Robbob Robbob
48
BLOG

The Damned (pierwsze 7 płyt)

Robbob Robbob Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 1
The Damned – zespół, który był prekursorem punku w Wielkiej Brytanii, wydał pierwszy punkowy singiel „New Rose” i pierwszą punkową płytę, ale nigdy nie rozpalił tak masowej wyobraźni jak The Sex Pistols czy nie osiągnął takiego sukcesu jak The Clash czy The Police. Nie można powiedzieć, żeby był zapomniany, ale zawsze lokował się na drugim planie. Czy słusznie, no cóż historia muzyki i nie tylko nie jest zawsze sprawiedliwa. Warto chyba przypomnieć ten zespół i jego dni chwały.

Damned Damned Damned (1977)  
1. Neat Neat Neat 2:43
2. Fan Club 2:57
3. I Fall 2:07
4. Born To Kill 2:37
5. Stab Your Back 1:00
6. Feel The Pain 3:38
7. New Rose 2:43
8. Fish 1:40
9. See Her Tonite 2:30
10. 1 Of The 2 3:10
11. So Messed Up 1:53
12. I Feel Alright 4:28

Nie wiem czy tak do końca to prawda, ale to jest to chyba pierwsza płyta punkowa zespołu brytyjskiego. Osławione „Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols” oraz debiutancki The Clash wyszły po omawianym albumie. Należy zauważyć, że w porównaniu ze słynniejszymi płytami, muzyka na tym albumie prezentuje się naprawdę bardzo, bardzo dobrze.  
Ostry początek „Neat Neat Neat” może kojarzyć się z The Stooges, co fascynację tym zespołem potwierdza kończący tę płyty cover  tego zespołu „I Feel Alright”, który moim zdaniem jest lepszy od oryginału.
Jaki jest ten album. Na pewno niechlujny, bałaganiarski i prowokacyjny. Prosta muzyka (jak punk to punk), ale nie prostacka i nie prymitywna. Muzyka na tym albumie była według mnie pewnym punktem odniesienia i drogowskazem dla wielu mniej lub bardziej utytułowanych przedstawicieli tego gatunku w przyszłości. Wyznaczał pewien standard poza który mało kto wykroczył.  Krótkie, energetyczne utwory różniły się tylko pewnymi odcieniami, choć „Fan Club” zawiera pewne delikatne odniesienia do muzyki surf z lat 60-tych. Wyjątkiem jest  „Feel The Pain”, który zwiastował nieśmiało przyszły gotycki nurt w ich muzyce. Na wyrost można ten utwór uznać za balladę. Nie tylko muzyka wzbudza emocje, bo również okładka płyty przedstawiająca czterech członków zespołu po tym, jak zostali uderzeni kremowym tortem tchnie takim nowym prowokacyjnym smaczkiem. Twórcą był Barney Bubbles, autor okładek płyt takich wykonawców jak choćby Elvis Costello, natomiast twórcą prawie całego repertuaru na płycie był gitarzysta, Rick James, podobnie jak na następnej płycie. Rick James opuścił zespół po nagraniu  „Music for Pleasure”.

Music For Pleasure (1977)  
1. Problem Child 2:13
2. Don't Cry Wolf  3:15
3. One Way Love 3:44
4. Politics 2:26
5. Stretcher Case 1:52
6. Idiot Box Captain 5:00
7. You Take My Money 2:04
8. Alone 3:37
9. Your Eyes 2:53
10. Creep 2:12
11. You Know 5:05

Nie cieszył się ten album uznaniem i doprawdy nie wiem dlaczego. Może ten tytuł, choć mi się podoba, zniechęcał zajadłych fanów punku, a może to, iż płytę wyprodukował Nick Mason z Pink Floyd. Tak czy owak, słabe przyjęcie tej płyty doprowadziło zespół do rozwiązania w lutym 1978 r. Album ten nie dorównywał pierwszemu, ale przecież mało który drugi album zespołu z tamtych czasów mógł mierzyć się z debiutem. Tak było przecież z The Stranglers (gdzie tam „No More Heroes” do  „Rattus Norvegicus”)   czy The Clash („Give 'Em Enough Rope” zupełnie nie może się równać z „The Clash”). Zasada była taka i to również dotknęło The Damned – zagrajmy to samo co na debiucie i trochę zmodyfikujmy brzmienie. Wszyscy ci artyści stracili świeżość debiutu i nie pokazali, że mają coś nowego do zaproponowania.  Jakby nie podchodzić krytycznie do tej płyty nie zasługiwała ona na potępienie jakie ją spotkało. Nie rozwodząc się zbytnio na poszczególnymi utworami, zespół stara cię urozmaicić surową i prostą muzykę i związku z tym w „You Know” pojawia się nawet zwariowany saksofon, a w „One Way Love” Brian James gra na gitarze slide. Na marginesie, Barney Bubbles znów przyłożył się do projektu okładki. Efekt ciekawy.

 
Machine Gun Etiquette (1979)
1. Love Song  2:21
2. Machine Gun Etiquette  1:48
3. I Just Can't Be Happy Today  3:42
4. Melody Lee  2:07
5. Antipope  3:21
6. These Hands  2:03
7. Plan 9 Channel 7  5:08
8. Noise Noise Noise  3:10
9. Looking At You  5:08
10. Liar 2:44
11. Smash It Up (Part I)  1:59
12. Smash It Up (Part II) 2:53

Ta płyta cieszy się największym uznaniem i jest uważana za najlepszą w ich dorobku. Czy tak rzeczywiście jest, to trochę mam wątpliwości. Na pewno ta płyta to duży postęp w stosunku do poprzedniej, jak i do debiutu. Co prawda płyta zaczyna się od dość typowego punkowego numeru „Love Song”, ale już w tytułowym utworze słyszę jakby motyw „Rock and Roll (part 2)”  Gary Glittera. Z kolei „I Just Can't Be Happy Today” to porządny, melodyjny, prawie popowy kawałek. Niespodzianek nie koniec, bo przecież, kto by się spodziewał fortepianowego wstępu „Melody Lee”, który następnie przechodzi w sympatyczną łupaninkę z niezłym solem gitarowym.  Po nim następuje klasycznie punkowy „Antipope” z znamiennymi słowami  „I'm going back to church tonight Just like back when I was eight But I don't mean to pray I've got nothing against church Only people who go there”, będący niezawoalowaną krytyką nie tyle kościoła i religii, co wiernych. Kolejny utwór „These Hands” epatuje słuchacza taką cyrkową atmosferą i diabolicznym  śmiechem Vaniana.   „Plan 9 Channel 7” to doskonała gitarowa robota Captain Sensible i tu już nie ma miejsca na punk, to po prostu świetnie brzmiący rockowy kawałek. Tytuł kolejnego utworu odzwierciedla jego zawartość, to po prostu „Noise Noise Noise”.  „Looking At You” (cover MC5) brzmi jak heavymetalowy kawałek, którego nie powstydziłby się  Iron Maiden, gdyby nie ten rodzaj śpiewu, który do metalu nie pasuje. Znowu doskonała robota  Captain Sensible na gitarze. Energetycznie i z głową. Świetne. „Liar” chaotyczny i brudny.
„Smash It Up część 1 i 2” to mieszanka różnych stylów. Część 1 jest instrumentalnym, delikatnie brzmiącym gitarowym wprowadzeniem do drugiej. Subtelna cześć 1 zmienia się w klasyczny, aczkolwiek wielce melodyjny punk w części 2. Dobre zakończenie bardzo dobrego albumu.


The Black Album (1980)
1. Wait for the Blackout  3:51
2.  Lively Arts 2:59
3. Silly Kids Games 2:35
4. Drinking About My Baby 3:04
5. Twisted Nerve 4:39
6.  Hit Or Miss 2:37
7. Dr. Jekyll and Mr. Hyde 4:35
8. Sick Of This and That 1:50
9. The History of the World (Part 1) 3:45
10. 13th Floor Vendetta 5:05
11. Therapy 6:12
12.  Curtain Call 17:13
13. Love Song" (live) 2:10
14. Second Time Around (live) 1:46
15. Smash It Up (Parts 1 & 2) (live) 4:24
16. New Rose (live) 1:49
17. I Just Can't Be Happy Today (live) 3:55
18. Plan 9 Channel 7 (live) 5:12
 
Dopiero ten album przynosi prawdziwą rewolucję w muzyce The Damned. Niektórzy mogą nie rozpoznać tego zespołu, tak bardzo zmieniła się muzyka i bynajmniej nie chodzi mi o ich opus magnum tej płyty, ponad 17-minutowy „Curtain Call” z pięknym motywem klawiszy i zaskakująco czystym śpiewem Vaniana. To prawdziwa epickie dzieło, na którym zasmakujemy w subtelnie brzmiącym fortepianie, do którego dochodzą świetne partie gitary, a pętlą tego wszystkiego są zimne, oscylujące syntezatory.  To co może zszokować dotychczasowego fana The Damned, to różnorodność materiału muzycznego, od psychopunkowego „Wait For The Blackout”, przez wesoły, rytmiczny pop punk „Drinking About My Baby”, po gotyk, indie pop i psychodelię. Czego The Clash nie udało się osiągnąć na swoim potrójnym „Sandinista”, to wspaniale wyszło The Damned na tym albumie.


Strawberries (1982)  
1. Ignite 4:53
2. Generals 3:24
3. Stranger On The Town 5:14
4. Dozen Girls 4:34
5. The Dog 7:25
6. Gun Fury (of Riot Forces) 2:57
7. Pleasure And The Pain 4:23
8. Life Goes On 4:09
9. Bad Time For Bonzo   3:29
10. Under The Floor Again 5:29
11. Don't Bother Me 2:10

Zmiana stylu zapoczątkowana na „Black Album” jest dalej kontynuowana. Zaczyna się jednak teoretycznie tradycyjnie od ostrego, energetycznego „Ignite”,  jak za dawnych, starych czasów. Muzyka nie ma wiele wspólnego z punkiem, już bardziej z hard rockiem i te wściekłe krzyki Vaniana. Dobra zapowiedź. „Generals”, mocna perkusja, płynąca melodia, prowadzona przez fortepian i dęciaki. Nic dziwnego, że wybrali ten utwór na jeden z singli promującej tę płytę. Na „Stranger On The Town” również słychać dęciaki. To już pogodny, popowy numer. Na pewno przyłożył się tu Captain Sensible, który w trakcie nagrywania tej płyty, nagrywał również swoją pierwszą solową płytę, o której więcej tu. Następny utwór, to „Dozen Girls”  pierwszy singiel promujący płytę, zabawny i sympatyczny, z fajnymi harmoniami wokalnymi, czego chyba The Damned jeszcze nie praktykowali. Najdłuższy na płycie „The Dog” jest jednocześnie najmniej strawny, jakiś taki pretensjonalny, stara się być udziwnionymi efektami, ale sam nie wiem do czego to zmierza i chyba sami członkowie zespołu też tego nie wiedzieli.  
Po dziwacznym poprzednim utworze „Gun Fury (of Riot Forces)” prezentuje się o wiele lepiej, fajna partia gitary i znowu harmonie wokalne, obleczone gęstwiną dźwięków. Ostro, ale nie agresywnie. „Pleasure And The Pain” początkuje fortepian, zwiewny śpiew, subtelne klawisze, nawet skrzypce się pojawiają. Bardzo zgrabny popowy numer. No i dochodzimy do opus magnum tej płyty, jednej z najlepszych piosenek The Damned, „Life Goes On”, przypominającej nieco dokonania The Stranglers, ten dźwięk klawiszy, prowadzenie akcji muzycznej. Łagodny, ze zniewalającym śpiewem Captaina Sensible, a w tle punktująca gitara. Świetny utwór.  „Bad Time For Bonzo”, piosenka poświęcona Ronaldowi Reaganowi, który w tamtym czasie podobnie jak Margaret Thatcher, był najbardziej chłostanym politykiem. Po nim następuje trochę schematyczny, acz sympatyczny „Under The Floor Again” i następuje finał w postaci „Don't Bother Me”, gdzie dźwiękami sitaru czaruje nas  Captain Sensible, Vanian śpiewa tekst traktując go jak wyliczankę.
Wahałbym się nazwać ten album najlepszym, ale łapie się na pewno do pierwszej trójki.


Phantasmagoria (1985)  
1. Street Of Dreams  5:30
2. Shadow Of Love 4:07
3. There'll Come A Day 4:15
4. Sanctum Sanctorum  6:21
5. Is It A Dream  3:30
6. Grimly Fiendish 3:48
7. Edward The Bear 3:45
8. Eighth Day  3:34
9. Trojans  4:50

Podpisanie kontraktu z dużą firmą płytową na pewno zaowocowało innym podejściem zespołu, próbą stworzenia muzyki bardziej komunikatywnej, akceptowalnej przez szersze niż dotychczas grono słuchaczy i to pod względem komercyjnym zespołowi się udało.
Na tej płycie nie ma już Captaina Sensible i jego brak jest wyczuwalny. The Damned kontynuuje swoją przemianę i tym razem stawia na coś w rodzaju muzyki gotyckiej, która miała swoje okienko popularności za sprawą takich zespołów jak Bauhaus czy Alien Sex Fiend. Warto zwrócić na świetną okładkę płyty, która nawiązuje do tej poetyki. Kobieta widoczna na tej okładce to Susie Bick, żona Nicka Cave’a od 1999 r.
Na pewno znacznie popracował na swoim wokalem Dave Vanian. Jego głęboki timbre pasuje do muzyki zawartej na tym albumie.
Zaczyna się od czegoś w rodzaju hymnu „Street Of Dreams”. Może jest w tym coś z banału, ale buja. Po tym udanym wstępie zespół prezentuje kolejny przebój „Shadow Of Love”, pulsujący, zgrabny popowy kawałek, coś w rodzaju country & western . Cóż zatem dziwnego, że ukazał się na singlu. Jaśniejsza strona gotyku.
Niestety kolejny „There'll Come A Day” razi  jakąś taką pretensjonalnością. Nie da się na tym samym patencie zrobić kolejnej dobrej piosenki.   
Organy w „Sanctum Sanctorum” przywołuje jakieś kościelne klimaty, ale pomijając podniosły wstęp to naprawdę niezła wyciszona ballada, która stopniowo nabiera tempa.   Po nim następuje pogodna „Is It A Dream”, którą w pierwszej chwili można pomylić z którąś z lepszych piosenek Echo & The Bunnymen. Zauważyć należy, że w komponowaniu tej piosenki maczał palce  Captain Sensible. No i w końcu spory hit „Grimly Fiendish”, w którym pobrzmiewają echa twórczości Madness. Takich rzeczy The Damned jeszcze nie robiło i co by nie mówić, to wciągająca rzecz, nawet gdy ktoś może sarkać na te nieco tandetne brzmienie dęciaków. Ma swój klimat. „Edward The Bear” to obleczone sympatyczną melodią wspomnienie końca dzieciństwa/młodości ze znamienną frazą „It's too late now there's no time, The truth is locked in my mind”.
Płytę kończy instrumentalny „Trojans”, niby nic wielkiego, ale robi wrażanie. Dobra melodia, dobre zakończenie płyty.  


Anything (1986)  
1. Anything  4:47
2. Alone Again Or 3:38
3. The Portrait 3:50
4. Restless  4:57
5. In Dulce Decorum 4:47
6. Gigolo 6:02
7. The Girl Goes Down  4:35
8. Tightrope Walk 4:21
9. Psychomania 4:03

Nasycona jakiś takim hiszpańskim klimatem „Alone Again Or” zaciera niezbyt wrażenie po stereotypowym, bezpłciowym tytułowym utworze początkującym płytę. Muzyka na tym utworze ociera się nawet o flamenco. Zaskakujące udane.  Po nim następna niespodzianka – eteryczna, wyciszona instrumentalna ballada „The Portrait”. Świetne. „Restless” to z kolei piosenka z chórkiem kobiecym, który mógłby być jakby lżejszą odmianą tego co zaprezentował Killing Joke na płycie „Brighter Than a Thousand Suns” (płyty obu zespołów zostały wydanych prawie w tym czasie, ciekawe kto kogo inspirował).  W podobnym klimacie jest zagrana „In Dulce Decorum”, taki jaśniejszy odcień gotyku, ale tym razem trochę mnie to nuży. „Gigolo” z różnymi efektami dźwiękowym i śmiechem brzmi tak jakby zespół chciał nagrać coś w klimacie Pink Floyd z przełomu lat 60-tych i 70-tych. Przynajmniej taki jest początek, by później przejść w jakiś taki banał z automatem perkusyjnym. Intrygujące i dziwne, ale pogłębiające tylko niespójny klimat tej płyty. Nie podoba mi się. „The Girl Goes Down”, kolejny dziwny numer na tym albumie, podoba mi się ta melodia, choć przypomina The Cult, a te wrażenie pogłębia jeszcze śpiew Vaniana przypominające jako żywo wokal Iana Astbury z tego zespołu. „Tightrope Walk” to kawałek, który mógłby się pojawić w jakimś filmie grozy, ale dlaczego na tym albumie. Gdy słyszę na nim dźwięki smyczków, zadaje pytanie, o co w tym wszystkim chodzi. No i zamknięcie płyty sympatyczna, ale przeprodukowana na modłę lat 80-tych  „Psychomania” z nieznośnie brzmiącymi dęciakami. To tylko pogłębia chaos.
Nie twierdzę, że jest to zły album, niestety jego niespójność świadczy, że był robiony w pośpiechu, a chyba członkowie zespołu zbyt namolnie korzystali z patentów innych zespołów, co się wyraźnie da usłyszeć. Moim zdaniem, nie wyszło im to na zdrowie.

Robbob
O mnie Robbob

Najgorsze jest to, że nie wiem co jest najgorsze

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura