Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer
304
BLOG

Takie były zabawy w one lata...

Zbigniew Ringer Zbigniew Ringer Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Poniedziałek był w Krakowie iście letni. Na ulicy panowały tiszirty, krótkie portki, panie w sandałkach. Po prostu pogodowy cud październikowy. A przecież zaledwie kilka dni temu miałem na Babiej Górze śnieg już prawie zimowy, cała BG na biało i wszystko bardziej przypominało grudzień niż obecną jesień. Tatry w oddali także całe w bieli, pobliskie szczyty, łącznie z Pilskiem to już zima. I co? Wystarczyło kilka dni, zmiana frontów pogodowych i mamy w Polsce cud jesienny! Nie wiem czy wszędzie dziś  tak jak w Krakowie, ale my tu pod Wawelem, na rynku i na Plantach mamy wiosenną jesień. Rower wciąż w użyciu, jeszcze będą za chwile jakieś niewielkie górki myślenickie, i trzeba pomału kończyć sezon letnich wypraw.
    A był bogaty. Właściwie wszystkie Beskidy, Średni czyli Myślenicki, Wysoki czyli Pilsko i Babia Góra, Mały czyli Leskowiec, zabrakło Niskiego czyli jakby przedmurza Bieszczadów, na które nie mogę się jakoś wybrać od kilku lat, a obiecuj sobie niemal każdego roku.I Gorce także były.  Z tegorocznych wędrówek górskich najwyżej cenię sobie Tatry wczesnojesienne. W słońcu, w dobrym towarzystwie i Kasprowy zdobywany od Kuźnic przez Kalatówki, Kondratową, przełęcz Kondracką i dalej na szczyt. Wszystkie polskie góry są piękne, ale Tatry są niepowtarzalne. W zeszłym roku były Rysy od słowackiej strony, od polskiej miały być zdobywane w tym roku. Nie wyszło. Przeniosłem na przyszły rok, dziś zabrakło partnerstwa, a w Tatry nie chodzi się samotnie. Natomiast na grani Kasprowego spotkaliśmy parę nowożeńców, pan młody w smokingu i w muszce, pani młoda w długiej powłóczystej białej sukni tiulowej (nie wiem czy dobrze mówię?), jedynie zamiast szpilek i trzewików, oboje mieli na nogach solidne traperskie buty. Trwa już jakiś czas taki zwyczaj poślubny, w Tatrach po raz pierwszy się z takim czymś zetknąłem, ale bardzo mi się podoba, a w tym przypadku za parą młodych podążął niewielki tłumek świadków, przyjaciół, znajomych. Wszyscy w dobrych humorach, alkoholu nie wyczułem, ale nawet jeżeli był w minimalnych rozmiarach, nie widziałbym w tym nic złego. Zresztą w góry powinno sie chodzić z małą piersióweczką, bo to ani pijaństwo ani tym bardziej alkoholizm, a kieliszek może w ekstremalnej sytuacji wybawić od nieszczęścia..   .
   Powiem jeszcze, że góry o tej porze roku są zupełnie niezwykłe i wybierają się w nie głównie znawcy i koneserzy. Oczywiście podstawowym warunkiem jest pogoda, a wtedy świat inny, i wszystko co wokół, to przyjazne,
   Parę dni temu spotkałem Adama Maraska, jednego z najbardziej wytrwałych i najbardziej doświadczonych ratowników tatrzańskich. Uroczego człowieka, z dużą kulturą osobistą (dużom kulturom osobistom - kłania się Kobuszewski), rozmawialiśmy o górach, o górskich  śmierciach, zapytałem o wypadek Józefa Szaniawskiego, bo pojawiły się plotki, że mógł mu ktoś pomóc w runięciu w przepaść na Świnicy. Pan Adam kategorycznie zdementował takie podejrzenia, po prostu był to typowy wypadek tatrzański, choć w tym przypadku śmierć poniósł człowiek niezwykle zasłużony dla polskiej myśli republikańskiej. W trudnej górze tatrzańskiej, a taką jest niewątpliwie Świnica wystarczy moment nieuwagi, chwila dekoncentracji, i można już nie wyjść z opresji. Dlatego w Tatry nie trzeba chodzić w pojedynkę, choćby się je znało na wylot i przeszło się wszystkie tatrzańskie szczyty.
   O jedno się tylko obawiam: kto za chwilę będzie chodził po polskich górach, kto będzie zdobywał Rysy, Mięguszowieckie, Czerwone Wierchy, Orlą Perć, Kościelec, skoro nas coraz mniej.  W przyroście naturalnym Polska na 209 miejscu na 222 kraje świata. To co,  góry zostawimy nam, starym, którzyśmy przeszli kawał tych wszystkich gór, jakie wokół nas? Pociechą jedynie ta młoda para ślubna z grani Kasprowego, że jak się tam posypią dzieci, to one za chwile będą tymi samymi szlakami chodzić, co dziś ich rodzice.
   A ja pamiętam stare, bardzo stare lata krótko powojenne, kiedy na wędrownym obozie harcerskim w Tatrach, przy wieczornym ognisku w Dolinie Pięciu Stawów  (tam w czasie wojny zostało spalone PTT-owskie - Polskie Towarzystwo Tatrzańskie -  schronisko), spotkaliśmy partyzantów od "Ognia" (Józef Kuraś, przywódca legendarnej AK-owskiej partyzantki na Podhalu i Podtatrzu), którzy nas, młodych chłopaków zapytali, czy w okolicy nie widzieliśmy milicji lub  innych oddziałów korpusu bezpieczeństwa wewnętrznego, krótko mówiąc ubowców. Nie było ich na naszej drodze, chłopaki przysiadły się do nas, pośpiewaliśmy piosenki harcerskie i partyzanckie, poczęstowaliśmy herbatą i jak nagle chłopaki przyszły, tak za chwilę  wtopili się z powrotem w noc. A w Pięciu Stawach zrobiliśmy z kosówki (dziś się do tego wstyd przyznać) prymitywne szałasy i tak przekimaliśmy noc. Kolejne dni tatrzańskie, to był potem Kasprowy i dalej górami przejście do doliny Chochołowskiej i w tej chwili nie pamiętam czy było tam stare schronisko przedwojenne, ale chyba nic nie było.
   Takie to było wędrowanie górskie w zamierzchłych czasach. Dziś autem dojadę do podnóża góry, idę znakowanym szlakiem i choć zawsze wędruję z termosem, to jednak wstąpię do schroniska i cichcem wleje trochę wódki do schroniskowej herbaty Nie abym tego potrzebował, ale wiem, że tak się godzi.
   To już jednak inne czasy, inna kultura na górskim szlaku. I góry jakby trochę inne. I dlatego czasem dobrze wrócić pamięcią do lat kiedy było się młodym i pięknym...

Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości