Dorota Smela Dorota Smela
582
BLOG

Szaleństwo, obłęd i paranoja. Depesza 10 (marzec 2010)

Dorota Smela Dorota Smela Kultura Obserwuj notkę 0

Co łączy Wyspę tajemnic Scorsesego i Mistyfikację  Koprowicza? Otóż twórcy obydwu filmów bawią się z widzem w kotka i myszkę, stosując niemal identyczne chwyty narracyjne. Prawda czy fikcja, wszystko zaczyna się przecież w ludzkim umyśle.
Oglądając Mistyfikację (***)  - film o utajnionym życiu Witkacego, nie śmiemy nawet pytać, na ile przedstawiona tu wersja wydarzeń opiera się na rzetelnych dowodach, a na ile jest to licentia poetica reżysera, Jacka Koprowicza. Zwłaszcza że dość perfidnie utrudnia on nam zgadywanie, tasując niepewne fakty ze snami i obłędem bohaterów albo sugerując, że czasy nie sprzyjały drążeniu prawdy.  W podobnej gmatwaninie i witkacolog się pogubi, zwłaszcza że wiedza może mu tu tylko ciążyć. Koprowicz proponuje bowiem alternatywną wersję biografii artysty, według której w 1939 miałby on sfałszować własną śmierć i zamieszkiwać potem przez lata z kochanką, Czesławą Oknińską. Jak upływało mu to utajnione życie? Ano pił piwo i portretował metresę, antydatując swoje prace i pomagając jej w ten sposób zarobić na nowe mieszkanie. Czasem słał też jakąś rozpaczliwą kartkę do Zuzi, dawnej góralskiej muzy.  Sekret dramaturga odkrywa dopiero w latach 60. zafascynowany jego twórczością agent SB Łazowski, który rozwija na punkcie Witkacego histeryczną obsesję. Nachodzi Witkacową, śledzi Oknińską, werbuje na TW dozorcę jej kamienicy, itd. Ponoć postać Łazowskiego jest autentyczna, a jego śledztwo miało podłoże polityczne. Dlatego w filmie znalazł się również wątek pisarza, Jerzego Zawieyskiego, który naraził się władzy, ujmując za protestującymi studentami i - według Koprowicza - został zamordowany przez SB. Grzebanie w grobie Witkacego miało tylko odwrócić uwagę od tamtej zbrodni. Pozornie więc wszystkie elementy układanki idealnie tu do siebie pasują, pozostając również w zgodzie z mottem filmu. Bo owe Witkacowskie “kłamizmy“, “oszukizmy” i “neonaciągizmy” odnoszą się niewątpliwie zarówno do głębszych, jak i płytszych warstw “Mistyfikacji“, z tytułem włącznie. Ale pomysł na spojenie polityki i teorii spiskowych dziełem artysty, choć efektowny, najlepiej prezentował się pewnie na papierze. W filmie owa wielopoziomowa konstrukcja nie zdaje egzaminu. Więcej można się dowiedzieć z mojej recenzji z kwietniowego "Filmu".

Podobnie chybiony jest zabieg plątania rzeczywistości obiektywnej i subiektywnej w Wyspie tajemnic (***), o czym można z kolei poczytać w moim tekście w Dozie Kultury.

O dziwo szaleństwo wkrada się też do głupiutkiej komedii romantycznej Wszystko o Stevenie (*).
Co może wcale nie powinno dziwić, bo outsiderki, samotnice i wszelkiej maści dziwaczki mają w fabułach romantyczno-komediowych stały meldunek.  Czasem trafiają się tu nawet postacie prawdziwie zaburzone - jak Almodovarowskie morderczynie. Ale najczęściej dziewczyny z filmowej taśmy to nieszkodliwe świruski w rodzaju Amelii Poulain - eremitki z zamiłowaniem do grzebania w workach z fasolą, albo postrzelonej ekstrawertyczki Poppy z "Happy-Go-Lucky", która wyzwala agresję w swoim instruktorze jazdy.  Komediowe heroiny z Hollywood, rozmaite siostry duchowe Bridget Jones, też miewają bzika. Wniosek z tego, że szaleństwo może być na swój sposóbów sexy. Niestety nie w wydaniu Mary Horowitz – bohaterki Wszystkiego o Stevenie, która pod pewnymi względami przypomina Rain Mana: gada sama do siebie i nawet w środku lata nie zdejmuje czerwonych lakierowanych kozaków. Tymczasowo zamieszkała z rodzicami żyje z układania gazetowych krzyżówek, dlatego głowa dosłownie pęka jej od haseł z encyklopedii i wyrazów obcych, które nieproszona literuje na głos. Odosobniona w swoim bełkotliwie erudycyjnym świecie prawie nie miewa okazji do romantycznych schadzek. Kiedy więc ojciec umawia ją na randkę w ciemno z tytułowym Stevenem, rzuca się ona na kawalera tuż za progiem, zmuszając go do pośpiesznego spółkowania i jeszcze szybszej ewakuacji. Ta niesmaczna scenka raczej przygnębia niż bawi, sprawiając że po raz pierwszy, a jest to sam początek filmu, mamy ochotę opuścić salę kinową. Wciąż niezdecydowanym serdecznie odradzam ten seans i polecam swoją recenzję w marcowym numerze "Filmu".  

Na tym tle bohaterka Kwiatu pustyni (***) choć poharatana przez życie jawi się jako jednostka wyjątkowo zdrowa psychicznie. Niestety nie można tego powiedzieć o ludziach, wśród których się wychowała. Film polecam tym, którzy uważają wiejskie, nomadyczne społeczeństwa za ostoję normalności i wartości rodzinnych. Ma on pewne wady - skrótowość i uproszczenia psychologiczne charakterystyczne dla artykułów prasy kobiecej. Jego celem jest jednak dotarcie do jak najszerszej publiczności z wyjątkowo ważnym problemem. Dlatego to i owo należy mu wybaczyć i udać się do kina. Bo historia supermodelki Waris Dirie jest jedyna w swoim rodzaju. I doprawdy tak wzruszająca, że niewiele jest w stanie nam przeszkodzić kiedy już zaczniemy tryskać łzami jak fontanny.

100% strawy gruboziarnistej z celuloidu, z dodatkiem emulgatorów pikselozy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura