Zwykle nie interesują mnie wybory ogólnokrajowe, ot idę bo mam po drodze, głosuję na kogoś z UPR, kogo znam, choć wiem że nie dostanie się nigdzie ale niech gość ma trochę przyjemności że nie dostał 10 a jedenaście głosów. Nie rozumiem idei, według której jacyś ludzie ze Szczecina, Gdańska, Olsztyna czy Warszawy mają decydować o zakresie mojej wolności, moich prawach czy tym ile z dochodów moich i moich sąsiadów przeznaczyć na budowę stadionu we Wrocławiu. Tym bardziej bezsensowna jest idea by o tym decydował ktoś z Lizbony, Madrytu, Paryża czy innego miejsca.
Bezsensowny jest też rozmiar okręgów wyborczych, w wyborach parlamentarnych ponad pół miliona, w wyborach do PE 3,5 miliona !. Jak w takich warunkach kandydaci mogą prowadzić kampanię wyborczą ? Nie mogą, dlatego kampanię zastępuje zwykła propaganda. Nigdy nie zagłosuję na człowieka, z którym nie porozmawiałem przynajmniej 10 minut.
Chodzę tylko na wybory samorządowe, bowiem tam mogę wybierać między ludźmi, nie produktami z telezakupów, których nie można dotknąć ale i nie można zwrócić, gdy produkt nie działa, tak jak zachwalała miła pani w TV a więc poseł robi co innego niż deklarował podczas wyborów. Jeśli tak zrobi samorządowiec, to wsiadam w samochód i do godziny jestem u niego, wykładając w czym rzecz.
Na te wybory zgodnie z
wcześniejszą deklaracją poszedłem. Ustaliłem że zagłosuję na PiS, nie udało mi się pogadać z gwiazdą estrady, telewizji i prasy Ziobrą, za to dopadłem s
alonowego blogera Pawła Kowala, którego wpisy są dosyć rozsądne a i w realu jest dosyć rozsądnym człowiekiem, choć spadochroniarzem z Warszawy. Pogadałem jeszcze z kilkoma kandydatami z listy PiS, nie jest źle aczkolwiek bez rewelacji, więc kierując się statystyką zagłosowałem na posła Kowala, drugiego na liście.
No i znowu człowiek, na którego głosowałem nie został (prawdopodobnie) wybrany.
W „moim” okręgu wyborczym, o numerze 10-tym wygrał PiS (41%) z czego nawet się cieszę, niestety lewica łącznie zebrała 45 % głosów ( PO 35 i SLD 10 %) więc w sumie Małopolska wysyła do PE dwie kobiety ( tow. tow. Thun i Senyszyn), które chcą dalszego ograniczania wolności i oddalania władzy od obywatela dalej, dalej hen do Brukseli, gdzie politycy odgrodzeni murami i odległością, poza kontrolą obywatelską będą decydowali o losach Wiślan, oznajmiając swoją wolę przez posłusznych wykonawców, w jakich zmienia się rząd.
Zupełnie nie rozumiem dlaczego ludzie głosują na osoby, które jak Thun czy Senyszyn jasno deklarują że ludziom trzeba odebrać władzę nad własną osobą, możliwość decydowania o swojej rodzinie i oddanie tej władzy oddalonym o tysiące kilometrów biurokratom. Jedynym wytłumaczeniem jest niechęć wzięcia odpowiedzialności za własne życie, własne decyzje, więc chcą przekazać je urzędnikom. Tylko dlaczego przy okazji oddajecie nasze życie w ręce urzędników, jeśli nie czujecie się na siłach decydować o własnym życiu, dlaczego odczuwacie chęć zadecydowania o życiu 4 540 847 ludzi ( dane za PKW) a właściwie to o życiu 500 milionów ludzi ? Trzeba było zostać w domach, zapisać się na jakiś kurs radzenia sobie w życiu, asertywności i świadomego podejmowania decyzji, nie zaś oddawać w niewolę urzędników tych, którzy sobie, tego nie życzą.
Szczęściem w nieszczęściu jest fakt marionetkowej roli PE, który ma nikłe możliwości wpływu na nasze życie, będąc tylko namiastką demokracji, dla takich właśnie ludzi, którzy bez przewodniczej roli urzędnika żyć nie mogą.