Sosenka Sosenka
491
BLOG

Ostatnia walka

Sosenka Sosenka Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 44

Kiedy mija trzecia godzina, a starzy nie są w stanie dogadać się, w którą stronę wyruszyć, Zuzia przestaje się już nawet denerwować. Mierzy dorosłych po raz ostatni wzrokiem, odwraca się na pięcie i po prostu wchodzi do swojej przyczepki. I tam spokojnie czeka, aż ktoś uprzejmie spakuje jej słoiczki i ubranka, a na koniec wyłączy kompa (tak! to już najważniejszy sygnał do wymarszu). Potem niespełna półtoraroczna Zuzia uważnie obserwuje, jak tato przyczepia przyczepkę do swojego roweru. Podchodzi, osobiście sprawdza zakrętki i gwinty. Iza pakuje ją - z trudem - do przyczepki, zapina. I ruszamy.

Adam prowadził starymi podwórkami i zaułkami. Ściany secesyjnych kamienic, niektóre w remoncie, podwórka, każda ściana innego koloru, kryły fundamenty dawno zburzonych domów. Zadrzewione skwery okazały się dawnymi cmentarzami parafialnymi, a zdziczałe drzewa owocowe pokazywały ślady po działkach. Adam tymczasem prowadził wobec mnie oraz Izy quiz ze znajomości kościołów. Tu, gdzie tory wchodzą w chodnik, bo linię poprowadzono gdzie indziej, był wjazd do kościoła, który rozwaliły bomby w 1945, ale Adam pamięta jeszcze ruiny... I tu popłynęła jedna z tych opowieści, których obie bardzo lubimy słuchać. Dokąd prowadzi ta droga (nikt nie wie), co kryją piwnice (nikt nie zbadał), jaki napis by się pokazał pod tą warstwą farby (kto wie?). Tak się tym zafascynowałam, że na którymś podwórku przygrzałam bokiem roweru w słupek. Jechałam dość szybko, więc mało nie skończyło się fikołkiem w powietrzu, ale tak wyszarpało mi trochę skóry z palca u stopy oraz pięty, a poza tym powstało trochę siniaków.

Nad Odrą, na tyłach ZOO plażowały tłumy wrocławian. Tam zrobiliśmy popas i my. Zuzia łaskawie zjadłą trochę deserku, a potem energicznie przystąpiła do karmienia swoich rodziców. Gdy nie wchodziło jedzenie podawane jedną rączką, popychała drugą. Nie chcesz z rączki? A więc zjesz to, co upadło na ziemię. Masz! Adam, jego portki, Iza, jej aparat fotograficzny - wszystko bylo pomazane serem z naleśnika.

Wracaliśmy o zmierzchu. Mimo że miałam dwie lampki i kamizelkę odblaskową, jeden odcinek postanowiłam przejechać autobusem. Autobus nawet nie otworzył środkowych drzwi. Poszłam do przodu.

- Gdzie z tym rowerem? - burknął kierowca, tłusty, postawny chłop.
- No, właśnie, a dlaczego ja mam wsiadać przednimi drzwiami? - jęknęłam, przeciskając kierownicę Srernego między szybą a poręczą.
- Nie zapytała pani, czy może przewieźć rower.
- Eee? - jeszcze raz omiotłam wzrokiem wnętrze autobusu - Jest po szczycie, pojazd pusty, a ja płacę za przejazd.
- A jak się komuś coś stanie? - rzekł nieco mniej pewnym tonem kierowca.
- To proszę z tym do Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta. JA nie odpowiadam za Regulamin.
- Ja też... - dodał, zupełnie bez sensu.

A ja wepchnęłam się do wnętrza. Autobus odjechał z dwoma pasażerami w środku, nie licząc kierowcy. Naprawdę nie wiem, "komu miało się stać" w pustym nowoczesnym Volvo z wygodnym, pojemnym miejscem dla wózków. Mnie na przykład nic. Kiedy wysiadałam, duszny letni wieczór staczał ostatnią walkę z chłodnym jesiennym deszczem. Dzisiaj już nie wyszłam na rower. Bo przegrał z hukiem.

Sosenka
O mnie Sosenka

Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości