rossonero rossonero
447
BLOG

NIE dla DEBATY

rossonero rossonero Polityka Obserwuj notkę 10

 

Od soboty przez kraj przetacza się dyskusja nad debatą. Wówczas Donald Tusk zaproponował słynny już cykl debat swoich ministrów z przedstawicielami Prawa i Sprawiedliwości. Zwieńczeniem miał być „pojedynek tytanów”: premier kontra prezes. Naokoło pozostali oburzeni. I „pjonki”, i eseldowcy, i koniczynki, że się ich wyklucza. Czy słusznie się oburzają – zdania są podzielone, ale jeśli debata miałaby dojść do skutku, to moim skromnym zdaniem raczej z udziałem wszystkich zainteresowanych partii, a nie tych wybranych przez premiera Tuska.

 
Na dziś, zgody ze strony PiS-u na debatę z Platformą nie ma. I bardzo dobrze. Z kilku powodów, ale o ile sobie przypominam, najważniejszy nie został poruszony; ale, „o tem – potem”. Po pierwsze nie ma sensu wdawać się w jakiekolwiek merytoryczne próby dyskusji z przedstawicielami PO. Ani w stacjach zaprzyjaźnionych z rządem, ani w publicznych, ani nawet w TV Trwam, choć to teoretycznie byłoby najlepsze pole na dyskusję z ludźmi, którym żyje się lepiej.
 
 
Dlaczego nie ma sensu? Proszę przypomnieć sobie historię sprzed kilku miesięcy, kiedy to na tematy finansowe rozmawiali angielski „master of science” (odpowiednik magistra) z polskim profesorem. Za pomocą różnorakich sztuczek, wybiegów, okrągłych frazesów i sprowadzania dyskusji na mieliznę – kreatywny księgowy Jan Vincent sprowadził Leszka Balcerowicza do poziomu studenciaka, który dopiero zabiera się za swą pracę dyplomową.
 
 
Po drugie. Rację ma Jarosław Kaczyński, który powiedział, że Tusk i spółka najpierw muszą się wytłumaczyć z tego ile udało im się zrobić przez minione 4 lata. Jasno skonfrontować listę pobożnych życzeń z expose premiera z tym – co jest teraz. I to bez odpowiedzi typu: „Lech Kaczyński przeszkadzał, był hamulcowym”. Bo jakoś nie słychać, aby w momencie, kiedy PO miała już Komorowskiego na stanowisku głowy państwa, wróciła do tych rzekomo arcycudownych pomysłów, które zawetował tragicznie zmarły prezydent.
 
 
Po trzecie. Z kim niby ma być prowadzona debata? Z Cezarym Grabarczykiem, grabażem polskiej infrastruktury? Z Ewą „przekopano ziemię na metr” Kopacz? Z Radziem Sikorskim, mistrzem Twittera i dorzynania watah? Z Aleksandrem Gradem, co to się kataru stoczniowego nabawił i w wyniku tej choroby Lotos opędzlowuje Ruskim? Z Jerzym Millerem, raportującym bez dowodów, a najbardziej się wsławionym podróżami turystycznymi, z których przywoził pamiątkowe płyty CD? O kreatywnym Vincencie było wyżej, a pacyfista, co przeorał armię sam się oddalił – czyżby wiedział o planach debaty ministrów?
 
 
Po czwarte. Donald Tusk. Równie dobrze, może być to punkt pierwszy i kończący rozważania o debatach. Otóż, z człowiekiem, który prowadził śmiertelną, jak się okazało, grę z prezydentem swojego kraju, nie debatuje się. Z człowiekiem, który w imieniu łakomych a wątpliwych dobrych stosunków z sąsiadem działał wbrew interesom państwa, którego jest premierem – nie debatuje się. Jego miejscem nie jest premierowski fotel w studiu telewizyjnym podczas debaty z bratem tragicznie zmarłego prezydenta.
 
 
Zdrajców powinno się sądzić, a nie debatować z nimi.
rossonero
O mnie rossonero

...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka