zapiwniczeni zapiwniczeni
227
BLOG

prl industry flash * utopieni w błocie

zapiwniczeni zapiwniczeni Polityka Obserwuj notkę 1

 Utopieni w błocie

Katastrofa ekologiczna w 1967 r

."Ludzie powoli już myśleli o świętach, o Wigilii, o dzieleniu opłatkiem, a musieli wszystko rzucić, groby kopać dla bliskich, znajomych, często dla całych rodzin. Chować matki z małymi dziećmi, żony z mężami, rodziców - wylicza starszy mężczyzna z Iwin. Wsi na Dolnym Śląsku, która przetrwała błotną tragedię.

Krzyże stoją w szeregu. Ustawione na wzgórzu koło kościoła, w równych niemal matematycznie wyliczonych odstępach. Stoją między trawiastymi alejkami, między drzewami przypominają o tych, których we wsi już zabrakło. Nie jest ich dużo. Może kilkaset, na pewno mniej niż tysiąc. Nieduży to cmentarz, nieduża wieś.

"Tych" krzyży jest jeszcze mniej. Góra kilkanaście. Wszystkie stoją blisko siebie, wszystkie wzniesione niemal tego samego dnia, wszystkie połączone tą samą tragedią, z tą samą datą wyrytą na tablicy. 13 grudnia 1967 roku.

- Był pan na cmentarzu, widział pan krzyże, to już sam pan może sobie wyobrazić, jaki to był dla nas dzień. Straszny, ponury, tragiczny. Ludzie powoli już myśleli o świętach, o Wigilii, a musieli wszystko rzucić, groby kopać dla bliskich, znajomych, często dla całych rodzin. Chować matki z małymi dziećmi, żony z mężami, rodziców - wylicza starszy mężczyzna i na chwilę się zamyśla.

- Wszystko pamiętam z tego dnia. Tu każdy kamień o tym przypomina – mówi po chwili.

Huk i skowyt psów. Niemożliwy do wytrzymania

Był środek nocy, kwadrans po trzeciej, tego feralnego 13 grudnia 1967 roku. Pogrążone we śnie Iwiny przeszywa wstrząs, zaraz potem jakiś huk, jakiś szum. I rozpaczliwe ujadanie psów. Przeciągły skowyt, niemożliwy do wytrzymania, niepozwalający na nowo zmrużyć oczu.

Ludzie rzucają się do okien, wybiegają na podwórza sprawdzić, co też wyrywa wieś ze snu. Za chwilę ich przerażone głosy zlewają się w jeden krzyk ze skowytem psów, ryczeniem bydła, rżeniem koni. Kto żyw, rzuca się do ucieczki. W stronę miasta, w górę, bo dolina już pokryta była rozlewającą się szarą breją.

- Pamiętam jak ktoś krzyknął powódź. Ale to nie była powódź, to nie była woda, tylko masa. Szara, ciężka. Rozlewająca się niby powoli, ale z taką siłą, że domy obracała w kupę gruzu. Pan spojrzy na stodołę. Tu, pod samym dachem widać, dokąd sięgał szlam. To przecież kilka metrów jest. Nie było czasu stać, zastanawiać się. Trzeba było uciekać - wspomina starszy mężczyzna.

Nagle milknie. Wzrokiem ucieka gdzieś daleko, jakby przyciągał nim obrazy z przeszłości. Siedzi przez chwilę nieruchomo, by zaraz, w ogóle na mnie nie patrząc, powiedzieć:

- Antek musiał wrócić po córkę. Spała chyba na piętrze, wyjść z domu nie mogła, bo szlam zalewał już drzwi i okna. Widziałem, jak po pas w błocie szarpał się z drzwiami. A potem zniknął w tej mazi. Ona zginęła, on przepadł. Kilka dni później dzieci w sąsiedniej wsi łopatkami kopały w ziemi. I wykopały jego rękę. Fala poniosła jego ciało kilka kilometrów stąd. Teraz Antek leży w jednym grobie z córką. Pod jednym krzyżem.

Znowu milknie, znowu patrzy gdzieś daleko. Potem już na mnie, trochę wciąż nieobecnym wzrokiem. - Jestem po zawale, słaby, zmęczony, muszę odpocząć. Pan pójdzie na wieś, tam ktoś panu opowie, jak to było. Całe Iwiny pamiętają - mówi jakiś obolały, choć przed chwilą żwawo pedałował na rowerze.

W cieniu Konrada

Iwiny to wieś nieopodal Bolesławca na Dolnym Śląsku. Rozłożona na Pogórzu Kaczawskim wije się wzdłuż asfaltowej drogi, to wznosi się na pagórki, to znów wpada w dolinę. Sprawia wrażenie rozpłaszczonego, rozłożystego, całkiem sporego siedliska z kościołem, cmentarzem, przedszkolem, świetlicą, kilkoma sklepami, hurtownią nawozów, rolniczą spółdzielnią, przystankiem autobusowym. Ale to tylko wrażenie, bo Iwiny w rzeczywistości to nieduża wieś, którą wzdłuż i wszerz można przejść w kilkanaście minut.

To też wieś, nad którą wciąż unosi się cień "Konrada", nieczynnej już kopalni miedzi. Rudy miedzi szukano tu już przed drugą wojną światową, na początku lat pięćdziesiątych zakłady górnicze ruszyły pełną parą. W 1953 roku "Konrad" wydobył pierwszą tonę rudy miedzi. Kopalnia nabierała wiatru w żagle, rozrastała się, a razem z nią Iwiny. Oddalona o półtora kilometra od zakładu przeróbczego wieś stała się osiedlem górniczym. "Konrad" miał być dla Iwin szczęśliwą gwiazdą, stał się przekleństwem.

Może dlatego, że na obrzeżu wsi w latach sześćdziesiątych usypano tamę tworzącą wielki zbiornik. Zbierano w nim odpady po wstępnym wzbogaceniu rudy. W 1967 roku długość wałów wynosiła ponad sześćset metrów. Tama wysoka była na ponad dwadzieścia metrów. 13 grudnia grobla nie wytrzymała i blisko dwanaście milionów metrów sześciennych wody wymieszanej z poflotacyjnym błotem ruszyło w stronę pogrążonej we śnie wsi.

Błotnista breja w pewnym momencie miała nawet dwadzieścia metrów wysokości. Fala łamała słupy elektryczne, wyginała tory kolejowe, wagonami wypełnionymi urobkiem rzucała jak zabawkami. Szlam zalewał domy, obory, stodoły. Topiąc ludzi i zwierzęta.

- Miałem wtedy siedem lat, mieszkaliśmy na osiedlu, na górce i fala nas na szczęście ominęła. Ale to była rodzinna tragedia, bo w dolinie mieszkali moi krewni. Zginęła moja ciotka z wujem. I trójka ich dzieci. Najstarszy Rysiek był moim rówieśnikiem - mówi dziś 50-letni Józef Chałuda.

Maria i Jan Boczarowie, wujostwo Chałudy, mieszkali jakieś kilkaset metrów od grobli. W dołku, gdzie dzisiaj rozciągają się pola pod uprawy. Boczarowie spali, kiedy pękała tama, zresztą jak cała wieś. Ruszyli do drzwi, ale tych nie dało już się ruszyć, szlam nie pozwalał ich otworzyć. Brunatna maź zaczęła kruszyć szyby, przelewać się do mieszkania. Boczarowie z 7-letnim Rysiem, rok młodszą Danutą i dwuletnim Henrykiem skulili się w kącie pokoju. Jan pewnie uspokajał rodzinę, wierzył, że solidny dom oprze się sześciometrowej fali. Mury jednak zaczęły przeciekać, pękać jak porcelanowe filiżanki. Dla Boczarów nie było już ratunku. Wszyscy zginęli, wszyscy pochowani w jednym grobie, pod jednym krzyżem.

O Antku opowiadał już starszy mężczyzna. To Antoni Piwowarczyk, którego dom zalało na samym początku. Antoni może i by przeżył, ale wrócił po Alicję, swoją córkę. Nie mógł znieść jej rozpaczliwego błagania o pomoc, nie mógł patrzeć, jak ginie córka. Miała przecież dopiero czternaście lat, całe życie przed sobą. Zginęli oboje - i Antoni, i Alicja. Oba ciała fala poniosła daleko za dom.

- Zginęli jeszcze Skibowie, starsze małżeństwo, mieszkające trochę dalej od grobli, ale akurat na drodze, którą szła fala. Spali, chyba nawet nie słyszeli, jak pęka tama, bo ich ciała potem ludzie znaleźli przy łóżku. U Jońców zginęła matka z córką i jej dwoje małych dzieci. Jakiejś rodzinie, która uciekała w popłochu, niemowlę wypadło z becika. Dziecko się utopiło, a oni przeżyli. Tragedia - mówi Józef Chałuda, który w 1967 roku miał siedem lat.

Oprócz Iwin fala zalała jeszcze sąsiednie wsie; Raciborowice Dolne, Tomaszów Bolesławiecki, Kraśnik, Dąbrowa i Lubków. Zginęło w sumie osiemnaście osób. Najwięcej właśnie z Iwin.

Wieś była zrujnowana. Połowa domów w gruzach, martwi ludzie, martwe zwierzęta. Ci, co się wygrzebali z błotnej fali, odbudowywali domy albo wyjeżdżali stąd. Do Bolesławca, Wrocławia, do Niemiec. Gdzie kto mógł, oby dalej. Niewielu wróciło. Ci, co pamiętają dawne Iwiny, mówią, że dzisiejsza wieś jest o połowę mniejsza od tej sprzed blisko pięćdziesięciu lat.

- Ty gdzie te pola wszędzie stały domy. Błotna fala szła na nie na wprost - wspomina Alina Szajna.

Dom, przed którym rozmawiamy, też stanął na drodze rozlewającej się mazi. Ocalał jakimś cudem, chociaż szlam zalał go po sam dach. Z podwórza dobrze widać dawną tamę. Dziś porośniętą perzem, zastawioną niezgrabnie drzewami. Dziś już niegroźną.

- Teraz człowiek nawet za często nie spogląda w tamtą stronę, o tym, co się działo, stara się nie myśleć, nie wspominać, ale pamięta. Nie da się tak po prostu zapomnieć tego, jak w środku nocy trzeba było przez okno uciekać z domu - opowiada chłodno kobieta.

W 1967 roku Szajna miała dziewięć lat. Pamięta noc, kiedy huk i skowyt psów zegnał ludzi z łóżek. Pamięta płonące stogi siana, na które przewracały się łamane przez falę słupy elektryczne. Pamięta iskry z kabli elektrycznych i ojca-strażaka, który nie bardzo wiedział kogo ratować - swoją rodzinę czy sąsiadów.

- Uciekaliśmy w stronę Bolesławca. Pamiętam jak strasznie się bałam, jak było zimno i jak nie mogłam uwierzyć, że błoto taką ma siłę, żeby przewracać wagony kolejowe, giąć tory. Coś przerażającego - przyznaje Alina Szajna.

Krajobraz po błocie

Dziś w Iwinach coraz mniej osób pamięta o tym, że kiedyś we wsi zatrzymywały się pociągi. Został tylko przystanek autobusowy i autobus wożący albo do Bolesławca, albo do Złotoryi. Nie ma już też kopalni. Przestała działać w 1989 roku.

Wcześniej, bo niespełna rok po tragedii przez sądem za zalanie Iwin błotem odpowiadało w sumie sześć osób, m.in. projektant tamy i kierownik jej budowy. Wszystkich najpierw sąd skazał na więzienie, a po trzech miesiącach uniewinnił i wypuścił na wolność. Sąd Najwyższy uznał bowiem, że przyczyny wypadku były trudne do ustalenia, a oskarżeni nie mogli zapobiec katastrofie.

W Iwinach nikt tego nie komentuje. Czas widać leczy rany, a ta najboleśniejsza, z 1967 roku, coraz bardziej zasycha. Zasycha też ziemia, przez którą przetoczyła się błotna fala. Wystarczy, że mocniej zagrzeje słońce, a trudno w nią szpadel wbić. Twarda jak skała. Inaczej, gdy popada deszcz. Wtedy ziemia w Iwinach znów zamienia się w breję, w błotnistą maź, która zasysa, wciąga każdego, kto chce ją pokonać.

I rodzić nie chce. Ani ziemniaków, ani pszenicy."

cytat artykułu za www.onet.pl, autor Maciej Stańćzyk


http://fotopolska.eu/459,artykul.html 

***** "@lankanobi Kolego, powiem tak... kto mysli, ze Prezydent Kaczynski nienawidził Rosjan, jest w błedzie. I to duzym. On nienawidzil bolszewikow, komunistow, mafie i aparatczykow a nie narod rosyjski. Tylko ze wszystkie wysilki Polski by byla traktowana normalnie jako rowny partner spelzly na niczym. A ze sami maja kompleks i nie potrafia sie znalezc w sytuacji juz bycia nie-mocarstwem, to inna sprawa. A co by ich to kosztowalo? Nasze Miedzymorze jak juz tu wspominiano i ich prawdziwe przeprosiny" ***** "Wykluczonymi ze społeczności ludzi honorowych są osoby, które dopuściły się pewnego ściśle kodeksem honorowym określonego czynu; a więc indywidua następujące: 1. osoby karane przez sąd państwowy za przestępstwo pochodzące z chciwości zysku lub inne, mogące danego osobnika poniżyć w opinii ogółu; 2. denuncjant i zdrajca; 3. tchórz w pojedynku lub na polu bitwy; 4. homoseksualista; 5. dezerter z armii polskiej; 6. nieżądający satysfakcji za ciężką zniewagę, wyrządzoną przez człowieka honorowego; 7. przekraczający zasady honorowe w czasie pojedynku lub pertraktacji honorowych; 8. odwołujący obrazę na miejscu starcia przed pierwszym złożeniem względnie pierwszą wymianą strzałów; 9. przyjmujący utrzymanie od kobiet nie będących jego najbliższymi krewnymi; 10. kompromitujący cześć kobiet niedyskrecją; 11. notorycznie łamiący słowo honoru; 12.zeznający fałsz przed sądem honorowym; 13. gospodarz łamiący prawa gościnności przez obrażanie gości we własnym mieszkaniu; 14. ten, kto nie broni czci kobiet pod jego opieką pozostających; 15. piszący anonimy; 16. oszczerca; 17. notoryczny alkoholik, o ile w stanie nietrzeźwym popełnia czyny poniżające go w opinii społecznej; 18. ten, kto nie płaci w terminie honorowych długów; 19. fałszywy gracz w hazardzie; 20. lichwiarz i paskarz; 21. paszkwilant i członek redakcji pisma paszkwilowego; 22. rozszerzający paszkwile; 23. szantażysta, 24. przywłaszczający sobie nieprawnie tytuły, godności lub odznaczenia; 25. obcujący ustawicznie z ludźmi notorycznie niehonorowymi; 26. podstępnie napadający (z tyłu, z ukrycia itp.); 27. sekundant, który naraził na szwank honor swego klienta; 28. stawiający zarzuty przeciw honorowi osoby drugiej i uchylający się od ich podtrzymania przed sądem honorowym. Blog jest efektem wyboru pomiędzy śmiercią publiczną, a podpisaniem lojalki. Istota lojalki; "nie będziesz sie bawić z Kaziem, a jak ci się nie podoba, to w ogóle nie wyjdziesz na podwórko!:))"(Freeman) ****************** W dniach 15-23 listopada w Warszawie odbędą się Dni Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, na które zapraszają Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział Stołeczny oraz Dom Spotkań z Historią. Szczegółowy program: http://lwowiacy.pl/images/Dni_Lwowa_plakat.JPG

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka