom. Tak się jednak nie stało, co wzmogło podejrzenia i niechęć. Myliłem się jednak zasadniczo co do kwestii wzrostu siły i znaczenia politycznej reakcji na katastrofę.

Sądziłem, że reakcją będzie wzrost znaczenia prawej, paranoicznej flanki PiSowców i ogólne prawicowe wzmożenie. Tak się stało, ale tylko w pewnym stopniu. Z jednej strony mieliśmy awanturę o krzyż, która pokazała, że w Polsce istnieje silny katolicyzm ludowy, graniczący z sekciarstwem, że istnieje wsparcie politycznego mainstreamu dla niego. Z drugiej strony dało się zauważyć, że istnieje silna grupa sprzeciwiająca się konfesyjności życia publicznego i katolicyzmowi w tym wydaniu. Wcześniej w Polsce ta grupa raczej była uważana za część milczącej większości,  za hedonistyczną grupę bardziej zainteresowaną zapijaniem się w sztok niż publicznym demonstrowaniem swoich poglądów. Z jednej strony obserwowaliśmy naprawdę duże poparcie dla Jarosława Kaczyńskiego, z drugiej natomiast mamy powody by sądzić, że to było poparcie nie tyle dla pomysłów Kaczyńskiego, jego wizji państwa, tylko dla sfabrykowanego, uładzonego „nowego” Kaczyńskiego, który nigdy nie istniał. Ze wzrostem nastrojów, nazwijmy je przewrotnie, patriotycznych, następowała reakcja. Koncentrowanie się PiSu na katastrofie i na budowie jednowymiarowej, zamkniętej wizji towarzyszył eksodus liberalnego skrzydła, którego członkowie z jednej strony nie chcieli firmować takiej wizji, z drugiej zapewne zrozumieli, że ich realny wpływ na sferę publiczną jest coraz mniejszy, a pozostając w PiSie nigdy już nie dostąpią mocy woli. Partia Kaczyńskiego się rozpadła wyrzucając za burtę liberałów a w środku zostawiając twardogłowych, wiernych i najczęściej miernych. To chyba symptom najważniejszej przemiany posmoleńskiej i koniec największego zagrożenia, którego upatrywałem tuż po tragedii. Owszem wzmogły się nastroje paranoiczne, ale dość szybko same zjadły swój potencjał rozwojowy.

Być może zniszczył je własny dynamizm. Ogień był zbyt gwałtowny, zbyt łapczywy, żeby w państwie o, co by nie mówić, okrzepniętych strukturach (także społecznych) młodej jednak demokracji, mógł podpalić większość społeczeństwa. Smoleńczycy, czyli grupa, która swoją polityczną tożsamość buduje na micie smoleńskim dorzucając do tego wiele tradycyjnie prawicowych postulatów, rzeczywiście stała się wewnętrznie jeszcze bardziej spójna i nieprzejednana. Symbolizować to może zmiana profilu GP z pisma prawicowo-aferalnego na pismo smoleńskie. Podobną zresztą metamorfozę przeszło RM, wcześniej konserwatywna, katoendecka rozgłośnia dzisiaj raczej „Radio Smoleńsk”. Grupa ta stając się „grupą w sobie”, sama siebie marginalizuje, zamyka i powoduje, że wszystkie jej postulaty są traktowane jako pojękiwania szaleńców. Grupa ta jest wewnętrznie spójna, zdyscyplinowana (choć, gdzie wszyscy myślą tak samo nikt nie myśli zbyt wiele) jednak nie ma większego politycznego znaczenia, ponieważ jest zbyt mała, kontakty z „zewnętrzem”  ogranicza do oskarżeń i roszczeń. Wszystko to podszyte jest dającym się odczuć poczuciem - niezbyt uzasadnionym, jak mi się wydaję - moralnej wyższości.

Wydaje się, że status quo już się wyklarował i zbyt wiele się tutaj w najbliższy czasie nie zmieni. Być może pojawiać się będą różne białe i czarne księgi, listy, petycje, programy, filmy, książki jednak będzie to  przekonywanie przekonanych. Zmiana może nastąpić podczas następnego kryzysu polityczno-społecznego. Czy to będzie kryzys gospodarczy, polityczny, kolejna katastrofa, atak terrorystyczny, grupa ta posiada swój „katastroficzny potencjał”. Jej oddziaływanie pozostanie do tego czasu zmarginalizowane, będzie utrzymywać się na poziomie kilkunastu procent silnego jądra, plus kilku fluktuujących procent. Mechanika „ruchu smoleńskiego” zbliżona jest do mechaniki poparcia dla PiSu – partii kryzysu. Największym poparciem cieszy się podczas przesileń, kiedy pojawia się zapotrzebowanie na proste wyjaśnienia, gotowe kalki, najmniej niuansów jak to tylko możliwe.

ezekiel
O mnie ezekiel

Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu. Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach. Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka