Przespałem Ostatki... Sówka55
Przespałem Ostatki... Sówka55
Sówka55 Sówka55
506
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 73

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 19

 

Rozdział LXXII

Veritas temporis filia est, a ja bronię Ryszarda

 

Jako Kot młody, niepokorny i przyznający się do posiadania osobistych opinii, a przede wszystkim Kot Prawicowy, z radością powitałem nowe tygodniki takie opinie głoszące, z radością też je czytam i czytać będę. Z radością, lecz nie bezkrytycznie. Otóż w poniedziałkowym wydaniu tygodnika "W Sieci" znalazłem felieton o sprawach na pozór odległych, bo traktujący o odnalezieniu szczątków doczesnych nieszczęśliwego króla Ryszarda III Plantageneta, ale dla mnie wszakże jednak zupełnie aktualny, bo odnoszący się do naszego stosunku do śmierci i do historii, a dokładniej do postawienia pytania o majestat śmierci i o manipulację historią.

Sam nie jestem tu na pewno obiektywny, bo przyznaję się: lubię Ryszarda. Nie wierzę, że zabił Bratanków, nie kochał Żony i był uosobieniem zła. Nie ja jeden zresztą, za co ręczę, przywołując tu choćby prężnie działające od 1924 roku i mające wielu przyjaciół The Richard III Society na dowód mych słów. To właśnie dzięki staraniom tego Towarzystwa pod miejskim parkingiem w Leicester odkryto i przebadano szczątki króla, a jego członkowie ufundowali sarkofag, w którym szczątki te w miejscowej katedrze po wiekach godnie spoczną.

Lubię Ryszarda od dzieciństwa, wtedy - z trzech dziecinnych powodów. Po pierwsze: nad życie ukochał Konie, no bo któż chciałby oddać swe królestwo za Konia jak nie prawdziwy miłośnik Koni (dodaję, sam nie miałem wtedy nawet świadomości, jak  i dla mnie w przyszłości, dla Kota Sarmaty i entuzjasty Historii, wychowanego na Trylogii i ułańskich opowieściach, ważne będą Konie, ale już wiedziałem, że król Ryszard Konie kochał, a więc, jak sądziłem, pewnie musiał kochać i Koty, które w oczywisty dla mnie sposób są z Końmi spokrewnione), po drugie – miał w herbie białą różę, a ja zawsze czułem, że jestem Bratem róży (opisywałem to wielokrotnie, więc tym razem nie będę do tego wracać, dodam tylko, że wolę różę białą Plantagenetów od czerwonej Lancastrów, bo czerwony, jak słyszałem, jest sztandar, a na nim - robotnicza krew, brrr), po trzecie w swoim osobistym godle Ryszard miał Dzika, co dla każdego Kota jest radosnym wezwaniem do wdrapywania się na drzewo ("kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo szybko zmyka", głosił dobrze mi znany ze swej twórczości Jan Brzechwa).

I, ale to zrozumiałem później, lubię i cenię Ryszarda także "po czwarte", bo za dewizę wybrał słowa, które już od dawna poruszały mnie do głębi: "Loyaulté  me lie".

Tak, lojalność to kategoria warta, by się nią posługiwać, bo zawiera się w niej i dobro, i prawda, i miłość. Lojalność to dobrowolne przywiązanie. Przywiązanie mnie wiąże... Piękne...

Czy ktoś, kto wybrał na swą dewizę takie słowa, może być do głębi zły? Nie wierzę.

Czas oczywiście moje dziecinne wyobrażenie o mężnym królu Ryszardzie, który zginął na polu bitwy z miłości do Koni (jak wtedy myślałem) zweryfikował, wiem już też od dawna, że Koń był pod Bosworth Ryszardowi potrzebny do walki, potraktował go zatem przedmiotowo, a nie jako wdzięczny ekwiwalent królestwa (notabene moja Mama mówi, że mnie nie tylko za królestwo, ale nawet za całe imperium by nie oddała, Ryszard na pewno nie byłby tak wylewny, ale mężczyźni z natury są bardziej powściągliwi), niemniej Jego waleczna postać, gdy z toporem rzuca się na miecz rycerza Williama Brandona, dzierżącego w drugiej ręce (tak sobie wyobrażam) chorągiew z czerwonym walijskim Smokiem, zamierza się nań i wygrywa, a smok Cadwalladera pada na ziemię, została mi w pamięci na długo.

Czy rzeczywiście w ostatnim tchnieniu życia krzyknął: "Królestwo za konia", jak unieśmiertelnił te chwile nienawidzący go Szekspir, piewca Tudorów, historia nie przesądza. Widziano przecież Ryszarda jak na swym siwym Koniu w galopie parł do przodu, ruchem głowy odmawiając giermkowi, który przyprowadził mu na pomoc świeżego wierzchowca, widziano jeszcze na Koniu pośród padających pokotem stronników i przyjaciół, słyszano, jak krzyczał :"Zdrada, zdrada!"

To były chyba jego słowa ostatnie. Jak pisze Paul Murray Kendall, biograf Ryszarda ("Ryszard III", PIW, Warszawa 1980) : "Nawet Polidoro Vergilio, oficjalny dziejopis Henryka Tudora, czuł się w obowiązku odnotować: "Król Ryszard, samotny, zabity został, gdy walczył mężnie wśród nawały wrogów swoich" (s.407).

Miotający toporem jeździec na siwym Koniu... Wiec Konia do ostatnich chwil życia miał... Autor felietonu z "W Sieci", przyznając, że Szekspir "mógł być pod wpływem czarnej propagandy Tudorów" (mógł być?! Miau! Sam ją w dużej mierze, i nie bez myśli o własnych korzyściach, tworzył), tak o tym pisze (przytaczam dłuższy fragment, bo wlaśnie figlarny ton Felietonisty budzi mój sprzeciw):

"Ryszard III znany jest nie tylko z tego, ze darmowo korzystał z parkingu przez ponad 500 lat, ale także z tego, że Shakespeare napisał o nim jedną ze swych tragedii [dokładnie: jedną z kronik królewskich, ale to akurat detal – przyp. mój, Myszulka, Kota], zapewniając mu pośmiertne życie na deskach teatru. Przypisał mu powiedzenie "Konia! Konia! Oddam królestwo za konia!". Sugerował w ten sposób, że władca chciał salwować się ucieczką z bitewnego pola, ale zapasowego konia nikt nie miał bądź też oferta wymiany konia za królestwo, biorąc pod uwagę jego stan, nie wydala się nikomu atrakcyjna."

Chciał "salwować się ucieczką". Oczywista to nieprawda.

No i ta konstatacja: "darmowo korzystał z parkingu'... Bardzo śmieszne? Ha, mnie to nie śmieszy. Przeciwnie, nie ukrywam, że razi mnie taka stylistyka z kroniki kryminalnej działu miejskiego rodem, bo Ryszard to nie papierowa postać z komiksu czy gry komputerowej, wymyślona czy wirtualna, nie, to postać z krwi i kości, z wizji i marzeń, z ciała i z ducha. Z bólu i z cierpienia pozostał ten odnaleziony po wiekach szkielet, a to nigdy i nikogo nie powinno śmieszyć.Ciało obróciło się w popiół, ale duch – Duch - gdzieś pozostał. I dusza, bo ta jest nieśmiertelna.

Nie posądzam Autora felietonu o świadome lekceważenie bohatera swojego tekstu, ale jakoś to lekceważenie nad tekstem się unosi. Od samego początku. A brzmi on (początek) tak:

"Odkrycie szczątków króla Ryszarda III pod miejskim parkingiem w Leicester oznacza, że nastaje dla niego nowy ekscytujący etap życia pozagrobowego. (...) Ku jego chwale powstanie ośrodek informacji turystycznej, niewątpliwie multimedialny. Miasto będzie od niego odcinalo kupony i grzało się w blasku jego męczeńskiej śmierci".

A cóż w tym złego, że taki ośrodek powstanie? Że o czasach Ryszarda, ostatniego na tronie angielskim Plantageneta (a więc dalekiego i późnego kuzyna naszej koronowanej sto lat wcześniej Jadwigi Andegawenki) i krwawych zakrętach Wojny Dwóch Róż, że o epoce zakończonej tragicznie pod Bosworth i o nowej dynastii powstałej w bitewnym pyle, o obyczajach, charakterach i przekonaniach Ludzi tamtej odległej epoki ktoś będzie chciał wiedzieć więcej? Cóż w tym złego?

Dla mnie nic zgoła. Wprost przeciwnie.

"Ekscytujący etap życia pozagrobowego..." Cichutko nad tymi słowami zamilczę. Choć właściwie to w sprzeciwie zamiauczeć by się chciało! Więc miauczę sobie. Miau!

"Obserwujemy narodziny nowego kultu zrodzonego z osiągnięć nowoczesnych technologii identyfikacyjnych, profesjonalnych ambicji naukowców oraz lokalnego patriotyzmu. Strach pomyśleć, do czego jeszcze okażą się zdolne te trzy czynniki razem wzięte", kończy wyraźnie zdegustowany Autor .

Dla mnie ten strach ma wielkie oczy, ja się nie boję.

Ba, cieszę się, że Ryszard III, "Richard of England", Ricardus, jak się podpisywał z fantazyjnym "R", doczeka się godnego pożegnania, bo wszyscy na godne pożegnanie zasługujemy. Cieszę się, że czyjeś rzucone bez szacunku i zbezczeszczone zwłoki zostaną pochowane w odpowiednim miejscu (choć może Ryszard wolałby York, w którym był tak kochany, albo Katedrę Westminsterską, dla władcy miejsce odpowiednie). Cieszę się, że czyjaś ziemska wędrówka, tak długo bezimienna, godnie się zakończy, bo wszyscy powinniśmy być pewni tego, że spoczniemy na wieczność pod własnym nazwiskiem i we własnym grobie. Ryszard też na to zasługuje, i to niezależnie od tego, jakie winy chcieli przypisać mu jego też od win niewolni sukcesorzy, Tudorowie.

Zainteresowanie czasami Ryszarda, czwartego Księcia Yorku, trzeciego Księcia Gloucester, Lorda Protektora królestwa, wreszcie – prawnie czy bezprawnie – króla, może przyczyni się do wyjaśnienia zagadek jego panowania, w tym najbardziej tragicznej: śmierci Bratanków, Synów Edwarda IV. Ja wierzę, że ich śmierć nie była Ryszardowi potrzebna, większym zagrożeniem byliby dla Henryka Tudora, którego prawa do angielskiego tronu byłyby za życia młodych książątek (starszy, nie koronowany, panował wszakże przez 77 dni jako Edward V) dużo łatwiejsze do podważenia, ale... Kto wie. Historia jest córką czasu, jak mawiali starożytni. Można to interpretować dwojako, z jednej strony wierząc, że z czasem nawet najwieksze tajemnice wychodzą na jaw, a z drugiej, pamiętając o tym, że historię tworzą zwycięzcy, w tym przypadku stworzyli ją Tudorowie.

Warto o tym pamietać. Bo "przemysł pogardy", tak dla nas wstrętny, nie jest zjawiskiem tylko naszych czasów.

Dlatego ja wierzę, że Ryszard, "tyran" i "morderca", jest ofiarą historii, a dokładnie manipulacji historią.

"Y ddraig goch ddyry cychwyn!"

Paradoksalnie to właśnie te słowa z XV wiecznego walijskiego poematu (Czerwony Smok jest natchnieniem do działania) dla mnie stały się natchnieniem, by stanąć w obronie Ryszarda. Nie powinno się z niego drwić, także "W Sieci". Kimkolwiek był, jakikolwiek był, niech w Leicester odpoczywa w spokoju.

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości