Powalona świątynia
Powalona świątynia
Stan Zweinstein Stan Zweinstein
121
BLOG

Pod atakiem kosmitów. Incedible adventure of Stan Zweinstein

Stan Zweinstein Stan Zweinstein Rozmaitości Obserwuj notkę 0


Głowa Lizy, przechylając się na bok, powoli opadała coraz to niżej na ramię Stana. Kiedy już zupełnie oparła się na nim, delikatne wstrząsy pędzącego z podróżną prędkością autobusu powodowały iż  podskakiwała nieznacznie powodując u obu chwilowy dyskomfort. Siedzący obok małżonek, Stan Zweinstein poruszał wtedy delikatnie ramieniem, jakby chcąc strącić komara. Był to bardzo delikatny ruch, starał się niepotrzebnie nie przebudzić swej towarzyszki podróży znużonej najwidoczniej drogą i nadmiarem wrażeń. Ona jednak poprawiała głowę do pozycji pionowej na oparciu fotela, a ta znowuż powoli opuszczała się by spocząć na ramieniu Stana. Usunął się więc zmieniając pozycję na fotelu, Liza przebudziła się i półprzytomnym wzrokiem rozejrzała dookoła, przekręcając zabawnie odzianą w nieco przyduży kapelusz głowę to w prawo, to w lewo i z powrotem.


Wraz z grupą międzynarodowych turystów podziwiali górzystą panoramę egzotycznego kraju. Linia horyzontu, zwielokrotniała się tu łamiącymi się kreskami pośród chmur i mgieł niczym echem, mknęła dookoła nich przemierzając po stromych szczytach by zatonąć w lazurowej głębi okolonego górami jeziora. Stylowe świątynie, pagoda, pięciogwiazdkowe hotele, wyśmienite jedzenie. Nużący luksus, odpoczynek i relaks przy jednoczesnym ciągłym zmienianiu hotelu, częstych postojach i zwiedzaniu licznych lokalnych atrakcji, męczy.
        Ciężko jest lekko żyć, - powtarzała Liza tę starą prawdę.

  • To nie tak Lizo, - starał się zaprzeczyć Stan. - To wszystko powinno być w swoim czasie, kiedy byliśmy młodzi. Teraz nawet luksus męczy.

  • Swoją drogą ciekaw jestem co odpowiedziałby ktoś, kto żyje bezustannie w luksusie, czego by jeszcze mógł zapragnąć jeśliby każde z jego życzeń mogłoby być spełnione.

  • Może solonego śledzia z beczki, - rzuciła od niechcenia Liza.

  • Może i tak, - kiwając ze zrozumieniem głową przytaknął Stan w skupieniu, jakby namyślając się i odchrząknął. Rzeczywiście solonego śledzia z beczki już nigdzie nie uświadczysz, wszędzie są te przyprawione i konfekcjonowane filety.

  • Tyle że nie zdarza się by były tak dobrze przygotowane jak to dawniej bywało.

  • Masz rację kochanie, wszędzie czuje się ocet, a nie solonego śledzia. W sumie to jednak najlepiej smakował mi świeży i niczym nie przyprawiany śledzik w Amstardamie, pamiętasz, tam za mostkiem w tej maleńkiej knajpce w bocznej uliczce prowadzącej od kanału?

    Autokar tymczasem zatrzymał się na parkingu, przewodnik wysiadł i prosił o podążanie za nim. Mijając staroświecki parowóz, postawiony tu widocznie jako atrakcję turystyczną, Stan spostrzegł w jego bryle coś nienaturalnego. To cylindry parowe zauważył, usytuowane zazwyczaj poziomo w dolnej części kotła maszyny, tam gdzie zaczynają się rzędy kół, tu, nie znajdowały się na swoim miejscu. Ciekawe pomyślał, jak typowa sylwetka parowozu, tak dobrze znany z dzieciństwa kształt, może być rozpoznany jako coś co nie jest tym do czego przywykliśmy. Był to rzeczywiście parowóz, a przy bliższym przyjrzeniu się mu, Stan stwierdził, że cztery cylindry, a nie dwa jak to jest w typowych parowozach, usytuowane zostały szeregiem, w pionowo ustawionym bloku po prawej stronie kotła, na wysokości budki maszynisty. Dziwne - pomyślał, - jeszcze takiego parowozu nie widziałem, postał jeszcze podziwiając piękną linię maszyny parowej i podążył za oddalającą się grupą. Zdążył jeszcze dostrzec, Lizę jak wykonała mu zdjęcie, kiedy z takim przejęciem przyglądał się parowozowi.


  • Niejedno pewnie nas tu jeszcze zadziwi, - powiedziała kiedy dołączył do niej i do reszty grupy.

  • To dziwny kraj i tak odrębna od naszej kultura, - mruknął kiwnąwszy głową.

    Grupa stała tymczasem przed znacznych rozmiarów świątynią, Przewodnik powiedział by przyjrzeli się uważnie budowli by ocenić czy wszystko jest w niej w porządku. Uczestnicy rozbiegli się po placu i trochę zmęczeni upałem, trochę niedospani, przesłaniając sobie oczy dłońmi niby daszkiem, przyglądali się egzotycznej konstrukcji. Nie wszyscy i nie od razu zorientowali się, że jednak nic tu nie było w porządku.

    Po pierwsze brak było wejścia. Typowe bramy wejściowe, tak charakterystyczne dla odwiedzanych świątyń nie istniały. Dach pokryty emaliowanymi kafelkami poskręcanymi w „S” kształtne pół-rurki, znajdował się jakby zbyt nisko. Mało powiedzieć nisko, wprost dotykał trotuaru, miał ponadto jakby pofałdowaną i połamaną linię, a liczne smoki i inne przedziwne bogato

    zdobione stwory na nim rezydujące, wydawały się chaotycznie ustawione względem siebie.

     

    To na podobieństwo uprzednio oglądanego parowozu, wzbudziło w umyśle Stana podejrzenie, że jednak coś tu nie gra.


    Dziwne, - pomyślał. Parowozy znam, ich sylwetka od wczesnego dzieciństwa utrwaliła się w mojej podświadomości. Tych świątyń niewiele przedtem widziałem, jednak coś tu nie jest na swoim miejscu. Pewnie ogólny zarys budynków jest w miarę tradycyjny dla większości cywilizacji. Przyjrzał się uważniej szczegółom konstrukcji i wtedy dopiero dostrzegł zręby połamanych kolumn ze sterczącymi na zewnątrz stalowymi prętami zbrojenia.


    Tu wybuchła bomba, - powiedział głośno do przewodnika. - Ten budynek jest niczym innym jak kupą gruzów, tyle że dosyć porządnie poukładanych.

  • Nie Stan. To nie była bomba, - odezwał się do niego przewodnik. To wynik trzęsienia ziemi, które nawiedzają nasz kraj dosyć regularnie, - Dodał i odwrócił się by być pewien, że inni usłyszeli.

    Rzeczywiście teraz wraz z Lizą zdali sobie sprawę z faktu, że budynek nie był w pełni zburzony, jak to dzieje się w wyniku eksplozji. Przypominał sobie przy tym obrazy ruin, podświadomie wywołane z pamięci dziecka, które widziało stolicę swojego kraju tuż po drugiej wojnie światowej. Tutaj, budynek świątyni po prostu złożył się jakby to był domek z kart pod którym z ogromną siłą przesunął się grunt, jak mocno kopnięty blat stołu. Kolumny bram złamały się pod ciężarem dachu, ściany też nie wytrzymały naprężeń i cała konstrukcja jakby przysiadła w kucki. W tym chaosie załamały się również linie dachów, a egzotyczne, bajecznie kolorowe smoki i inne stworzenia na nim rezydujące, spoglądały teraz w rozmaite strony, jakby w zdziwieniu szukając przyczyn swojej przedziwnej tu ekspozycji.


    To duchy naszej ziemi wstrząsnęły okolicą z olbrzymią siłą i powaliły na kolana tą świętą budowlę, - wyjaśnił spokojnie przewodnik, a Liza i Stan, wraz ze zgromadzoną grupką przybyszów nie z tego przecież świata przyglądała się strasznej prawdzie o ukrytych żywiołach, których istnienia nie domyślamy się w ferworze życia dnia codziennego.

  • Nie dało się odbudować świątyni? - Dał się wreszcie słyszeć głos z grupy.

  • Zostawiono ją w spokoju, by świadczyła takim jak wy przybyszom, o potędze bogów kierujących siłami natury, przy których nasze, ludzkie nędzne możliwości nie są w stanie im dorównać. W tym kraju, jest to prawie codzienność. Żyjemy w pełnej świadomości istniejącego zagrożenia, - rzekł przewodnik, a chcąc zmienić temat obrócił się na pięcie i wskazał ręką w przeciwną stronę.

  • Jeśli macie teraz ochotę, to podążając we wskazanym przeze mnie kierunku znajdziecie lokalny bazar gdzie można nabyć uprawianą tu, w pobliskich górach, słynną herbatę Alishan.

    Liza otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia nad smutnym losem powalonej na kolana świątyni i rozejrzała się dookoła.


    Świetny pomysł Stan, zaopatrzmy się w zapas zielonej herbaty. To naprawdę doskonały napój, - nie dokończył, kiedy Liza pociągnęła go mocno za rękę ruszając sama we wskazanym przez przewodnika kierunku. Stan stał jeszcze przez moment wpatrując się w ruiny świętego miejsca, którego bogowie tej krainy nie oszczędzili prężąc swe potężne muskuły. Czy to sprawiedliwie? - Pomyślał i nie roztrząsając sprawy dalej podążył za Lizą która wraz z grupą turystów oddalał się w kierunku bazaru.

