Od soboty przez kraj przetacza się dyskusja nad debatą. Wówczas Donald Tusk zaproponował słynny już cykl debat swoich ministrów z przedstawicielami Prawa i Sprawiedliwości. Zwieńczeniem miał być „pojedynek tytanów”: premier kontra prezes. Naokoło pozostali oburzeni. I „pjonki”, i eseldowcy, i koniczynki, że się ich wyklucza. Czy słusznie się oburzają – zdania są podzielone, ale jeśli debata miałaby dojść do skutku, to moim skromnym zdaniem raczej z udziałem wszystkich zainteresowanych partii, a nie tych wybranych przez premiera Tuska.
Na dziś, zgody ze strony PiS-u na debatę z Platformą nie ma. I bardzo dobrze. Z kilku powodów, ale o ile sobie przypominam, najważniejszy nie został poruszony; ale, „o tem – potem”. Po pierwsze nie ma sensu wdawać się w jakiekolwiek merytoryczne próby dyskusji z przedstawicielami PO. Ani w stacjach zaprzyjaźnionych z rządem, ani w publicznych, ani nawet w TV Trwam, choć to teoretycznie byłoby najlepsze pole na dyskusję z ludźmi, którym żyje się lepiej.
Dlaczego nie ma sensu? Proszę przypomnieć sobie historię sprzed kilku miesięcy, kiedy to na tematy finansowe rozmawiali angielski „master of science” (odpowiednik magistra) z polskim profesorem. Za pomocą różnorakich sztuczek, wybiegów, okrągłych frazesów i sprowadzania dyskusji na mieliznę – kreatywny księgowy Jan Vincent sprowadził Leszka Balcerowicza do poziomu studenciaka, który dopiero zabiera się za swą pracę dyplomową.
Po drugie. Rację ma Jarosław Kaczyński, który powiedział, że Tusk i spółka najpierw muszą się wytłumaczyć z tego ile udało im się zrobić przez minione 4 lata. Jasno skonfrontować listę pobożnych życzeń z expose premiera z tym – co jest teraz. I to bez odpowiedzi typu: „Lech Kaczyński przeszkadzał, był hamulcowym”. Bo jakoś nie słychać, aby w momencie, kiedy PO miała już Komorowskiego na stanowisku głowy państwa, wróciła do tych rzekomo arcycudownych pomysłów, które zawetował tragicznie zmarły prezydent.
Po trzecie. Z kim niby ma być prowadzona debata? Z Cezarym Grabarczykiem, grabażem polskiej infrastruktury? Z Ewą „przekopano ziemię na metr” Kopacz? Z Radziem Sikorskim, mistrzem Twittera i dorzynania watah? Z Aleksandrem Gradem, co to się kataru stoczniowego nabawił i w wyniku tej choroby Lotos opędzlowuje Ruskim? Z Jerzym Millerem, raportującym bez dowodów, a najbardziej się wsławionym podróżami turystycznymi, z których przywoził pamiątkowe płyty CD? O kreatywnym Vincencie było wyżej, a pacyfista, co przeorał armię sam się oddalił – czyżby wiedział o planach debaty ministrów?
Po czwarte. Donald Tusk. Równie dobrze, może być to punkt pierwszy i kończący rozważania o debatach. Otóż, z człowiekiem, który prowadził śmiertelną, jak się okazało, grę z prezydentem swojego kraju, nie debatuje się. Z człowiekiem, który w imieniu łakomych a wątpliwych dobrych stosunków z sąsiadem działał wbrew interesom państwa, którego jest premierem – nie debatuje się. Jego miejscem nie jest premierowski fotel w studiu telewizyjnym podczas debaty z bratem tragicznie zmarłego prezydenta.
Zdrajców powinno się sądzić, a nie debatować z nimi.