Postwykształciuch Postwykształciuch
371
BLOG

Mgła

Postwykształciuch Postwykształciuch Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Mgła 

Są okresy w dziejach narodów, gdy życie toczy się spokojnie i nic nie zapowiada nadchodzących zmian. Piękna kwietniowa pogoda przynosi ulgę i nadzieję po nadzwyczaj śnieżnej i uciążliwej zimie. Uspokojeni tą aurą, a nawet ożywieni ciepłem słońca politycy toczą swoje bezinteresowne, swarliwe utarczki we wszystkich miejscach czy audycjach, które mogą obiecać, że słucha ich więcej niż dwóch wyborców. Kochają się w skargach i przypominają sobie nawzajem niezagojone urazy sprzed miesiąca, roku, dwóch dekad. 
 
Zmiana przychodzi znikąd. 
 
Zmiana przychodzi znikąd i w sposób niezrozumiały nawet dla ludzi wybranych do przewodzenia. Wyznają oni później publicznie w obliczu faktów dokonanych "Takie rzeczy się nie zdarzają. Takie rzeczy są niemożliwe." Ale takie rzeczy są możliwe, a w swojej brutalnej możliwości wprowadzają w historię zmiany, których przyszłych nieodwołanych konsekwencji jeszcze nie widać. Bo jak może człowiek zobaczyć przyszłość, jeżeli dziś jego rozum nie widzi tego co rozpoznają jego oczy? Jeżeli dalekosiężny widok przesłania mu doraźny dwumiesięczny horyzont, tego co doraźne, co można zrobić, jak skorzystać, jak nie stracić, jak przebić innych i nie dopuścić ich do niesłusznych korzyści. 
 
Tak, tamtego dnia nic nie zapowiadało zwrotu mechanizmu historii. Działania ludzi toczyły się swoim normalnym, bałaganiarskim trybem nieszkodliwego chaosu. 
 
Jedni ludzie wstali wcześnie rano, inni nawet nie położyli się spać. Pewien ważny człowiek zaspał. Spóźnił się, tam gdzie miał dotrzeć, gdzie na niego czekano z maszyną. Inni ważni ludzie, tak jak to zwykle robiono uczynili wyjątek i przesunęli odlot rządowego samolotu o godzinę. Ciasny harmonogram podróży zacieśnił sił o jeden obrót. 
 
Przed ważnym samolotem odleciał mały samolot z mało ważnymi dziennikarzami. Dziennikarze, pomimo poczucia wielkiego znaczenie swojej profesji rzadko sami bywają przedmiotem wiadomości, więc przenikają przez historiotwórcze ręce losu niezauważenie. Tak też i tym razem. Wystartowali, przelecieli i wylądowali wczesnym rankiem w słońcu, bez problemów wymagających wyższych umiejętności od ich pilota, chociaż jak zawsze z głowami pełnymi trosk przyziemnych. Ktoś zapomniał nośnika do sprzętu nagrywającego. Ktoś z lotniska zadzwonił do sąsiada,  czy aby drzwi do mieszkania na pewno są zamknięte. Ktoś inny  cieszył się z pierwszej zagranicznej delegacji.
 
Ważny opóźniony samolot zbliżał się późnym rankiem do drugorzędnego lotniska, o którym jeszcze w grudniu mało kto na świecie słyszał. Tam? W tamtej mieścinie jest lotnisko? Aaa, byłe wojskowe. No tak, to dlatego tam żadne linie lotnicze nie mają regularnego rejsu. To zrozumiałe. To ile nam jeszcze zostało? Pół godziny? Tak, tyle do celu. 
 
I wtedy przez continuum czasohistoryczne przeszła fala inwersyjna. Zagrała nisko, z indukowała primum, cofnęła zależności referencyjnie.
 
Czy z nieba, czy z piekła, wielka dłoń historii zamiotła powietrzem, nie czyniąc burzy, tornada, nie, nic z dramatycznych zjawisk. Uczyniona zmiana była najmniejszą skuteczną ingerencją w kipiący mechaniczny chaos potrzebną do spowodowania pożądanego dalekosiężnego przetorowania wydarzeń.  
 
Mgła.
 
Mgła przesłoniła wzrok pilota tam, gdzie jeszcze tego samego ranka inny pilot bez wysiłku gładko posadził wyprzedzającą  maszynę. Mgła to ostatni element chaotycznej układanki. Reszta już wcześniej została nieświadomie ustawiona przez bałaganiarskich ludzi. Stara bezwładna maszyna, na własne życzenie wybrane stare lotnisko, presja czasu wynikająca z bałaganiarskiej polskiej organizacji kancelaryjnej. Pilot uwarunkowany psychicznie na przeszarżowanie wieloma poprzednimi vipowskimi lotami. 
 
Swarliwy naród miał po raz kolejny został ukarany mocą historii za swoje narodowe grzechy i niewykorzystaną przez dwie dekady szansą. Regularnie dostawał od szczodrego losu szansę po szansie i zawsze marnował ją w dokładnie ten sam sposób. Tym razem zostanie więc ukarany nową wymyślną metodą, sposobem jakiego jeszcze nie doświadczył. Los jest cierpliwy i ma wiele nauczek.
 
Ręka historii wyciągnęła się tym razem po ich prezydenta, chwyciła, wywróciła i potrząsnęła mocno. Oddech skończył się szybko. 
 
Wiadomość o tych wydarzeniach pobiegła do kraju niemal natychmiast, ograniczona tylko przez szybkość z jaką drżące dłonie dziennikarzy czekających na lotnisku zdążyły wystukać redakcyjne numery. Wiele serc zamarło, lecz wiele serc nie odczuło smutku z powodu, że nie był  już prezydentem. Właściwie to były zadowolone.
 
Wszak nie był to powszechnie kochany prezydent i odchodząc zrobił miejsce dla bardziej kompetentnych i nowoczesnych. Wielu uważało go za człowieka bez sukcesów, bez europejskiego salonowego polotu. Zatwardziały ciemnogrodzki konserwatysta blokujący słuszne nasze reformy, precz. Również sympatyzujący historycy przyciśnięci przez dociekliwych dziennikarzy mieli wydukać, że jego największym osiągnięciem to właściwie jest tylko, nawet nie zbudowanie, zaledwie założenie jednego muzeum historycznego w starych halach przy ulicy Towarowej. I prowadzenie polityki historycznej. 
 
No cóż, może należy wybaczyć niewidzącym, że nie widzą tego co niewidzialne...
 
Stado owiec też nie widzi natychmiast szkody, gdy gdzieś przepadnie pies pasterski. Może nawet co która chce lepiej przewodzić, niż taki, co głównie zakazywał i przepędzał. Czyż większa swoboda nie jest dobrem? Wszak kto zna lepiej nasze potrzeby, niż my sami?
 
Niewidzialne miało jednak pozostać niewidzialne, ukryte w  niezrealizowanej linii przyszłości. W pewnym sensie jego krytycy mieli rację. Wartością tego człowieka dla jego narodu nie miało być to, co jeszcze zrobi, ile policzalnych sukcesów odtrąbi. Jego znaczenie polegało na tym, czego zrobić by nie pozwolił. W krytycznym momencie przyszłości zabraknie ręki wzbraniającej, która w tępy i uparty sposób powie ambitnym ludziom: nie, bo NIE. Zabraknie instynktu pasterza czującego podskórnie co grozi wejście na obiecującą, ale zdradliwą ścieżkę. W tej linii czasowej ten człowiek pozostałby niespełniony i niedoceniony, bo ścieżka klęski pozostałaby niezrealizowana i niewidoczna. Ale naród wepchnięty na ścieżkę klęski również nie dowie się, że taka alternatywa była możliwa. Tylko niektórzy dawni partyjni przyjaciele będą  gdybać i domniemywać, co by zrobił ich dawny wódz, gdyby żył. 
----
Warszawa, 18 kwietnia 2010

Dobro Ojczyzny najwyższym nakazem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura