Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Kurier z Munster Kurier z Munster
842
BLOG

Europa bez europejczyków…?

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 8

W bliskiej przyszłości raczej nie zrealizuje się wariant budowania Unii Europejskiej na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki. Istnieje jedna kluczowa determinanta, nie doceniana w dyskursie publicznym i w analizach, która przesądza o fiasku przedsięwzięcia: redukcja znaczenia obciążenia etnicznego; Stany Zjednoczone zbudowali imigranci z Europy, nie dokonali tego tubylcy, patrząc z perspektywy amerykańskiej.

Żeby problem wyjaśnić na odpowiednim poziomie ostrości, trzeba sięgnąć po uproszczenia: wspólne państwo europejskie posiadające centralny rząd i jednolitą armię już powstało, mamy coś w rodzaju Europy bis, ale w Ameryce, nie w Europie. Gdyby europejczycy wyjechali na Księżyc albo na Marsa, prędzej stworzyliby Unię Europejską, na zasadach państwa ponadnarodowego. Na terenie rodzimym to przedsięwzięcie się nie uda. Unii Amerykańskiej nie ufundowała ludność rdzenna czy ortodoksyjna lecz imigranci.

Z tym zagadnieniem wiąże się faktor socjologiczny gradacji tożsamości, poszerzania pola jednostek identyfikacyjnych: im dalej jedziemy, tym definiując pochodzenie, orientujemy się na większe uogólnienia, uproszczenia, generalizacje. Przybywając z Łęczycy do Warszawy, podajemy że przyjechaliśmy z Łodzi; wyjeżdżając do Niemiec, mówimy że jesteśmy z Polski; wyprawiając się przez Ocean do Ameryki, odnosimy się do Europy; nie zaś do którejś z jej składowych części. Gdy Amerykanie jadą do Polski, uważają że jadą do Europy, i w ten sposób swoją podróż opisują.

Paradoksalnie, być może kiedyś wspólne państwo europejskie wzniosą imigranci z Azji, Afryki, bądź z Australii, jednak rodzimi europejczycy tego nie zrobią. Aby mogła powstać zjednoczona Europa, muszą zostać zredukowane różnice etniczne.

W Europie wbrew pozorom mało jest rzeczy wspólnych. Nie ma rozciągniętej na cały kontynent europejski opinii publicznej, a jeżeli jest to w namiastkowej formie. Programy informacyjne w Polsce, Niemczech, Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii są silnie zdywersyfikowane oraz zlokalizowane (przez dwa lata pobytu w Niemczech może ze dwa razy usłyszałem o Polsce); ludzie słuchają innej muzyki, poza dwoma, najwyżej trzema wiodącymi przebojami; inna jest moda, kultura, obyczaje. Inny jest też język, bo praktycznie angielski występuje przecież jako druga obowiązkowa mowa, nie pierwsza. W Ameryce język angielski jest pierwszorzędnym, a często jedynym sposobem porozumiewania się.  

Europa została zaatakowana przez dwa kryzysy: gospodarczy i aksjologiczny, oba nałożyły się na siebie, uderzyły równolegle; jednak pierwszy stworzył zasłonę dymną dla drugiego, dlatego analitycy drugiego nie zauważają, ale to właśnie on jest istotniejszy oraz bardziej niebezpieczny. To kryzys tożsamości.

Europa nie ma pomysłu na samą siebie, nie wie czym chce być, jaki obrać kurs, w którą stronę podążać. Koncepcja wspólnego państwa federalnego nie wypaliła, za dużą rolę odgrywają antagonizmy; ale z drugiej strony, struktura budowana na zasadzie państw w państwie, jest mało skuteczna i nieefektywna. Unia Europejska nie jest traktowana jako pierwszoplanowy podmiot w stosunkach międzynarodowych. Czujemy się najpierw Polakami, dopiero później Europejczykami. Fenomen amerykański polega na tym, że Amerykanie uważają się za Amerykanów, i jako Amerykanie są postrzegani. Prezydent Stanów Zjednoczonych wciąż nie ma potrzeby zrealizowania telefonicznego połączenia ze swoim odpowiednikiem w Europie; woli zadzwonić do prezydentów lub premierów państw poszczególnych.

W historii już wielokrotnie próbowano tworzyć wspólną Europę. To się nigdy nie powiodło. Dlaczego rozpadło się Cesarstwo Rzymskie? Powód był prosty, stało się zbyt ciężkie, popadło w wielkie rozłogi, zaczęło obejmować obszar który przestał być kontrolowalny. Trochę inne przyczyny zadecydowały o rozpadzie Związku Radzieckiego, ale w wielu miejscach podobne.

Z punktu widzenia jednoczenia Europy, warto zwrócić uwagę na dwa momenty: gospodarczy oraz militarny, a także, dodałbym trzeci, kulturowy, zaś w szerszym rozumieniu, cywilizacyjny.

Obecnie w Europie implementuje się ideologię wspólnotową, która przy wszystkich różnicach ma również cechy myślenia socjalnego, socjalistycznego; żeby nie powiedzieć marksistowskiego. Chcą nami rządzić socjal-liberałowie. Niestety solidarnościowy model gospodarki europejskiej przegrywa z amerykańskim egoizmem, realizowanym w kontekście wspólnoty. W tym tkwi pewien precedens, że wspólnotowość można napędzać i rozwijać poprzez uwypuklanie egoizmów.

Amerykański leseferyzm utrwalił nierówności gospodarcze w wymiarze wertykalnym, ale względnie usunął w horyzontalnym, – wyrównanie poziomów życia w obszarze kraju trwało 170 lat. Za to interwencjonizm europejski już stworzył Europę dwóch prędkości, bogatszą północ i biedniejsze południe; państwa starej i nowej europy. Socjalizm zawsze utrwala nierówności, a nie likwiduje. Solidarnościowa polityka redystrybucji jest fikcją, – gdy da się środki finansowe biednym, bogaci szybko je im odbiorą; wpompowano setki miliardów euro do Grecji (no i co?), pieniądze przejmują tajemnicze międzynarodowe korporacje, głównie niemieckie. Cała ta filozofia solidarnościowa jest petryfikowaniem biedy.

W państwach bogatszych odzywa się niezadowolenie z powodu kosztów które generują imigranci. Brytyjski premier, David Cameron, artykułuje to, co również chodzi po głowie Francuzom, Niemcom, itp.

Raczej nigdy nie powstaną europejskie siły zbrojne, wspólna armia zjednoczonej Europy. Nawet najbardziej bujna wyobraźnia nie jest w stanie wytworzyć obrazu Niemca, Francuza, i Anglika, maszerujących ramię w ramię. Doświadczenia historyczne są zbyt bolesne, aby tak mogło się stać. Waśnie etniczne nadal odgrywają dużą rolę.

Chyba że społeczeństwo europejskie stanie się narodem europejskim. Żeby mogło do tego dojść rdzenne, naturalne narody europejskie musiałyby stać się mniejszością na Starym Kontynencie, w stosunku do ludności napływowych. W perspektywie najbliższych stu lat, biorąc pod uwagę tempo globalizacji, jest to scenariusz prawdopodobny.

I aspekt cywilizacyjny. Europa wyrzekła się sama siebie. Zrezygnowała z najsilniejszej karty. Porzuciła chrześcijańską kulturę, wypaczyła liberalizm zorientowany na wolność człowieka. Tony kulturowe w Unii Europejskiej nadają mniejszości, przedstawiające dewiacje oraz wynaturzenia jako zjawiska normalne. Prawa mniejszości stały się w Europie ważniejsze od uprawnień większości. Kto będzie bronił praw większości?

W przestrzeni globalnej Stary Kontynent został zepchnięty na peryferia, nie liczy się w rozgrywce o mocarstwowość. Centrum świata jest dzisiaj na Pacyfiku, tam robi się najbardziej kluczowe interesy.

Europa musi odnaleźć sama siebie, własną tożsamość. To jest pierwszy warunek pokonania kryzysu (również ekonomicznego) i pogłębienia integracji.

Mimo wszystkich zastrzeżeń jestem za wspólnotą europejską z silną pozycją Polski.

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka