Zostaję w Domu, Sówka55
Zostaję w Domu, Sówka55
Sówka55 Sówka55
561
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 54

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 22

 

Rozdział LIII

Gorzki: o tym, jak dobrze jest móc pozostać w Domu,

bo źle jest jeździć do nieznanych kurortów,

czyli refleksje po przeczytaniu Beaty Obertyńskiej

(to Jej mówiono po aresztowaniu: "zapraszamy Jaśnie Panią do kurortu", najpierw w Brygidkach, potem w Workucie te kurorty, fuj).

I przyjmować u siebie też nie wszystkich należy, a na pewno nie warto!

 

Leżałem sobie spokojnie na stole w salonie i myślałem o sprawach wielkich i małych, gdy po stole jednym susem przemknął Piracik. Cóż  za Kot  to, "u kaduka, samochcący guza szuka", pomyślałem od razu słowami Papkina. Papkin, bądź co bądź Lew Północy, to chyba mój daleki Krewny, a na pewno Krewny Kotów, przynajmniej jeśli wierzyć Podstolinie ("Wszak mówiłam – albo koty, albo Papkin nam się zjawił", co można rozumieć różnie, najprościej jako łacińskie  aut – aut,  porównanie wykluczające, ale jeśli się coś na zasadzie równoprawności wyklucza, to się to też zestawia, a tu już do pokrewieństwa droga niedaleka).

"Coś ciężki dowcip masz dzisiaj, Myszulku, zawiłe te Twoje wywody. Jak kłody!", zauważył Mopik i czmychnął.

Piracika nazywam Kotem, a Mopika szelmą! Nieznośne te młodsze Koty, chwili spokoju z Nimi nie ma. Jak to wypowiedziałby Boileau:   "J'appelle un chat un chat et Rolet un fripon"...  hm,  j`appelle Piracique un chat et Mopique un fripon!

Od razu poczułem się lepiej, prawdziwy Kot Poeta i Myśliciel z drogi poezji i myślicielstwa nie da się tak łatwo odsunąć! Miau!

W naszym Domu, jak mówi słusznie Tata, jest za dużo Kotów. "Za dużo Zwierząt", twierdzi, by być dokładnym (choć akurat Much, Motyli i Myszy mogłoby być więcej, a nie ma Ich wcale, to też niedobrze), bo i Maksia ta Taty konstatacja obejmuje (nie bardzo wiem, dlaczego, Pies jest przecież w Domu tylko jeden, ale rzeczywiście do Zwierząt się zalicza).

Nie da się ukryć, w Domu jest za dużo Zwierząt: to prawda. Czasami muszę wchodzić na szafy lub najwyższe półki regałów, by Ich wszystkich nie widzieć i liznąć trochę koniecznego dla mojego duchowego rozwoju odpoczynku. Od momentu, gdy nasza Rodzina powiększyła się o Piracika, brak prywatności poważnie mi doskwiera.

Na Piracika syczę i gniewnie prycham, a Łazika straszę i (trochę) biję, co zupełnie nie podoba się Mamie. Jej Zwierzęta nie przeszkadzają, ale nie każdy z nas musi czuć wszystko dokładnie tak samo jak Mama. Dyskutowaliśmy sobie na ten temat, ale wspólnego stanowiska nie udało się nam wypracować. Mama, obrażona, poszła karmić Kocięta w piwnicy (nie mam nic przeciwko Kociętom, ale wolałbym, by nie zaprosiła Ich do nas), a ja wziąłem do łapki pozostawioną przez Nią książkę, Beaty Obertyńskiej, "Z domu niewoli".

To straszna książka.

I powinna być w każdym Domu. W każdym Domu w Unii Europejskiej, w Ameryce, a na pewno też w Rosji.

Ale nie mam wątpliwości – nie będzie.

Beata Obertyńska, patrzę na Jej zdjęcie, szlachetne rysy, spokój w oczach. Spokój?! Po tym wszystkim co widziała, co przeżyła! Córka poetki Maryli Wolskiej i inżyniera Wacława Wolskiego, przedsiębiorcy, dobroczyńcy, wynalazcy i poligloty. Wnuczka rzeźbiarki Wandy Monné (z francusko-nadreńskiej rodziny o średniowiecznych korzeniach, jednemu z jednej przodków przypisywano współautorstwo "Sagi o Nibelungach"), kiedyś Narzeczonej Artura Grottgera, potem Żony malarza Karola Młodnickiego. Siostra zamęczonego okrutnie przez Ukraińców poety i żołnierza Ludwika Wolskiego. Siostra malarki Leli (Anieli) Pawlikowskiej, Żony Gwalberta Michała z Medyki...

Cóż to za Rodzina! I życie, które skończyło się nagle, jak kwiat zwarzony mrozem, "...Mój świat miodem upadł mi do ziemi/ i już nigdy nie da się odlepić..." ("Mój świat", z tomu "Miód i piołun", Londyn 1972, nic dodać, nic ująć).

Poetka, aktorka i "obszarniczka", właścicielka majątku podlwowskiego Odnowa, tak okrutnie, symbolicznie i bezmyślnie zniszczonego niemal zaraz po wkroczeniu Sowietów od niewinnej alei grabowej począwszy, swoje poruszające do głębi wspomnienia, obejmujące okres od aresztowania we własnym Domu, cudownym "Zaświeciu" na Kalecza we Lwowie, i osadzenia w Brygidkach do wypłynięcia z Krasnowodska i rejsu do perskiego Pahlevi w szeregach Pomocniczej Służby Kobiet Armii Andersa, zaczęła pisać już w 1942 roku, a skończyła po wojnie w Johannesburgu (notabene znajduje się tam jedyny w Afryce Pomnik Katyński, odsłonięty staraniem miejscowej Polonii prawie dokładnie rok po śmierci Beaty Obertyńskiej, bo w 81 roku) i w Londynie. Jak wyznaje w posłowiu do drugiego wydania z 68 roku (umieszczonej w wydaniu "Czytelnika" z 2005 roku – to czytam), znalezienie w Anglii emigracyjnego wydawcy dla tak wstrząsającej książki okazało się niemożliwe, w końcu książka po polsku ukazała się w Rzymie, co bez finansowej pomocy całego łańcucha ludzi dobrej woli w ogóle by się nie udało. Nieprzypadkowo jej angielski przekład nie zainteresował za życia Autorki żadnego z brytyjskich domów wydawniczych, choć książka przetłumaczona na niemiecki, szwedzki i holenderski ukazała się w Niemczech, Szwecji i Holandii.

A mogłaby być doskonałym uzupełnieniem modnego i głośnego na przełomie lat 50. i 60. "Doktora Żiwago" Pasternaka, niestety, była zbyt konkretna, zbyt naturalistyczna, zbyt prawdziwa. Nie było w niej tragicznej miłości, nie było amplitud radości i rozpaczy, była tylko bezbrzeżnie tragiczna rzeczywistość. I niesprawiedliwość ponad wyobrażenie.

Roli i wartości "Doktora Żiwago" (osadzonego dwie dekady wcześniej niż wspomnienia Obertyńskiej - Pasternak pokazuje narodziny mentalności, która ukształtowała więziennych oprawców z lat 40., to, co u niego rodziło się w rewolucyjnych bólach, uzyskało wtedy swój dojrzały wyraz) wcale nie umniejszam, to piękna i ważna książka, odpowiednik "Przeminęło z wiatrem" epoki bolszewickiej, odzwierciedlenie okrucieństwa wojny i kresu wartości odchodzącego w przeszłość świata.

W pewnym sensie taki kres przynosi każda wojna, ta jedna, widziana nie w perspektywie pojedynczego losu, ale całej machiny przerzucającej z przerażająco sprawną organizacją miliony Ludzi w bezkresy tundry, z więzień do gułagów, z żadną inną wojną jednak porównać się nie da. To wojna wymierzona w człowieczeństwo, nie kierowana przeciw wrogom, ale w imię abstrakcyjnych haseł i z siłą bezlitosnego walca mająca zmiażdżyć to, co w Człowieku ludzkie, idee dobra, piękna i wolności, i to, co w Człowieku boskie, wiarę, nadzieję i miłość.

Obertyńska opisuje rzeczywistość cierpienia, poniżenia, pogardy, mrozu, głodu i brudu. Rzeczywistość nie do wyobrażenia i nie do przetrwania, znaczoną bólem, wstrętem i wstydem. Znaczoną męką i śmiercią niewinnych, a pogardą i nienawiścią katów.

I cudem przeżycia Tych, którym ten cud został dany.

I wreszcie zaznaczoną cudem przyjaźni, współczucia i solidarności, które tak bardzo chcieli wypalić w duszach więźniów Ich sowieccy oprawcy.

Ducha nie gaście, co szlachetne zachowujcie... Przeżyliście, by dać świadectwo.

Jak u Edwarda Stachury w "Prefacji":

 

"Zaprawdę godnym i sprawiedliwym
Słusznym i zbawiennym jest
Śmiać się głośno
Płakać cicho
Deszcz ustaje sady kwitną
I tego trzymać się trzeba

Zaprawdę godnym i sprawiedliwym
Słusznym i zbawiennym jest
Iść i padać
Z - padłych - wstawać
Przeszła wojna
Wstaje trawa
I tego trzymać się trzeba (...)

Żeby człowiek
Był człowiekiem
Lecą liście
Wiatr z obłoków
Warkocz plecie
I tego trzymać się trzeba"

 

Beata Obertyńska przeżyła, "dała świadectwo", trzydzieści lat mieszkała w Londynie w maleńkim mieszkanku na czwartym piętrze z widokiem na dachy i czubki platanów, "w jednym pokoiku z palnikiem gazowym za całą kuchenkę", jak pisze o Niej Anna Łazuka-Witek, pracująca z Nią razem w administracji Katolickiego Ośrodka Wydawniczego Veritas w Londynie.

Związek Sowiecki pozwolił Jej przeżyć, Anglia przygarnęła Ją życzliwie. Czy można tak to powiedzieć?! Można, ale jaka w tym ironia!

Beatę Obertyńską pochowano na cmentarzu North Sheen w południowym Londynie, zgodnie z Jej życzeniem na nagrobnej płycie wyryto słowa: "Poetka i Żołnierz WP".

A Mamę tak często pytano w Rosji, w Mołdawii, w Środkowej Azji, "dlaczego Polacy tak nie lubią Rosjan?"

Dlaczego?

A czy Rosjanie nas lubią?

Czy lubią nas Anglicy, których byliśmy pierwszym i najwierniejszym sojusznikiem?

To pytanie z lat powojennych, z czasu defilady, na którą nas nie zaproszono, ale też bardzo znów aktualne.

Nie lubią nas, miau.

Dlatego ja zostaję w Domu i nie zapraszam też tych, którzy odwiedzać nas wcale nie powinni. Wątpię, czy wszędzie dobrze, ale jestem pewien, że w Domu najlepiej. "Miejsc się kochanych nie puszcza i trwa tu", jeśli tylko można. Jeśli tylko pozwoli Los, zanim zamieni się w Historię.

A ja Kot Polski, Myśliciel i Romantyk, powtórzę, co kocham. Za Marylą Wolską, Matką Beaty Obertyńskiej, Poetki i Żołnierza:

 

"Kocham czar wspomnień, smutny wdzięk dawności,

Woń starych dworów, pustki i lawendy,

Roztwory wielkich, szklanych drzwi - bez gości,

Myśl, że tak wiele przeszło życia tędy,

Życia co płynąc, jak dym się ulatnia -

I żem nie pierwsza tu i nie ostatnia...

I zdaje mi się, że w powietrza strudze,

Co przez pokoi płynie pustką wonną,

Dech się czyjś ostał, jakieś szczęście cudze,

Żal czyjś tęsknotą gnany tu pozgonną,

Coś, co jak zapach uwiędłego kwiatu,

Miejsc się kochanych nie puszcza i trwa tu."

(z cyklu "Na dnie zwierciadeł")
 

W Domu najlepiej... Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości