Metalowe napisy ("Arbeit Mach Frei") skradzione z bramy obozu w Oświęcimiu budzą naturalne emocje. W roli eksperta wystąpił tradycyjnie Eli Barbur, który dość autorytatywnie ujawnił przesłanki, które jakoby kierowały złodziejami. Mianowicie wskazał na motyw kompromitacji Piotra Cywińskiego, dyrektora muzeum, którego - zdaniem Eli Barbura - chciano utrącić.
Eli Barbur w zasadzie wykluczył inne przyczyny, dywagując:
Tak samo mocno wątpię, aby napis zerwali lokalni menele-złomiarze, „dowcipnisie” lub bańdziory pracujące na zlecenie „szalonego kolekcjonera”.
Tym razem jednak nos zawiódł Eli Barbura i jego teorie padły śmiercią naturalną. Jak bowiem donoszą media, kradzieży dokonano z powodów czysto zarobkowych - na zlecenie "szalonego kolekcjonera". Zatem zapowiadany przez Eli Barbura najazd na Polskę mieszkańców Izraela i koczowanie do skutku pod bramą obozu okazuje się zbędne, albowiem polska policja stanęła na wysokości zadania i ujęła sprawców. Metalowe napisy, co prawda, częściowo zniszczono (ze względów logistycznych pocięto na trzy części), ale nie ulega wątpliwości, że jest to sukces naszych policjantów.