Kamil Sasal Kamil Sasal
325
BLOG

Polska to wieś, i trochę o Zbigniewie Brzezińskim

Kamil Sasal Kamil Sasal Polityka Obserwuj notkę 1

Credo ut intelligam - wierzę, aby rozumieć - św. Augustyn z Hippony. To sformułowanie podobne do cogito ergo sum. Czyli swoista wyjściowa, która uczyniła chrześcijaństwo fundamentem dla humanizmu (Gramatyka cywilizacji, F. Braudel, s. 361). Tylko jakiego humanizmu? Tych akurat jest wiele, ale zawsze w tworzonym na pożytek intelektualistów konflikcie: Bóg kontra Człowiek. Jednak czy faktycznie? Czy w czasami narzucanej edukacyjnej mowie trawie o prymacie Starożytności nad Średniowieczem, w duchowości i tradycji jest zawarte swoiste zacofanie? Z jednej strony mamy wyparcie Boga przez rewolucję francuską, a z drugiej pożytki Kodeksu Napoleona. Mimo wszystko to właśnie od Napoleona zaczynają się wojny totalne. Już nie wojny tylko królów używających armii zawodowych, ale armii masowych, gdzie walkę zaczynają toczyć społeczeństwa. Powstaje racja stanu, która tworzona już od XVII wieku, a nawet zalążki wcześniej w osobie Machiavellego - gdzie jego ujęcie polityki komplenie odrzucające moralność, zostawiło tę spuściznę po dziś dzień, o czym kiedyś napisał Fernand Braudel. Ale to staje się, i tak widoczne w dalekiej przyszłości. Kiedy Zbigniew Brzeziński opisuje niepowodzenia doktryny wyzwalania, stworzonej przez sekretarza stanu J. F. Dullesa na poczet administracji Eisenhovera, mówi o niej jakoby polityka kierowana moralnym nieuznawaniem wroga, prowadzi co najwyżej do polityki słów, czyli w jego ujęciu pewnych banałów. Tak żeby już za czasów Cartera twierdzić inaczej. Brzeziński zmienił retorykę mówiąc o znaczeniu moralności i praw człowieka w połączeniu z potęgą państwa, o czym za chwilę.

I można, by rzec, że spór między polityką, a moralnością trwa od zawsze. Od zawsze kiedy filozofom nie udało się stworzyć światłych władców. Jakby niepowodzenia Arystotelesa wobec Aleksandra Wielkiego było już cieniem na zawsze. I od XVIII wieku ten proceder się wzmacnia. Państwo niejako mówi, że moralność kryje się w nim samym, tym państwie dąrzącym za wszelką cenę kosztem innych na rzecz jakiegoś celu wyższego tylko, że kosztem moralności. I cel powstaje, a nawet wielość, gdzie totalitaryzmy stają się nową modą XX wieku. Kościoła już jakby nie ma. Bóg oskarżany, że zamknął oczy, tak na prawdę dawno został wyrzucony. Polityka bez Boga, i tak ma być i dziś. Państwo też ma być bez Boga. I dziwić się, że doszło do rozbiorów?

Dziwić się, że racją państwa stało się zabicie milionów istnień za Stalina lub Hitlera? Bóg tu zawadzał. We wszelkich ludzkich projektach jest w oczach pseudo inteligencji przeszkodą. Bo Bóg wymaga. Człowiek przez źle pojęty humanizm uznał się większym od Boga. Nie widząc swoich rojeń i próżności żyje przekonaniem, że wszystko może. Bo czy potęga może trzymać sztamę z Bogiem? Sądzę, że tak, gdyż Brzeziński po okresie krytykowania polityki banałów w osobie doktryny wyzwalania - w sumie słusznie - gdyż tamta administracja nie mogła pomóc węgierskiem powstańcom w 1956 roku, kładzie nacisk na inne tony. Po Konferencji Helsińskiej 1975 roku stało się jasne, że w geopolityce można prawami człowieka wymóc presję na ZSRR. Moralność stała się narzędziem. I posłużyła Solidarności. Ale najpierw tą siłę dał jej Bóg. To papież przybył do Polski w osobie nie jakiegoś Piotrowego namiestnika o obco brzmiącym nazwisku, lecz Jan Paweł II, który jest ważny dla osób o poglądach lewicowych (książka Bóg a praca), jak tych konserwatywnych. To stąpienie ducha się dokonało. Powstała Solidarność w 1980 roku, a więc siła Polski zrodziła się z moralności. Nie pięść, ale chcemy Boga. Dlaczego? Dlatego, że humanizm marksistwoski zawiódł, o czym mówi w swojej książce Gramatyka Cywilizacji Fernand Braudel na stronie 366 słowami Edgara Morina:

"Marksizm dokładnie przebadał gospodarkę i klasy społeczne; cudownie, wspaniale; jednego tylko nie zrobił: zapomniał zająć się człowiekiem".

Skąd więc wzięła się żarliwość Polaków w 1980-1989 roku? Papież, Bóg - tak. Ale gdzie zakotwiczył się najmocniej ten Polski konserwatyzm? Tam, gdzie niepowodzenie spotkało kolektywizm w postaci planów a la polskich kołchozów. Tam, gdzie partia nie mogła zniszczyć posiadacza. Nie udało się rozkułaczyć Polski - nie powstał sojusz sierpa i młota. Socjalizm poszedł w uprzemysłowienie, ale nie zniszczył tradycyjnego przywiązania rolnika do ziemii, i jego odruchów niepodległościowych, których tak obawiał się Lenin, a które chciano wykorzystać tworząc demokracje ludowe lub rodzaj narodowej drogi do komunizmu. Z którą najpierw uosabiał się Tito lub Gomułka dopóki obydwu nie wybito zębów w celu trzymania rygoru ideologii. To miejsce, to zwycięstwo Polski to wieś. Wszyscy w większości pochodzimy ze wsi. I nawet jeśli śmiejemy się z tej tradycyjności, czy niby zacofania wsi - to gdy głód - miasto żywi się wsią. Ten sojusz to pewna normalność, choć zasadza się na niej cień rywalizacji. Jednak Polska jest nadal wsią. Może i miasta czują się osierocone. Kraków już nie jest stolicą, a i nie ten sam prestiż co kiedyś. Warszawa została poniżona za własne bohaterstwo (Konserwatyzm po komuniźmie, R. Matyja, s. 75-97 - na tejże podstawie przemyślenia). Inne miasta na nowo tworzą swoją markę. Ale ta wieś jako niezniszczalna, nadal decyduje o Polsce - w niej jest konserwatyzm i żywotność. Jeśli Polska zbiednieje, jeśli Polska straci niepodległość to warto uciec na wieś. Tam się zawsze przetrwa w ostoi pola, kurnika, czy nawet Kościoła. Bo owszem człowiek nie wyżywi się tylko ze swojej wiary, musi mieć czym przetrwać. Jednak ta wiara tworząca obyczaj daje tożsamość. Jeśli miasto śmieje się ze wsi, to śmieje się samo z siebie. Ta wieś jest składnikiem naszej Polskości. I może dlatego tak ruguje się te część Polski lokalnej. Gdzie dominuje poczucie wstydu, bo porównujemy się z Europą Zachodnią. Jej miastami. To fakt - kiedy Polak wyjedzie za granicę, zaczyna być pracowity, bardziej czasami kulturalny, uczy się języków. Bo czy tutaj wobec niechęci, niechciejstwa nie rodzi sie to z poczucia beznadziejności (Polactwo, R. Ziemkiewicz)? Ta beznadziejność jest na rękę Politykom. Człowiek bez wartości i kompleksów, bez ambicji, bez wiedzy jest łatwo sterowalny. Taki się łatwo rządzi. I to jest ten sens polityki masowej, by zniknęły autorytety nawet w rodzinie. Nawet żeby Ojciec nie był Ojcem. Żeby syn lub córka szargała rodziną - w imie postępu. Chowani już teraz dla egozimu - stajemy się konsumentami. Jeśli Polska ma zostać wsią - to dla tradycji, czyli pewnego odruchu poszanowania i wartości. Bo tam, gdzie znika Bóg zostaje konflikt. Jak rozwiązywać konflikty? Zostaje sąd. Czy państwo udźwignie wszak to jak będziemy się wszyscy żreć między sobą? Bóg może nie istnieć dla ateistów, ale znam nie wierzącego, który zawsze mi mówi:

Nigdy bym nie powiedział wierzącemu, że nie ma Boga. Nikomu nie wolno odbierać jego nadziei.

Jako ten młody bo tylko 26 lat, może zbyt mocno piszący - urażam niektórych. Nie twierdzę, że mam rację. Twierdzę jako ten miastowy, że wieś jest tym kluczem do zrozumienia Polski. Tym bardziej, że wrogiem obywatela staje się nie przesąd, których już mało. Nie tradycja i nie Bóg. Ale państwo bez zasad i wartości. Państwo rządzone dla spełniania obowiązku popularności wąskiego gabinetu. Gdzie mowa trawa jest synonimem skuteczności bez posiadania narzędzi politycznych, bo zwyczajnie ich nie ma. Polska jest zbyt mała, by coraz lepiej radzić sobie z sobą samą. Lecz jest to problem generowany przez politykę, gdzie każda władza od Sejmu przez Premiera po Prezydenta ma się równoważyć. Władza nie leży w jednym miejscu. Jednocześnie to dobrze, a zarazem źle. Bo jak rządzić skutecznie, kiedy wszystkie władze w Polsce się ograniczają? Gdzie nie ma tej jednej mocnej? I to jest ten najdziwniejszy składnik Polskości. Nieufając sobie, nie ufamy rządzącym. Słusznie. Ale żyć bez polityki się nie da. Trzeba komuś powierzyc tę władzę. Najlepiej się nadają ci co jej wcale nie chcą. I wypadałoby dać tej włądzy komuś tak więcej, aby miał więcej narzędzi. Dlatego, że dzisiaj polityka ma nie być skuteczna - jest festiwalem popularności. I to bład. A przecież politykę powinno sie mierzyć nie tym co się mówi, tylko co się robi. Staliśmy się więc więźniami demokracji, która już nie jest tą demokracją. Bo w prawdziwej demokracji ateńskiej nawet obywatel wieśniak na polu zgromadzeń miał poczucie obowiązku. My zaś tę więś i siebie w przeświadczeniu wielkości rugujemy zapominając, że kompleksy komuś zawsze mogą służyć. I służą politykom, gdyż wtedy nie wiele się od nich wymaga. Co najwyżej wymienialności, i czy o to chodzi? Większa władza to odpowiedzialność. I chyba tej się boimy - dać jej komuś więcej, kiedy sami nie wiele możemy, tak, czy siak....

pozdrawiam

Kamil Sasal

Kamil Sasal
O mnie Kamil Sasal

Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie historia oraz politolog. Zajmuje się badaniem okresu od 1945 do 1989 r. Interesuje się również bezpieczeństwem narodowym, strategią i teoriami stosunków międzynarodowych. Zawodowo zajmuje się archiwistyką.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka