Jarosław Kaczyński wyczerpał pokłady mojej cierpliwości. Jako wielokrotny wyborca PiSu, niechętnie muszę przyznać, że partia ta ostatecznie schodzi na psy. Wyrzucenie Marka Migalskiego, nowa macierewiczowska linia polityczna partii, to kompletne zdziadzienie formacji, która po 10 kwietnia wydawała się moralnie odnowiona.
Jestem konserwatystą, zwolennikiem odkłamywania historii, twardej polityki zagranicznej zorientowanej na szukania oparcia wśród krajów mających wspólne z nami interesy. Uznaje podstawowe zasady wolnego rynku i liberalizmu, lecz nie mam bynajmniej nic przeciwko silnemu państwu. Mimo, iż bywa to trudne, zawsze przyznawałem się i walczyłem o moje poglądy. Niewiele brakowało, a zostałbym członkiem PiSu. Mając w nosie medialne nagonki, środowiskowy ostracyzm, nie jestem w stanie dłużej tolerować tego, co Jarosław Kaczyński robi z tą partią.
Od dawna PiS, a właściwie Kaczyński ma jeden podstawowy problem. Pozbawia się ze swojego otoczenia polityków inteligentnych, atrakcyjnych, ciekawych. Już Kłopotowski poruszył problem jakim jest dla pisu pozbywania się wszystkich seks-symboli (Sikorski, Marcinkiewicz), którzy mogliby pociągać nie zideologizowane masy. Sądzę, że nie chodzi tu jednak o freudowską podświadomość. Poza pisem znaleźli się jednak także "nieseksowni" politycy. Lista jest długa: począwszy od paleokonserwatywnego Jurka, Ujazdowskiego, Piłki i ich otoczenia, skończywszy na nowoczesnym Migalskim teraz. PiS wypluwał całe frakcje, jak i pojedyńczę perły.
Jarosław Kaczyński prowadząc swoją tragiczną polityke personalną wyrzuca polityków atrakcyjnych dla nowych grup wyborców. Pozbawia się skrzydeł, pluralizmu ideologicznego na łonie partii. Po katastrofie smoleńskiej, wydawałoby się, że wybitne postacie powinny być troszkę bardziej szanowane. Wybitną postacią bez wątpienia jest ceniony i niezwykle inteligetny politolog Marek Migalski. Po kilku latach kaczyńskiej polityki personalnej i katastrofie niewiele zostało w PiS polityków, których bez krempacji można posłać do np. TVN. Ponad przeciętność wiernych i biernych miernot wystawał Migalski, ze swoją zwinną retoryka i inteligencją. Tacy politycy mogliby odczarowywać, przynajmniej częściowo, obciachowy wizerunek partii kaczystowskiej.
Po 10 kwietnia PiS złapał wiatr w żagle. Był to pretekst do złagodzenia debaty w kraju, debaty która zaostrzona, na skutek nierówności sił, tak nie służy PiSowi. Migalski skrytykował porzucenie tej retoryki i fatalna politykę personalną Kaczyńskiego, ani jednym słowem nie wymawiając mu wierności. A Kaczyński rutynowo Migalskiego wywalił. No tak, jak powiedział Donek, wymrzecie jak dinozaury. Ale wykończycie się sami.