„Czas to pieniądz” – któż nie zna tego słynnego stwierdzenia jednego z Ojców Założycieli, którego podobizna widnieje na amerykańskim banknocie studolarowym. Można by powiedzieć, że tak samo jak E = mc² Einsteina, jest podstawowym prawem w świecie fizyki, tak powyższe słowa Franklina są elementarną zasadą życia społecznego cywilizacji Zachodu.
Doświadczam tego codziennie rano w drodze do pracy. Często obserwuję ludzi. W autobusie, w metrze, w tramwaju. Wszyscy rano gdzieś jadą. Jedni do pracy, inni do szkoły, ale łączy ich niezmiennie to samo – wszyscy gdzieś się śpieszą. Każde, kilkuminutowe nawet spóźnienie autobusu, każda awaria tramwaju lub nieregularne kursowanie metra, powoduje zazwyczaj niewyobrażalną wręcz złość i frustrację. No bo wiadomo – kto chce mieć pieniądze, nie może pozwolić sobie na to, by tracić czas.
Ale nie zawsze tak jest. I nie wszędzie. Są jeszcze na świecie takie miejsca, w których ta zasada kompletnie nie obowiązuje. Są jeszcze tacy ludzie, którzy chyba nigdy o tych słowach Franklina nie słyszeli. A nawet jeśli coś tam obiło im się kiedyś o uszy, to najwyraźniej uznali to za kompletną bzdurę i mają ją w totalnym poważaniu.
Najdobitniej miałem okazję przekonać się o tym w Meksyku. Będąc w Puerto Escondido (niewielkim mieście położonym na wybrzeżu Pacyfiku), chciałem koniecznie zobaczyć słynną lagunę Chacahua. Sprawdziłem wcześniej, że można tam dojechać miejskim autobusem. Razem z moimi towarzyszami podróży mieliśmy akurat to szczęście, że autobus był już podstawiony, a według zawieszonego na metalowym słupie rozkładu, odjazd miał nastąpić dokładnie za pięć minut. No i super! Akurat żeśmy zdążyli i za chwilę pojedziemy w stronę laguny. Tak zapewne pomyślałby każdy Europejczyk, przyzwyczajony do ciągłego zerkania na zegarek, dla którego dwuminutowe opóźnienie odjazdu autobusu jest niewyobrażalnym wręcz skandalem i powinno być karane co najmniej chłostą kierowcy oraz prezesa ZTM.
W meksykańskim autobusie przesiedzieliśmy prawie godzinę! I co z tego, że odjazd miał nastąpić za pięć minut? Przecież jeszcze nie wszystkie miejsca są zajęte. Poczekamy, aż przyjdzie więcej pasażerów, pojazd się zapełni i wtedy dopiero pojedziemy – powiedział spokojnym głosem kierowca, którego wyłowiliśmy z pobliskiego baru i przyłapaliśmy na popijaniu soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Cóż było robić? Czekaliśmy.
Wiedzą państwo, dlaczego Indianie z Amazonii nie noszą zegarków? Dla nich czas, to pojęcie, które oznacza zupełnie coś innego, niż nam się powszechnie wydaje. My dzielimy go na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dla nas biegnie on linearnie. Dla nich, potrafi się zatrzymać i zataczać koło. My nieustannie sprawdzamy, która jest godzina. Im taka wiedza jest kompletnie niepotrzebna. Zresztą, oni często zwykli mówić do przyjeżdżających tam gringos: „wy macie zegarki, a my mamy czas”. Rety! Jak bardzo chciałbym się z nimi zamienić. Życie byłoby wtedy dużo prostsze.
Ale żeby to zrobić, musiałbym tam do nich polecieć. Tyle tylko, że nie mam za co, bo nie mam pieniędzy. A czemu nie mam pieniędzy? Bo żeby je mieć, trzeba mieć czas. No ale przecież ja właśnie chcę mieć czas bez pieniędzy (i bez zegarka na dodatek). A zatem, czy można mieć czas bez pieniędzy, gdy nie ma się pieniędzy dla czasu? Panie Franklin, ale żeś mi pan z tym wszystkim namieszał!