Śledząc to, co się dzieje w ostatnim czasie w polskiej debacie publicznej można odnieść wrażenie, że państwo nasze albo za chwilę się rozpadnie, ale zapłoną pochodnie i zaatakują nas panowie w białych, śmiesznych kapturach po czym zjedzą nas skini w garniturach, jak to określił znany socjolog Marcin Meller. Bynajmniej. Ani skini w garniturach nie oklepią nam pysków (sądzę, że wyraz ten wszedł do kanonu oficjalnej polszczyzny) kastetami, ani ku kluks klan nie będzie czystości rasy nam pilnował (chociaż z podpalaniem krzyży sprawa nie jest tak oczywista), ani nie zaczną wybuchać bomby podłożone przez separatystów śląskich żądających dostępu do morza, ani Mazurzy, Podlasianie, Kaszubi nie będą dybać na życie premiera.
To co się dzieje jest najlepszym przykładem, najlepszym z możliwych, wirtualizacji polityki. PiS chcąc przekonywać przekonanych stworzył dokument, w którym wymyślił problem separatystów śląskich, tak jak swego czasu Michał Kamiński wymyślił problem Eriki Steinbach. Żebym nie został źle zrozumiany – PiS nie wymyślił zjawisk, nadał im tylko charakter istotnych problemów społecznych. Wyimaginowaną kwestię RAŚiu wykorzystali przeciwnicy polityczni Kaczyńskiego z mediami komercyjnymi na czele. Premier Donald Tusk, znany z tego, że jak wielu zwykłych Polaków nie wstydzi się kupować w Biedronce, a jego córka kupuje tam nawet buty Emu, stwierdził, że aktem solidarności z uciśnionymi Ślązakami powinno być wpisywanie w Spisie Powszechnym narodowości śląskiej. To, że taka aktywność na szeroką skalę może się przyczynić do fałszywego wyniku dość poważnego i sporadycznego badania społecznego, premiera interesuje mniej niż danie Kaczyńskiemu prztyczka. Wszystko to rozgrywane jest w logice przemysłu inforozrywki i, jak to pięknie zwykł nazywać ceniony krytyk kultury Joachim Brudziński, postpolitycznych narracji.
O co chodzi więc w tym sporze? Z pewnością nie o meritum, bo meritum nie istnieje. Temat sporu nie należy do kategorii realnych. To temat wymyślony, sfabrykowany i obrabiany jako symulakrum – kopia kopii kopii kopii… Chodzi więc o wyborcę, o władzę dokładnie, czyli o reprezentację swoich własnych interesów.