Jestem smutny, bo wiośnie się do nas nie śpieszy, Sówka55
Jestem smutny, bo wiośnie się do nas nie śpieszy, Sówka55
Sówka55 Sówka55
631
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 75

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 54

 

Rozdział LXXIV

Zatapianie małych wysepek polskości... Tak cicho, cichutko, mimochodem....

Niedopowiedzenia mimo woli,

czyli  równajmy do Równego

(ale nie tylko)

 

Wydarzenia ostatniej środy, najwyższej przecież wagi (w radiowej Trójce zestawione nazajutrz – o  sancta simplicitas  – z równie epokowym, zdaniem redaktorów, dla słuchaczy radia wydarzeniem: z ogłoszeniem, że kolejną gwiazdą Open`er Festival w tym roku w Gdyni będzie Nick Cave i jego zespół Bad Seeds) spowodowały, że z pamięci wypadły mi moje poranne środowe zadziwienia, jednak nie wyrzuciłem ich z głowy całkowicie i teraz chciałbym w moim Pamiętniku do nich powrócić, wydają mi się bowiem, choć pozornie niewinne, jednak znamienne, a nawet w pewien sposób niebezpieczne. Otóż w przeglądzie prasy usłyszałem omówienie artykułu poświęconego zmianom, jakie pewne ministerstwo proponuje wprowadzić w dopuszczalnym na terenie Polski oficjalnym spisie imion. Teraz Jaś nie będzię musiał być Janem, a zamiast Zosi może być Angel, taki mniej więcej tytuł nosił ten artykuł, co podaję z pamięci, bo do tego dziennika po dokonanych przez właściciela czystkach nie zaglądam celowo i świadomie.

Z przeglądu dowiedziałem się, że ze względu na coraz częstsze małżeństwa z cudzoziemcami i różne wyzwania nowoczesności (hm!) dopuszczalne będzie teraz nadawanie Dzieciom imion obcych w oryginalnym brzmieniu, imion zdrobniałych jako form równoprawnych, a także imion, które wcale nie wskazują na płeć, tak jak przywołany w tytule Angel, albo oznaczają cokolwiek, co Rodzicom przyjdzie do głowy i do serca. Jednym słowem Rodzice "róbta co chceta", życzliwi urzędnicy nie będą Wam przeszkadzać.

Wcale mi się to nie podoba. Henryk IV mawiał:  "Je veut que le dimanche chaque paysan ait sa poule au son pot",  ja, Myszulek, Kot Polski, powiem krótko: chciałbym, abyśmy we własnym kraju nosili polskie imiona, zanim melting pot,  w którym wszyscy żyjemy, wymiesza nas, rozdrobni, rozwodni i pozbawi tożsamości, miau!

Bo imię to obyczaj, tradycja, tożsamość, ba, to polskość. Polskość, czyli – dla mnie – normalność. To, co mamy najcenniejszego, z czym się rodzimy, o co walczyli i za co ginęli nasi Przodkowie, to, co odróżnia nas od innych nacji, co jest nasze, własne, to, co winniśmy przechować i przekazać tym, co przyjdą po nas. Jeśli do Polski przyjedzie, osiedli się i zapragnie tu pozostać na jakiś czas lub na stałe John lub Tatiana, Stasys czyDésirée, oczywiście Johnem, Tatianą, Stasysem i Désirée pozostanie, i nazwie swoje Dzieci, jeśli będą mieć jego/jej lub podwójne obywatelstwo – tak jak sam chce i sam zdecyduje. Ale żeby sami Polacy swoje urodzone w Polsce dzieci nazywali na przykład Chelsea albo Lourdes, Dylan czy Hopper, Angel czy Fleur? Hm, mnie się to nie podoba.

Już nasz język strasznie się ogranicza, z sms-ów czy internetu znikają diakrytyczne polskie ogonki, wołacz zamiera, niedługo odmiana przez przypadki stanie się domeną dziwolągów takich jak nasza Mama polonistka, która uparcie, choć bezskutecznie poprawia panów i panie dzwoniące z różnymi ofertami potężnych i wcale już nie-polskich banków ("Czy zastałem Panią Anna Sówka?", co to za szkaradzieństwo!), transkrypcja nazwisk pisanych innym niż łaciński alfabetem staje się coraz częściej angielską imitacją (Aleksandr Pushkin, sam widziałem!), a teraz jeszcze polskich imion miałoby nam zabraknąć?! Niedoczekanie, mala causa silenda est,  pisał Owidiusz w "Listach z Pontu", ale ja - a zła to sprawa - milczeć nie chcę!

Gdy zanikną nasze imiona - tak jak zauważyłem już stopniowo zanika staropolski, arcypolski, zwyczaj obchodzenia imienin, a więc zwyczaj uczczenia dnia swego świętego patrona, wypierany coraz częściej przez kiedyś obchodzone w Polsce tylko w najbardziej kameralnym, rodzinnym gronie urodziny - utracimy kolejną wysepkę polskości, a coraz więcej tych wysepek ginie, cicho, cichutko, bezgłośnie, tylnymi drzwiami, mimochodem...

I coraz częściej nam się mówi, mówią to politycy, celebryci, salonowi mędrcy, że najlepiej będzie, dla nowoczesnej Europy, ale również i dla nas samych, jeśli o swojej odrębności, tożsamości, zwyczajach, historii zapomnimy. Najpierw mamy zapominać, a potem wcale już nas nie będzie...

"...I stąd się mocno cieszę jak filolog,

Widząc, że u nas to się da wyszczekać...",

u nas, czyli w moim Pamiętniku, jak za niepokornym zawsze Słowackim powtarzam ("Beniowski", Pieśń III), i może nie wyszczekać (to zostawiłbym Maksiowi), ale wymiauczeć, bo, tym bardziej w dobrej sprawie, Kotu miauczeć przystoi.

Giną polskie wysepki, obyczaju, tradycji, pamięci... No właśnie. Coś się wie, coś pamięta, ale przefiltrowane przez lata ukrywania, zapominania, manipulowania, składania w zakamarki... i potem nagle przechodzi Kota dreszcz, słyszy prawdę, ale tak podaną, że wszystko się w nim na ten sposób podania prawdy wzdraga. Bo prawdę można tak przedstawić, świadomie, nieświadomie, że może znaczyć coś zupełnie innego...

Tydzień temu miałem tego przykład, jeden z wielu, ale on właśnie jakoś mi utkwił w pamięci jak mała, drażniąca drzazga. To bylo w zeszły piątek z samego rana, gdy Mama szykowała nam w kuchni drugi aneksik do pierwszego śniadania. Czekaliśmy na niego z Myszunią z radością i w skupieniu i dla urozmaicenia tego czekania (na szczęście: nie bylo długie) słuchaliśmy radia. W pewnym momencie usłyszeliśmy, jak jeden z dziennikarzy, opowiadając o książce Amosa Oza, przedstawia szczegóły jego biogramu i wspomina o Rodzicach pisarza, którzy w latach trzydziestych wyemigrowali do Palestyny z Równego. "Równego, miasta, które wtedy należało do Polski", powiedział (nie wiem, czy tak dosłownie, ale sens był właśnie taki). Spojrzeliśmy z Myszunią na siebie, bo my byśmy tak nie powiedzieli. W ogóle nie przyszłoby to nam do głowy, bo to przecież informacja redundantna. Czy o Wesołej Lwowskiej Fali - bądź co bądź to też radio - powiedziałby ktoś, że nadawana była ze Lwowa, miasta, które wtedy należało do Polski?!

A może ktoś by tak powiedział... Albo kiedyś powie.

Jakoś bardzo nam się zrobiło smutno.

Wspomniany dziennikarz intencje zapewne miał jak najlepsze, uznał, że dla wielu słuchaczy taka informacja się przyda i do ich świadomości historii wniesie coś istotnego. Miasto, opanowane niegdyś przez Złotą Ordę, rozkwitłe potem we władaniu Wielkiego Księstwa Litewskiego, a od Unii Lubelskiej należące do Korony, miasto, któremu różne przywileje w 1500 roku nadał Kazimierz Jagiellończyk, może zatarło się w pamięci wielu, może zatarła się jego polskość. Mało kto pamięta też prawdopodobnie, ze urodziła się w nim Anna Walentynowicz, że na jego terenie działała 27 Wołyńska Dywizja Piechoty...

Wtedy należalo do Polski... Oczywista oczywistość, powiedziałoby wielu. Należało, to prawda. Tylko, że takie ujęcie zabiera wołyńskiemu miastu jego całą i długą polską historię! Ba, moim zdaniem, lepiej byłoby takiej informacji w ogóle nie podawać, bo ona, choć prawdziwa, właściwie historię zniekształca: skoro należało wtedy, to może tylko wtedy, i właściwie, dlaczego. Cała historia, Ostrogscy, Lubomirscy, epizod z Kościuszką, to wszystko zostaje tym jednym "wtedy" unieważnione, przekreślone, schowane w cień. Tym samym: tego już nie ma.

Tak, pamięć umiera łatwo. I nie tylko wtedy, gdy jej praźródłem jest niewiedza, czasmi wystarczy skrót myślowy.

Ale jeśli tych skrótów coraz więcej... Jeśli prawa nowoczesności, "gigantycznego skoku cywilizacyjnego", mają unieważnić wszystko to, co bylo? Czy mamy się na to godzić?! Czy walczyć o małe wysepki, przyczółki, tak jak te nasze polskie imiona, które chcą nam zabrać, o ogonki przy "ę" czy "ą", o naszą przeszłość, która nie zaczęła się przy Okrągłym Stole, ale dużo wcześniej?!

Ja, Myszulek, Kot Polski i Rycerz Prawdy będę walczyć.

Nawet teraz walczę, choć tylko z komputerem. I próbuję okiełznać zbuntowaną komputerową mysz.

Nie będą mi tu w porządnym kocim Domu Myszy harcować, o nie! Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości