Mitrandir Mitrandir
644
BLOG

LEMAŃSKI I HOSER - ANATOMIA GROTESKI

Mitrandir Mitrandir Polityka Obserwuj notkę 8

  Każdy w życiu ma swoje pięć minut. Ksiądz Wojciech Lemański już miał. Spór z arcybiskupem warszawsko-praskim przegrał, bo zawierzył potędze mediów. Te z kolei zawierzyły uczciwości proboszcza jasienickiej parafii. Temat komentowali więc wszyscy wielcy., bo w sezonie ogórkowym o temat trudno. Spór był obiecujący. Mógł to być przecież nawet spin off afery Juliusza Paetza. Niestety, ostatecznie wyszła z tego opera mydlana, jakich mało. A o to jej anatomia:

 

Kim jest ksiądz?

W tradycji kościołów Wschodu i Zachodu, prezbiter to pomocnik biskupa. Jest powołany do sprawowania Eucharystii i głoszenia słowa. To drugie, jak zresztą i większość zadań prezbiterów ma charakter delegacji. Biskup ją nadał, biskup może ją cofnąć. Jest w tym zakresie zupełnie wolny. Tylko papież jest wyżej. Od prezbitera oczekuje się tylko jednego: bezwzględnego posłuszeństwa. A co w zamian? No cóż, jak pokazało doświadczenie wielu krajów, prezbiter może oczekiwać ochrony - wszak w pewnym sensie biskup jest jego ojcem - nawet wtedy gdy trochę „napsoci”.

 

Kim jest biskup?

W wielkim uproszczeniu to apostoł. W jego rękach spoczywa władza sprawowania sakramentów, odpowiedzialność za głoszenie słowa i prawna jurysdykcja (w sensie duchowym) nad wiernymi określonego terytorium. Papież też jest biskupem (o czym mało kto pamięta), sakramentalnie nie jest wyżej niż każdy inny biskup.

 

Hoser i Lemański

Nierównowaga jest więc oczywista. Ksiądz Wojciech Lemański jest pracownikiem arcybiskupa Henryka Hosera i nikim innym. Mało tego, zależność pomiędzy jednym i drugim można wyrazić nieco inaczej: ten drugi ma prawa, ten pierwszy ma zaś - w zasadzie - tylko obowiązki. Okrutne? Nie. Tak jest od wieków. Jeżeli prezbiter pełni urząd proboszcza, to owych obowiązków ma całe mnóstwo: od zwykłej papierkowej sprawozdawczości po skomplikowany system świadczeń finansowych na rzecz kurii. Perłą w koronie jest jednak bezwzględne posłuszeństwo. Jest to coś więcej niż zawodowa lojalność wobec firmy i szefa. Można ją jedynie porównać do zasad obowiązujących w wojsku czy włoskiej mafii. Dla prezbitera podstawą jest przysięga, jaką składa w trakcie uroczystości święceń diakonatu i prezbiteratu, kiedy kandydat wkłada swoje dłonie w dłonie biskupa i odpowiada na jego pytanie: „Czy mnie i moim następcom przyrzekasz cześć i posłuszeństwo?”. Gdyby nie przyrzekł, nie otrzymałby święceń. Od tej reguły nie ma wyjątku. Jej przestrzeganie to podstawa funkcjonowania kościelnej hierarchii. To dlatego w Kościele Rzymskokatolickim nie ma demokracji czy deliberatywności. Cnotą, choć mocno wyświechtaną różnymi aferami jest lojalność. Czy to się komuś podoba czy też nie, ksiądz  Wojciech Lemański ją złamał.

 

Przestępstwo słowa

Na czym polega przestępstwo księdza Lemańskiego? Przede wszystkim na tym, że pracuje nie w tej diecezji, w której powinien. Gdyby podlegał zwierzchnictwu innego hierarchy, może sprawy by nie było. Niektórzy Polscy biskupi traktują  powierzone im Kościoły lokalne jak minipaństwa.  Są niczym feudalni książęta. Niekiedy brakuje tylko tego, aby traktowali siebie i swój urząd jako suprema lex. Wystarczy pojechać do Gdańska aby dobrze poznać tę rzeczywistość. Konsekwencją takiej polityki jest to, że możliwości publicznego działania poszczególnych duchownych są mocno ograniczone i zależą od stosownych zezwoleń lokalnego biskupa. Dopóki kapłan wykonuje to, co powinien i nie wchodzi w drogę swojemu ordynariuszowi, to źle mu się nie będzie działo. Tymczasem ksiądz Lemański uderzył arcybiskupa Hosera w czułe - bioetyczne - miejsce. Obaj panowie znaleźli się po dwóch stronach barykady. Niezależnie od kontekstu poszczególnych wypowiedzi, co jest istotne przy właściwej ocenie obu stanowisk, wyszło na to, że ksiądz Lemański jest za in vitro. Arcybiskup od zawsze był przeciw. Swoje stanowisko formułował i dalej formułuje w sposób, który dla osób urodzonych dzięki tej metodzie oraz borykających się z problemem bezpłodności, można uznać za obraźliwy. Sprowadza się on do zasady „Zero regulacji. Zakaz”. Koniec. Kropka. 

W realiach kościelnej hierarchii biskupowi wolno mieć takie stanowisko, bo broni ono ogólnego nauczania Kościoła. Forma może się nie podobać, jednakże kompetentnie ocenić to może tylko Stolica Apostolska. Tymczasem zwykły ksiądz, proboszcz niewielkiej podwarszawskiej parafii mówi coś innego, a gdy biskup nakazuje milczenie, ten ogłasza w mediach, że w kościele nie ma dialogu. Spór więc dotyczy dwóch różnych sposobów postrzegania tego samego tematu, na który nakłada się administracyjna zależność pomiędzy prezbiterem i jego biskupem. 

 

Parcie na szkło

Być może gdyby ksiądz Lemański wyrażał swoje przekonania w sposób „mniej publiczny”, zapewne sprawy by nie było. Księża często krytykują swoich przełożonych ale nigdy lub prawie nigdy nie robią tego publicznie. Tymczasem różnica zdań na temat in vitro, która podzieliła obu duchownych, spowodowała cały konflikt. Mimo tego, że ksiądz Lemański nigdy wprost nie zaatakował arcybiskupa Hosera, wielką naiwnością byłoby stwierdzenie, że nie zostanie to tak odebrane. Podwładny wprost sprzeciwił się linii nauczania swojego „szefa”.  Nie ma tu znaczenia to, że nie chodziło o merytoryczny, naukowy spór ale o duszpasterski problem właściwego podejścia do bezpłodnych par. Komunikat był jasny, ksiądz Lemański jest za in vitro. Jak powstał ten komunikat? Z medialnych skrótów myślowych i niedoświadczenia ks. Wojciecha w kontakcie z dziennikarzami. Chciałoby się powiedzieć, że sława go przerosła. Szczytem tego była zapowiedź ujawnienia rewelacji na temat niestosownego zachowania Henryka Hosera i porównanie tej kwestii do skandalu kardynała Keitha O’Briena. Po co to zrobił? Dla szantażu?  Dla sławy? Można było odnieść wrażenie, że po takim oświadczeniu ksiądz Lemański czeka już tylko na to, że do Jasienicy ściągną wozy transmisyjne CNN, BBC i Al-Jazeery. On oświadczy co ma oświadczyć, wybuchnie skandal pedofilski  i dzień później papież Franciszek odwoła arcybiskupa z urzędu, waląc pięścią w stół. Nic takiego się nie stało, a rzekoma niestosowność co najwyżej zostanie dopisana do zestawu niezbyt fortunnych a nawet chamskich wypowiedzi biskupa warszawsko-praskiego. Skończyło się klapą. Być może wówczas ksiądz Wojciech zrozumiał, że dziennikarze liczyli tylko na „temat” i każdy chciał być tym pierwszym, kto powie o „wielkiej aferze” w polskim kościele. Afery nie ma i księdza Wojciecha też już nie będzie. Na kolejne zaproszenie do Moniki Olejnik nie ma co liczyć. W zasadzie częściowo konfabulował, przestał więc być wiarygodny. Może się jedynie cieszyć z tego, że jego biskup go nie suspendował, co dla księdza jest zawodowym wyrokiem. Oznacza zakaz wykonywania funkcji kapłańskich a nawet zakaz noszenia stroju duchownego (zakres kary określa biskup). 

 

Kto zyskał, kto stracił

Nikt. To stwierdzenie nie dotyczy mieszkańców Jasienicy. Zarówno ksiądz Lemański jak i arcybiskup Hoser popełnili podręcznikowe błędy PR-owe i duszpasterskie. Zapomnieli o tym, że konfliktowi przyglądają się żywi ludzie - mieszkańcy Jasienicy. Oni byli manipulowani i to nie ulega kwestii. Kto manipulował? Biskup, proboszcz i dziennikarze podkręcający atmosferę relacjami, informującymi o tym jak parafianie wygrażali arcybiskupowi, że widłami pogonią nowego administratora parafii. Oni tylko  bronili swojego proboszcza, który najpierw przyjął ich pomoc a następnie skapitulował. Zrobili to przekonani o tym, że to jest słuszne. Kto im teraz wytłumaczy, jakie są prawdziwe kościelne realia? Kto im wyjaśni, że tak naprawdę nie mają nic do gadania. Jak biskup się uprze to koniec? W przypadku, kiedy mieszkańcy jakiejś parafii bardzo lubią swojego proboszcza, zwykle biskup idzie im „na rękę” (o ile ten ostatni koniecznie nie chce zrezygnować). Tu nie wchodziło to w grę. Osoba stojąca całkowicie z boku może tylko stwierdzić, że ks. Lemański posłużył się parafianami jak swoją ostatnią linią obrony. Niestety potraktował ich nie lepiej niż satrapa Hoser jego samego. 

Czy więc dałoby się wyjść z tego z twarzą? Zapewne tak. To jednak wymagałoby zachowania jednej, jedynej zasady: posłuszeństwa, rozumianego jednak jako lojalności wobec matki - Kościoła. 

Pierwszy sposób polegałby na tym, że arcybiskup w jakiejś formie awansowałby księdza Lemańskiego. W prostej psychologii duchownego, każdy awans wzmacnia poczucie lojalności. Awans musiałby jednak dotyczyć urzędu kurialnego, co odsunęłoby księdza od pracy z ludźmi a jednocześnie sprawiło wrażenie, że arcybiskup jednak trochę ceni jasienickiego proboszcza.

Drugi sposób polegałby na zwyczajnym przeniesieniu księdza Lemańskiego na inne probostwo, tak aby nie dało się literalnie postawić zarzutu o „przeniesienie za karę”.

Trzeci sposób wymagałby wizyty biskupa w Jasienicy. Na miejscu. To jednak wymaga schowania szwajcarskich scyzoryków do kieszeni i rozmów. Po „żydowskiej rewelacji” nie można było jednak na to liczyć. Arcybiskup zachował właściwy dystans i posłużył się kurialnymi heroldami. To tylko pogorszyło sprawę. Na szczęście ks. Lemański pierwszy odpuścił.

Wniosek: wszystkie trzy sposoby wymagają jednak zdrowego rozsądku. Biskup postanowił skorzystać z przysługujących mu uprawnień a ksiądz się zbuntował. Jeden i drugi mocno się skompromitowali. Sprawa stała się zbyt publiczna i per saldo Kościołowi w Polsce nie pomoże, skoro ewoluuje w kierunku groteski.

 

Rekurs

Ksiądz Lemański złożył odwołanie do Stolicy Apostolskiej a ściślej rzecz ujmując do Kongregacji ds. Duchowieństwa. Kogo posłucha jej prefekt kard. Mauro Piacenza? Arcybiskupa Hosera? Zbuntowanego proboszcza? Nie. Posłucha nuncjusza Celestino Migliore.  Ocena takich spraw a ściślej  rzecz ujmując, precyzyjne zebranie informacji, należy do jego kompetencji. Nuncjusze w państwach o tradycjach katolickich zwykle nie mają za wiele roboty, jeśli chodzi o klasyczną dyplomację. Oni przede wszystkim obserwują lokalny Kościół. Ta sprawa zapewne była uważnie śledzona i pałacyk przy alei Szucha ma już wyrobione zdanie i raczej nie będzie to dla księdza Lemańskiego dobra wiadomość. Mimo tego, że działania byłego już jasienickiego proboszcza - jak twierdzi Tomasz Lis - były w duchu papieża Franciszka, ten ostatni zapewne zgodzi się z abp Hoserem. Lojalność to cnota i jej łamanie nie może ujść na sucho. Dzięki temu pierwszemu można jednak mieć nadzieję, że rzeczywistością stanie się to, co biskup w czasie święceń mówi po przysiędze kandydatowi, nadal trzymając jego ręce w swoich dłoniach: „Niech Bóg, który rozpoczął w Tobie dobre działo, sam go dokona”. Inaczej byłaby to zwykła mafijna omerta.

Mitrandir
O mnie Mitrandir

Trudno pisać o sobie, szukając sensu, bo wszelkie kwalifikacje ideologiczne czy religijne a także zainteresowania naukowe stają się względne i jakoś "równouprawnione".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka