Gazeta Wyborcza, do czego nas przyzwyczaiła, za całe zło, a przynajmniej za jego sporą część, w kraju obwinia Prawo i Sprawiedliwość. Występuje tutaj ten sam mechanizm (obok zwykłych interesów oczywiście), który można zauważyć po drugiej stronie: przypisywanie swojemu oponentowi zbyt wielkiego wpływu na rzeczywistość. Demon nie byłby demonem, gdyby nie był wszechwładny, a przynajmniej jego wpływ na koleje losu nie byłby niezwykle silny. Dla wielu takim sprawcą i poruszycielem jest Adam Michnik, dla innych Prawo i Sprawiedliwość. Niestety, a może na szczęście, procesy społeczno-polityczne są znacznie bardziej skomplikowane. Jak pisały klasyk: rzeczy dzieją się tak a nie inaczej, bo wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Nie ukrywam, że jest to jedna z mądrzejszych syntez opisujących mechanikę dziejów, jaką udało mi się usłyszeć.
Bloger chinaski przytacza cytat z komentarza Adama Leszczyńskiego (ja cytuję nieco obszerniej): „Chmurni, gniewni i rozsierdzeni politycy PiS dopiero będą - po następnych wyborach, kiedy zobaczą wyniki. Zainteresowanie Smoleńskiem w końcu opadnie, a rozpadające się koleje zostaną. A jeśli będziemy mieli taką opozycję jak PiS, to pociągi PKP i dziurawe drogi będą straszyć w Polsce po wieki wieków: nic tak skutecznie nie mobilizuje do roboty, jak konkurencja, a jaką mobilizację ma PO przy takiej opozycji? SLD jest żenująco bezradne, a PiS nawet nie udaje, że ma pomysł na cokolwiek poza Smoleńskiem. Zamiast reformy służby zdrowia - spektakle organizowane przez Antoniego Macierewicza. Zamiast dróg - chmurne oblicze prezesa. Oto wizja Polski XXI wieku: nic, tylko głosować.” Nie można odmówić słuszności tezy odnoszącej się do słabości opozycji jako jednego z gwarantów rządów PO. Jednocześnie trudno jest obarczać „winą” – a tak przecież jest konkluzja tekstu - PiS za to, że Platforma Obywatelska nie ma absolutnie żadnej wizji rządzenia. PiS jest li tylko jednym z elementów pejzażu, w którym przyszło operować, jakże farciarskiemu, ugrupowaniu Donalda Tuska. Zresztą bądźmy sprawiedliwi: PO znalazła swoje szczęście w słabiutkiej opozycji, PiS miał jako pomocnika światowe prosperity.
Ważniejszym jest proces społeczny, który można w Polsce zauważyć. Procesu oczywiście nie można wskazać palcem i spersonifikować, ot choćby pod postacią Jarosława Kaczyńskiego, czy Antoniego Macierewicza (choć i jeden i drugi są produktami jakichś społecznych procesów), co nie jest zbyt przyjemne dla komentatora. Lud chce winnych, a zadaniem dziennikarza w służbie infotainment jest tych winnych wskazanie. I tu już zależy od opcji: winny jest albo Kaczyński do spółki z Macierewiczem, albo Tusk z Misiakiem.
Premier swoją władzę czerpie nie ze (przynajmniej nie tylko) słabości Kaczyńskiego, ale z procesu, który cechuje się wyłączaniem spod zasięgu polityczności coraz większych połaci życia społecznego. Coraz więcej ludzi uważa, że polityka to głównie personalne bójki, a na ich codzienne życie „pajace z wiejskiej” i tak nie mają większego wpływu. A i owszem – nie mają, ponieważ nie mają wizji, pomyślunku, odpowiedniej wiedzy, wykształcenia, wiedzy. W tej symbiozie a-polityczności społeczeństwa z postpolitycznością władzy trwa system byle-jakości, miernego rozwoju. Tylko deklaratywnie kwestią polityczną jest sprawa oświaty, systemu ochrony pracownika, ochrony zdrowia, stymulowania rozwoju nowych technologii. Realnie Polacy pogodzili się z tym, że władza nic nie może zrobić. A ta się do tego przyzwyczaiła i rzeczywiście nic nie robi. To nie wina Kaczyńskiego, to wina trendu przeistoczenia polityki w sterylny serial political-fiction. Serial musi mieć swoją dynamikę, swoich głównych bohaterów i intrygi, ale nadal pozostaje „fiction”.
Każdy rok byle-jakich rządów to rok stracony dla możliwości zdynamizowania postępu. Rząd ratując zieloną wyspę obcina mn. pieniądze na PIP (pracodawcy sobie poradzą), w nosie ma transport publiczny, nagle znikają pieniądze przeznaczone na infrastrukturę, program "Rodzina na swoim" bardziej służyć ma developerom niż beneficjentom wskazanym w nazwie. Na opinii można sobie jechać dość długo i – tutaj zgoda – z kiepskim przeciwnikiem łatwo wygrywać. Jednak ani na opinii, ani na kiepskości przeciwnika nie wybuduje się dobrobytu, ani nie wdroży się poważnych, dalekosiężnych strategii rozwojowych.