Mariusz Janicki i Wiesław Władyka od długiego czasu w Polityce zajmowali eksponowane miejsce intelektualnych egzegetów kaczyzmu. Wydaje się, że ten model biznesowy jest już na wyczerpaniu, bo właśnie przeczytałem autorów egzegezę tuskizmu. Zgadzałem się z nimi najczęściej kiedy pisali o PiSie, zgadzam się, teraz, kiedy piszą o PO, czy raczej o Tusku. Łyknąłem mem po prostu. Platforma Obywatelska jawi się w analizie jako amorficzny pożeracz idei. Wydziera trochę z lewa, trochę z prawa, aby w ten sposób stworzoną zawiesinę podać w wersji lajt, jak piszą autorzy.
Ideą tuskizmu (nawet bezideowość ma swoje idee) jest przewodzenie przez wtapianie się. Tusk jest z nas, chłopcy z PO są z nas. Tusk jest pierwszy wśród równych. Jest hiperrówny, hiper-z-nas. Przez to, że czuje masy może stać na ich czele. Może dawać poczucie złudnego bezpieczeństwa, tak potrzebnego Polakom w sferze publicznej. Największym grzechem tej idei jest konserwowanie status quo. Tusk mówiąc często o milionach zwykłych Polaków mówi do wszystkich nie mówiąc jednocześnie o nikim.
Ideologia tuskizmu paraliżuje społeczną zmianę. Jest gwarantem tego, co już istnieje. Istniejących segregacji i przestrzeni wykluczenia. Polityczność w takiej optyce jest teatrem dla tych, którzy pragną publicznej sceny. To na ich nastroje reaguje tuskizm. To do nich się dostosowuje, wobec nich jest plastyczny. Grupa zainteresowanych polityką jest jednak dość wąska. To są ludzie, którzy albo są najedzeni, albo tacy, którzy nie wiążą swojego życia z politycznością. Ta postideologia świetnie wydestylowała politykę od ekonomii. Ów postneoliberalizm, który z jednej strony zwraca się ku zwykłemu człowiekowi, jednemu spośród milionów, nieistniejącemu człowiekowi, nie pozostawia wielkiego pola działania w sferach wykluczenia. Z jednej strony jest formą apologii Zwykłego, z drugiej strony nie pozostawia mu żadnej alternatywy. To niema kontynuacja TINY.
Tuskizm nie jest polem wyobrażenia innego świata, bardziej sprawiedliwego, bardziej egalitarnego, który rzeczywiście myśli o „milionach”. „Miliony” są tutaj formą reklamową, nieistniejącym mirażem, wymyślonym brandem. To co odwołuje się do nich nie jest domeną realnego. Realność milionów musiałaby zakwestionować istniejący ład, w którym bonzowie w butach z wężowej skóry żyją z pracy realnych milionów ludzi zatrudnionych w sektorze junk job. Dla tych ludzi, skazanych właściwie tylko na upokarzającą wegetację tuskizm nie ma nic do zaproponowania. I nie musi mieć, bo wbrew pozorom, to nie jest jego ambicją. Tu nic nie jest domeną realnego. Tu wszystko dzieje się w sferze PRowskich produkcji.