Walka z kibolami przybiera na sile. Przynajmniej tak może się wydawać, jeśli śledzi się to co pokazują media. Nie wiem, czy walka ze stadionowymi chuliganami nabrała jakiegoś szczególnego rozpędu, czy jest to tylko medialna symulacja i produkcja wirtualnego świata. Jesteśmy zdani na zapośredniczenie, a to ze swojej natury fałszuje obraz rzeczywistości. Warto sobie przypomnieć choćby panikę wąglikową i zdać sobie sprawę z tego, że zagrożenie życia powodowane przez ataki tą bakterią było o wiele mniejsze niż to, jakie stwarzają zwykłe schody. Podobnie jest z medialną reputacją rekinów, które ponoć sieją śmierć i zniszczenie. Okazuje się, że w Stanach Zjednoczonych więcej ofiar co roku pochłaniają nie tylko ataki psów, co być może nie wydaje się dziwne, ale również świń. Być może z kibolami więc walczy się tak samo „intensywnie”, albo „nieintensywnie”, jak miesiąc temu, ale medialna produkcja każe nam sądzić inaczej. To jednak co jest zastanawiające, to kwestia tego, w jaki sposób rozumie się „upolitycznienie” walki ze stadionowymi zbirami.
Premier wykorzystuje politycznie kwestię burd, ale tylko wtedy jeżeli pod terminem „polityka” rozumiemy w istocie „postpolityczność”, czyli właśnie fabrykowanie, tworzenie wrażenia, administrowanie emocjami a rozwiązywanie problemów społecznych. Jednak narracja mówiąca o tym, że problem kibolski jest niepolityczny i że wszyscy powinniśmy stanąć w jednym froncie wojny z hordami prymitywów jest fałszywa. Problem jest polityczny jak najbardziej i nie tylko w sensie pop teatru. Problem jest polityczny w tym sensie, że bitwy kiboli to bardzo widoczny bunt klasowy. Niewiele bowiem wśród chuliganów jest chłopców z tzw. dobrych, zamożnych domów. Zazwyczaj kibole rekrutują się wśród mieszkańców blokowisk, dla których napierdalanie się na i po meczach jest swego rodzaju klasową rozrywką. To jest jedyny dostępny, osiągalny im sposób aby zyskać nieco prestiżu. Do tego dochodzi odrzucenie ideologia „JP”, czyli Jebać Policje. To z kolei jest wyrazem nieufności wobec władzy, która nie ma dla nich wiele do zaproponowania nic uderzeniem pałą. Walka z kibicami jest niczym innym jak kryminalizacją biedy. „Jesteś biedny – będziesz siedział.” Aresztowanie kibiców to tylko maskowanie problemu. To walka z zapaleniem płuc za pomocą środków dostępnych bez recepty.
Kwestia kibiców to kwestia nie przestępczości – to jest tylko syndrom, wykwit czegoś co buzuje znacznie głębiej. Nie wiem czy premier tego nie rozumie, czy udaje, że nie rozumie. Oczywiście metodami zastraszania da się złagodzić problem stadionowych zadymiarzy. Jednak, jak już napisałem, to tylko przykrywanie problemu, którym jest brak perspektyw, przemoc, upokorzenie klasowe, które dotyka kiboli. Jedyną dostępną im wolą mocy jest siłownia i ustawki. Reszta jest poza ich zasięgiem. Realny awans społeczny, ekonomiczny i kulturalny jest bardzo mało prawdopodobny. Od przezwyciężenia tej kwestii powinno państwo zaczynać, a „zakazy stadionowe” powinny być co najwyżej elementem uzupełniającym spójną politykę społeczną.