  • Bazar okazał się niewielkim i zadaszonym placem. Biorąc pod uwagę fakt, że znajdowali się na południe od zwrotnika Raka, zadaszenie dobrze chroniło ich przed palącym słońcem. Również w okresie pory deszczowej, daje to zadaszenie dobre schronienie od rwących z nieba potoków ulewnego, tropikalnego deszczu. Herbata, jak się okazało, wyglądała jak dobrze wysuszone drobniutkie łodyżki, które wraz z liśćmi, mocno zostały tym ubite i zapakowane do pojemników próżniowo. Takie torebki, po wyssaniu z nich powietrza zamknięte były dodatkowo w metalowych puszkach. Jak informuje etykietka na puszkach, tak próżniowo zamkniętą herbatę można było bezpiecznie przechowywać na półce kredensu w okresie do dwóch lat.

    Drobne liście herbaty zbiera się w tej okolicy z krzewów herbacianych posadzonych na plantacjach założonych na zboczach okolicznych gór. Nie jest bynajmniej obojętnym gdzie, czy raczej na jakim poziomie plantacje się znajdują. Tutaj, w podzwrotnikowym klimacie, na wysokości około dwóch i pół kilometra ponad poziomem bliskiego oceanu, snują się niemal ciągle, nieprzeniknione tumany mgieł. One to, jak i wysokogórski klimat stanowią ważny element składający się na walory uprawianej tu, a znanej na całym świecie herbaty.

    Turyści, po zakupach i obejrzeniu bazaru, ociągając się, powoli ruszyli w kierunku parkingu gdzie obstąpili autokar. Zaczęli gramolić się wreszcie dwoma otwartymi drzwiami do jego klimatyzowanego wnętrza. Wkrótce ruszyli w dalszą drogę. Tym razem prowadziła ona wzdłuż wschodniego wybrzeża, kierując się prosto na północ, prosto ku magicznej linii wyznaczonej przez Zwrotnik Raka.

    Nie była to teraz ta sama droga, która nużyła pasażerów dotychczas. Wysokie pasmo górskie, strzelało w niebo wprost z głębin oceanu do oszałamiającej wysokości czterech kilometrów ponad poziom morza. Nadmienić przy tym trzeba, że jeśliby zanurzyć się pod powierzchnię burzliwego zazwyczaj tu Oceanu Spokojnego, góry tu opadały do wielokilometrowej głębi. Można by rzec, widok z sielankowego tropikalnego raju, przemienił się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki w dynamicznie zmieniający się za każdym zakrętem szosy, dramatycznie surowy i groźny.

    To już nie przelewki, pasażerowie nie spali w fotelach. Część z nich rozglądała się na wszystkie strony z widocznym na twarzach zalęknieniem. Szosa wiła się teraz po załamującym się często niezwykle stromym stoku niebotycznego pasma górskiego. Wydawało się, że wyrąbana była w zboczu gór, niczym wielki stopień schodów jakiegoś olbrzyma. Wiła się wstęgą, to wznosząc się ku obłokom to opadała bliżej powierzchni oceanu. Pogoda też się tu zmieniła. W dole wzburzony ocean, spienionymi falami uderzał o podstawę masywu górskiego wyrastającego jak największa z najpotężniejszych ścian o które gigantyczne fale rozbijały się śląc bryzgi wodne i ledwo widoczny pył drobinek słonej mgły. Ściany podtrzymujące półkę szosy wynurzały się stromo z głębin wzburzonego oceanu i wydawały się piąć w niebo aż do nieskończoności. Nie widać było ich zwieńczenia, ginęły w zwartej pokrywie chmur zalegających zaledwie na wysokości kilometra ponad igraszką wody. Ściany skalne wyrastające niemal pionowo z otchłani, wydawały się łączyć ocean z chmurami. W oddali, na odległym horyzoncie, można było dostrzec fragmenty błękitnego nieba, lecz tu u podnóża masywu gór gromadziła się ciężka pokrywa chmur przesłaniająca wierzchołki. Droga, czy może tylko półka skalna, wzbijała się miejscami i ginęła w obłokach. Momentami, w miejscach gdzie wiatr odsłaniał w sklepieniu szerokie wyłomy, widać było jak ściany wzrastają wyżej i wyżej, a wierzchołki gór, stercząc ponad skłębionym dywanem śnieżnej bieli obłoków, dumnie spoglądają w dół, nie dostrzegając jednak rozległej tafli oceanu.

    Liza ze Stanem pomimo atawistycznego niepokoju, jakie wywoływać musi u każdego, naturalny przecież lęk wysokości, podziwiali niecodzienną scenerię. Wielu pasażerów trzymając się kurczowo oparci foteli miało zamknięte oczy, zaciśnięte szczęki, widoczne oznaki napięcia nerwowego. Ten lęk, tak naturalny jest przecież pochodzenia odzwierzęcego. Nie pozwalał on zwierzętom zbliżać się zanadto do krawędzi urwiska. Przez co ratował wielu z nich życie. Osobniki, które nie przejawiały lęku wysokości, często traciły życie spadając w przepaści.

    Tu, widocznie autokar przekroczył ową bezpieczną psychologiczną granicę zbliżenia do przepaści, a wkraczając w strefę niebezpieczną, powodował uczucie lęku u wielu pasażerów. Droga była jednak bezpieczna, a wrażenia jakie dostarczała były specjalnie dozowane. Chęć przeżycia niepokoju i strachu, jest u wielu ludzi szczególnie poszukiwana. Wrażenia te zapamiętają na resztę życia. Płacą w końcu za to niemałe pieniądze.

    Pewnie by powiększyć jeszcze bardziej amplitudę strachu, przewodnik opowiedział jak dwa lata temu w przepaść stoczył się tu autokar pełen chińskich turystów. Wylądował podobno na dnie oceanu u stup masywu gór. Nigdy jednak go nie odnaleziono, głębie sięgające wielu kilometrów są tu zbyt wielkie by pomyśleć nawet o akcji ratunkowej, czy wydobyciu maszyny i ciał.


    Autokary powinny mieć zainstalowane czarne skrzynki, jak mają to samoloty, - zażartował. - Łatwiej wtedy byłoby ustalić w którym miejscu na dnie się znajdują.

  • Nikt w autokarze nie roześmiał się, pewnie uważając ten żart za oznakę czarnego humoru przewodnika, a wielu jeszcze mocniej zacisnęło dłonie na oparciach foteli.

    Zjechali wreszcie do poziomu morza, gdzie u ujścia górskiej rzeki widniała niewielka miejscowość. Autokar zaparkował na placu nad brzegiem pod osłoną mocnego falochronu. Przewodnik zakomunikował przerwę na lunch i radził by skorzystali dla posilenia się z nieopodal znajdującej się restauracji gdzie również załatwić mogą szereg potrzeb osobistych. Mogą również odpocząć po silnych przeżyciach podróży na nadbrzeżnym bulwarze. Nie omieszkał zaznaczyć przy tym, że wrażenia z którymi mieli dotąd do czynienia to jest dopiero początek ich niedoli.

    Ludzie, trawiąc z niepokojem jego słowa rozeszli się po niewielkiej osadzie. Stan z Lizą spostrzegli sklep z charakterystycznym szyldem 7eleven. Nie mieli ochoty iść do restauracji, skierowali się zatem w kierunku sklepu i weszli do jego przytulnego, klimatyzowanego wnętrza.

    W środku było zaledwie kilka osób, panowała miła atmosfera, słychać było przyciszoną, spokojną muzykę o typowo wschodniej melodii.


    Lubię te sklepy, - rzekła Liza jakby do siebie podchodząc bezwiednie do półki z książkami i czasopismami. Przejrzała pobieżnie kilka, zapisane były chińskim alfabetem.

  • Wygląda jakby były to miniaturowe rysunki, grafika, czy dzieła sztuki - rzekła wskazując książkę usianą  kolorowymi hieroglifami.

  • Jaka szkoda że tego nie rozumiemy, - rzekł Stan i zwrócił się w kierunku chłodzonych półek z jedzeniem. Widocznie wrażenia tego dnia podsyciły jego apetyt. Liza również odłożyła książkę i podążyła za Stanem. Zatrzymali się w miejscu gdzie w niewielkich płaskich, plastykowych pojemnikach o przezroczystym wieczku, widniały rozmaite porcjowane dania. Pudełeczko podzielone było na segmenty, a każdy z nich wypełniony był innym rodzajem jedzenia. Liza wybrała pojemnik w którym największy kompartment wypełniony był ryżem, obok fragmenty kurczaka w sosie teriaki, dalej jakaś kapustka, sojowe cudeńka, kiełki, wreszcie pół jajeczka o wyraźnie ciemnym kolorze i o woni amoniaku. Do tego para jednorazowych pałeczek drewnianych i serwetka.

    Stan wybrał podobny zestaw. Przeszli do kasy gdzie zapłaciwszy za lunch poprosili o podanie im kawy. Wkrótce aromatyczny napój sączył się do styropianowych kubeczków, a zakupione przez nich dania powędrowały do mikrofalówki gdzie pozostawały przez chwilę by być zagrzane do odpowiedniej temperatury. Wkrótce z kubeczkiem kawy w jednym ręku i zestawem obiadowym w drugim powędrowali w kierunku szerokiego okna przed którym znajdował się niewielki długi stolik a przy nim kilka wysokich stołków. Nikogo tam teraz nie było, zatem stanowili jedyną parę konsumentów. Usiedli przy blacie i rozpakowując smakowicie pachnące przyprawami wschodu potrawy, wpatrywali się bezwiednie w rozbijające się o wysokie tu nabrzeże fale. Rozpościerający się naprzeciw nich widok, surowy, ale jakże uroczy, kiedy oglądany z bezpiecznej przystani klimatyzowanego pomieszczenia. Koił nerwy, trochę pewnie nadszarpnięte napięciem podczas podróży po półce skalnej na wysokim zboczu gór. Delikatna i nastrojowa nuta dobywała się jakby zewsząd, z ukrytych gdzieś głośników dodatkowo wprowadzała odwiedzających sklepik w relaksujący ich nastrój.


    Zauważyłeś, że mają tu bogaty asortyment właściwie wszystkiego, - odezwała się Liza podnosząc do ust pałeczkami grudkę ryżu. - Widziałam nawet zabawki dla dzieci, drobne sprzęty, ciepłe dania i zimne napoje. Pewnie mają tu wszystko czego znużony drogą podróżny potrzebuje.

  • Pewnie tak, - kiwając głową odrzekł Stan wycierając serwetką usta po skończonym posiłku. Odstawił teraz puste już pudełeczko dopijając powoli gorącą kawę.

  • Znam te sklepy Lizo. To sieć bardzo użyteczna i pewnie jedna z najlepszych na świecie. Możesz tu kupić wiele drobiazgów potrzebnych w drodze, zjeść niedrogo, napić się kawy, odpocząć jak to my czynimy. Spójrz w kierunku kasy, mają tam komputer i drukarkę. Mogą załatwić twoje domowe rachunki, wysłać pocztę, wydrukować dokumenty, fotografie, a nawet wypełnić i wysłać oświadczenie podatkowe dla obywateli tego państwa, a którzy w drodze nie mieli czasu by to załatwić.

  • Ale, ale, - rzekł spoglądając w głąb sklepiku i podniósł się ze stołka. - Mają tu i alkohol, chodź Lizo, należy się nam co nieco po przeżyciach dzisiejszego dnia. - To mówiąc skierował się w kierunku półki na której dostrzegł szeregi butelek.

  • Spójrz Lizo, - Stan sięgnął na półkę i zdjął z niej buteleczkę whisky.

  • To Santory whisky, - rzekł głośno jakby dokonał ważnego odkrycia.

  • I co z tego, - z obojętnym grymasem na twarzy rzuciła Liza.

  • A to, że jest to pewnie najlepsza z whisky jaką kiedykolwiek próbowałem, - odrzekł i pochwycił mocniej niewielką pół litrową buteleczkę by udać się do kasy.

  • Nie rozumiem, - Liza nie ukrywała zdumienia, przecież zawsze kupowałeś szkocką, czy irlandzką. Co to za trunek?

  • Ha! Ta jest japońska, to świetny gatunek. Kupowałem inne, bo tej, japońskiej, nigdzie u nas nie mogłem dostać. Popróbowałem jej jeszcze dawno temu, kiedy pracowałem w Tokio. Mówię ci, to najlepszy trunek na frasunek. Japończycy jeśli już coś robią, czynią to doskonale.

  • Teraz pewnie niewiele już robią, - rzekła z wyczuwalną rezygnacją w głosie. - Dookoła wszystkie produkty są chińskie.

  • No widzisz, a ja znalazłem ten japoński produkt. Kupię to, przyda się nam na wieczór.

  • Bardzo pożyteczny sklepik – dodał.

  • Nawet w Hong Kongu nie widziałem tego trunku. - To rzekłszy, ociągając się jeszcze chwilę i przeglądając przy tym wzrokiem półkę z trunkami, jakby jeszcze czegoś wypatrywał, podszedł do kasy. Tu wymienił kilka grzecznościowych słów z obsługą, zapłacił za whisky i przepuszczając lizę pierwszą, wyszli razem na ulicę. Z daleka zauważyli, że pasażerowie powoli gromadzić zaczęli się wokół autokaru. Stan spojrzał na zegarek i kiwnąwszy na Lizę podążył również w kierunku nabrzeża. Spienione fale uderzały mocno w falochron. Niektóre z grzyw załamywały się tak mocno, że aż przerzucały bryzgi wody na parking. Wiał silny wiatr, morze huczało głuchym łoskotem. Brr, - pomyślał, nie chciałbym być teraz na oceanie. Pewnie wyprułoby ze mnie to wszystko co przed chwilą zjadłem. Nawet patrzeć na te rozkołysane wody jest nieprzyjemnie, a co dopiero znaleźć się tam, w tej kipieli. Wsiedli do autokaru, maszyna powoli ruszyła. Szosa nie pięła się tak jak uprzednio, kontynuując drogę nadbrzeżną półką skalną wijącą się ponad przepaścią odmętów oceanu. Autokar skierował się w głąb masywu skalnego wykorzystując przełom rzeki, początkowo poruszał się po jej prawym brzegu, potem jednak przekraczał ją wielokrotnie nie oddalając się od nurtu. Rzeka była wyjątkowo rwąca, toczyła swe białe spienione wody z ogromną prędkością. Wprost tryskały, jakby wyciskane były niespotykanie wielką siłą w wnętrza gór. Stało się wkrótce widocznym, że przeżynała ona w poprzek to potężne paso górskie niczym diamentowa piła. Tu, wyraźnie zaznaczała się przewaga potęgi wody wobec marnej twardości kamienia. Nawet napotykając tak wielkie, można by rzec niebotyczne pasmo gór, woda cięła go z łatwością.

     

    Precyzja tego cięcia wyrażała się w tym, iż powstały kanion był wąskim i głębokim, jak szrama po cięciu ostrym mieczem samuraja. Przewodnik miał dużo racji. Jazda drogą wyciętą w skałach po silnie nachylonym zboczu pasma górskiego była jedynie igraszką w porównaniu do tego co zobaczyli teraz. Nurt rzeki był tu bardzo wąski, miejscami dochodził do kilkudziesięciu zaledwie metrów. Po obydwu stronach tej rwącej rzeki pięły się pionowe ściany dochodzące miejscami do kilometra. Właściwie nie było tu miejsca dla wybudowania drogi. Wykuto ją w tej zupełnie pionowej ścianie skalnej na pewnej, bezpiecznej wysokości ponad dnem kanionu. Wysokość na której wykuto drogę dobrano tak, by wezbrane po przejściu tajfunu wody nie mogły jej dosięgnąć i zniszczyć.

    Wykuta w skale półka była jednak wygodną szosą i na tyle szeroką by mogły po niej wyminąć się autokary jadące w przeciwne strony. Pomimo oddalenia tego miejsca od większych metropolii, ruch na drodze był całkiem spory. Autokary pełne turystów wielokrotnie ocierały się prawie o siebie. Drogę tą można by sobie wyobrazić jako częściowo wydrążony tunel. W odróżnieniu od prawdziwych zamkniętych tuneli, ten miał jeden bok otwarty. Pewnie po to, by turyści, dla których owa droga została zbudowana, podziwiać mogli majestatyczne i surowe piękno tej tajemniczej krainy. Ponad autokarem zamykał się sufit skalny, w innych miejscach, tunel zamykał się całkowicie, przemierzali wtedy odcinki drogi wewnątrz masywu gór. Dalej znowu wyjeżdżali na półkę, bądź przekraczali rwącą rzekę po wysoko nad nurtem zawieszonymi mostkami. Ci, którzy zamykali oczy, wtedy, podczas jazdy po nadbrzeżnej półce skalnej, teraz mieli je szeroko otwarte, wprost wytrzeszczone. Stopień niepokoju wzrastał, nikt jednak nie śmiał prosić o zawrócenie autokaru. Po prostu nigdzie nie widać było nawrotki. Kontynuowali podróż w głąb kanionu. W nieco szerszych miejscach autokar zatrzymywał się na poboczu a turyści, po założeniu hełmów mogli wyjść na zewnątrz by kontemplować potężne piękno natury.

    Po wyjściu, stali nad przepaścią, oddzieleni od kipieli w dole gardzieli dna kanionu jedynie metalową barierką. Autokar pozostał opodal, ukryty głęboko w cieniu na parkingu pod nawisami skalnym. Woda nie tylko wirując i dudniąc po głazach, spływa wąskim tu dnem ale jak zdążyli się zorientować, tryskała strumieniami również ze ścian kanionu. Góry wydawały się być dziurawe i przeciekały w wielu miejscach. W urwistych ścianach po obydwu stronach kanionu, widać było liczne otwory doskonale wyżłobione przez płynącą wodę. Woda wylewała się z nich i licznymi wodospadami spadała na dno kanionu gdzie zasilała wartko płynącą kipiel. Stan poczuł jak woda ciurkając z góry po hełmie przedostawać się zaczęła stróżkami za kołnierze jego ubrania. Obrócił głowę i spojrzał w górę. Ponad nimi również wylewały się ze ścian strumienie wody. Pewnie wiatr porwał niektóre ze strużek i rzucił nimi na niego.

    Skały wśród których się znajdowali to wapienie, łatwo rozpuszczane przez wodę. Powstały w dawnych epokach geologicznych na dnie oceanu. Wypchnięte zaledwie przed milionami lat siłą napierającej płyty oceanicznej, wypiętrzyły się budując to nadbrzeżne pasmo górskie. Góry nawet teraz, konsekwentnie i powoli wypiętrzając się bezustannie, rosną. Wody płynącej w dole rzeki, z równą determinacją tną skałę. W ten to sposób kanion wciąż pogłębia się a kontrowersyjnie działające siły natury rzeźbią w bezustannym procesie ten cud przyrody, który przyciągać będzie rzesze turystów pragnących doświadczyć tak dramatycznych i wyciskających na długo w pamięci wrażeń.

    Kontynuując podróż podziwiali scenerię w pełnym napięciu, podziwiając przy tym umiejętności kierowcy, który do perfekcji opanował niebezpieczną ekwilibrystyką autokaru na krawędziach przepaści. Przytłoczeni byli dynamiką i hałasem dudniących wód, czy wysokością turni zamykających ich, gdzieś pośród ścierających się od milionów lat żywiołów. Po około dwudziestu kilometrach takiej podróży kanionem, w głąb pasma górskiego autokar niespodziewanie zatrzymał się na parkingu luksusowo wyglądającego hotelu. Zapanowała atmosfera relaksu, wszyscy zdali sobie sprawę z prostego faktu, przeżyli ten pełen niesamowitych wrażeń, a nawet jak wielu się wydawało, realnych zagrożeń dzień. Teraz czas na relaks, kolację kąpiel i spanie. Uff, to był dzień pełen napięcia, wychodząc z autokaru wlekli się jakby dopiero teraz odpuściły ich nerwy, dla wielu, przeżycia dnia dotykały granicy ich odporności psychicznej. Przed drzwiami hotelu oczekiwał komitet powitalny w skład którego wchodziły trzy młodziutkie Chinki w nienagannie skrojonych kostiumach. Machały jedną ręką odzianą w nieskazitelnie białą rękawiczkę, drugą trzymały tacki z maleńkimi filiżankami wypełnionymi zieloną herbatą. Podchodzący goście uśmiechali się do nich przyjaźnie i częstowali herbatą. Napięcie psychiczne umykało im z twarzy. Powoli rozlokowali się w pokojach, wielu zeszło do hotelowej restauracji na kolację. Stan wraz z Lizą pozostali w pokoju, postanowili odpocząć, nie odczuwali głodu. Zresztą od dawna nie jadali kolacji, pewnie uważali, że żołądkowi też należy się odpoczynek. Szczególnie po tak dramatycznych przeżyciach dnia.


    Może wykąpiesz się pierwsza Lizo. - Odezwał się Stan z łazienki uruchamiając proces napełniania wanny wodą. Trudno byłoby mu powiedzieć, że odkręcił kurek czy zatknął zatyczkę w otwór na dnie wanny. Nie było tu w ogóle wanny ale w kamieniu wykonany basenik do którego woda termalna wlewała się teraz cienką szparą. Wyglądało to jakby uruchomiony został miniaturowy wodospad. Zatyczka też wyglądała niekonwencjonalnie, była to po prostu gumowa kulka na łańcuszku. Pod ciśnieniem wody, kulka przylegała do otworu w dnie basenu i zamykała ujście tak szczelnie, że napełniony wodą nie opróżniał się, aż do momentu kiedy kulka została podniesiona i umieszczona na specjalnej podstawce obok. Łazienka byłą obszernym pomieszczeniem połączonym funkcjonalnie z toaletą. Nadmienić trzeba, że sedes otoczony był rodzajem pulpitu sterowniczego. Po zaprogramowaniu owego pulpitu można było po wykonaniu małej czy dużej potrzeby nie martwić się o brak papieru toaletowego w sklepach. Automat zadbał o to by ten wstydliwy kawałek ciała został dokładnie wymyty i wysuszony. Nie wypada tu wspomnieć, że pierwsze podejście Stana do toalety nie zakończyło się sukcesem, a właściwie jego paniczną ucieczką przed tryskającym gdzieś z muszli klozetowej w jego kierunku strumieniem wody. Po opanowaniu sztuki sterowania klozetem, Stan stwierdził że jest to wysoce interesujące i niezwykle rozrywkowe urządzenie. Pewnie nie miał jednak wątpliwości, że we własnym domu tego by nie zamontował. Ze zdumieniem zastanawiał się jeszcze jakiś czas, po co naprzeciw sedesu usytuowany został niewielki telewizor. Pewnie po to by nie opuścić ważnych momentów widowiska sportowego, jeśli już przypili kogoś taka potrzeba by się tu udać - pomyślał.

  • Nie skarbie wykąp się pierwszy, - z zamyślenia wyrwał go głos Lizy z dochodzący z sypialni.

    Stan posiedział chwilę w gorącej kąpieli, obmył się i przygotował basenik dla Lizy. Sam założył na nagie ciało hotelową jukatę i udał się do pokoju.


    Możesz już tam iść, przygotowałem ci kąpiel, - rzekł i rozejrzał się po pokoju jakby go po raz pierwszy zobaczył. Trzeba przyznać, że zmęczony podróżą nie przykładał wagi do wyglądu pokoju. Porozstawiał bagaże które Liza zaczęła rozpakowywać, kiedy on był w łazience. Teraz wykąpany, swobodnie mógł obejrzeć gdzie ich los przywiódł. Liza tymczasem po rozpakowaniu najniezbędniejszych rzeczy udała się do łazienki, gdzie pozostawała przez następne pół godziny.

  • W pokoju o podstawie prostokąta znajdowały się dwa olbrzymie tapczany, podobno o wymiarze znanym tu jako królewski. Naprzeciw tapczanów ciągnął się wzdłuż ściany niski stolik, niczym półka z zamontowanymi pod nią szafkami, na którym zamontowano ogromnych rozmiarów ekran telewizora.

    Stan, dumie krocząc, odziany jedynie w jukatę, spacerował teraz po pokoju. Wyszedł na niewielki balkonik, na którym ustawiony był stolik i dwa wygodne fotele. Na stoliku, była kamienna miseczka wypełniona wodą, po której pływała miniaturowa tratwa, a na niej paliła się świeczka. Stan usiadł na chwilę i przyglądał się dziedzińcowi. Był on zamknięty i mógłby przypominać ten na zamku królewskim tyle że niższy i o bardziej prostej, nowoczesnej sylwetce. Podobnie jak krużganki zamku, tu podwórze otaczały balkony pokoi hotelowych. - Ciekawe czemu doznałem takiego skojarzenia, - pomyślał. - Czyżby pod spodem drzemał smok? - Pomyślał i roześmiał się sam do siebie.

    Liza tymczasem wyszła z kąpieli, Stan słyszał jak krzątała się po pokoju. Wstał z fotela i wszedł do środka.


    Odpocznijmy, - powiedział. - Może masz jednak ochotę na kolację?

  • Nie, jestem bardzo zmęczona, lepiej napijmy się tej japońskiej whisky i pójdźmy spać. Jutro znowu cały dzień w podróży.

  • Masz rację, - odrzekł obcesowo, z barku wyjął dwie szklaneczki wykonane z grubego, ciężkiego szkła o kwadratowych podstawkach . Odkręcił korek butelki i nalał szczodrze do szklaneczek złotawego płynu.

  • Nie mamy lodu, - zauważył. - Czy chcesz bym poszedł do baru po lód?

  • Daj sobie z tym spokój. Ciepły trunek lepiej odda nam bukiet zapachów. - Mówiąc to wzięła podaną jej przez Stana szklaneczkę i upiła łyczek.

  • Rzeczywiście doskonały smak.

  • Ale, ale, - zaprotestował Stan. - Trzeba się stuknąć na okazję zakończenia tak ekscytującego dnia. Tylko martwi się nie stukają kieliszkami, jak mówią to Rosjanie.

  • Co prawda, to prawda, - rzekła z ociąganiem Liza podnosząc rękę ze szklaneczką w kierunku Stana. Tyle że mówi się również; nie chwal dnia przed zachodem.

    Stuknęli się i ze słowami na zdrowie i chwaląc szczęśliwe zakończenie wypełnionego wrażeniami dnia, pociągnęli równocześnie spory łyk trunku. Widać było jak przez chwilę delektowali się jego smakiem, zanim zdecydowali się go przełknąć drobnymi porcjami.


    Naprawdę doskonała whisky, nie rozumiem dlaczego nasi sprowadzają jedynie angielskie.

  • Zauważ, że nawet japońskiego piwa u nas nie uświadczysz.

  • No tak trudno je dostać, może ze względu na odległość.

    Liza odstawiła szklaneczkę na stoliku, a sama wygodnie usadowiła się na swoim przeogromnym tapczanie. Stan podszedł do telewizora, włączył go i jakiś czas przeglądał kanały. Zatrzymał się wreszcie na którymś, kiedy usłyszał angielską mowę. Odszedł parę kroków i również wygodnie usiadł na brzegu tapczanu ze spuszczonymi na podłogę nogami, odzianymi teraz w hotelowe, wsuwane, jednorazowe kapcie. Szklaneczkę boskiego trunku trzymał cały czas w ręku i co jakiś czas pociągał z niej niewielkimi łyczkami cichutko przy tym siorpiąc. Na jego twarzy malował się wyraz bezmyślnego relaksu.

    Na ogromnym ekranie, ustawionym nie dalej niż dwa metry przed nim, toczyła się wartka akcja jakiegoś amerykańskiego filmu. Stan nie myślał teraz o niczym, popijając trunek, hipnotycznie wpatrywał się w ekran. Nie znał przy tym ani tytułu wyświetlanego filmu ani nie rozumiał akcji. Czuł jak przyjemne uczucie ciepła rozlewa się po jego ciele, wpływa we wszystkie zakamarki członków i mózgu, wydawało mu się że włączony został do akcji toczącej się na tym wielkim bezpośrednio naprzeciw niego znajdującym się ekranie.

    Sama akcja nie była zresztą nazbyt skomplikowana, ale nie o oto w ogóle mu teraz szło. Siedział wygodnie na krawędzi ogromnego i niezwykle wygodnego tapczanu, największym ze wszystkich na jakich kiedykolwiek siedział. Znowuż upił łyk złotego płynu. Czuł jak trunek spływa powoli w dół przełyku, gdzieś do trzewi i tam znowu wywołując efekt ciepłej fali rozkoszy, która promieniuje dalej dookoła. Oj jak przyjemnie, spokojnie, dobrze, - pomyślał patrząc na wprost wzrokiem tępo wlepionym w ekran.  Zorientował się że jest wewnątrz galerii handlowej. Dookoła przechodzili z rzadka, dobrze ubrani klienci rozglądając się za poszukiwanym towarem, bądź po prostu spędzając tu czas w klimatyzowanym wnętrzu wypełnionym przyciszoną muzyką. Miało to wszystko wytworzyć nastrój sprzyjający temu, iż nawet ci, którzy jedynie się tu przechadzają, mogą wreszcie i coś kupić. Wydać uciułane pieniądze na rzecz w ogóle im niepotrzebną. Jednak w ten to prosty sposób włożą swoją okruszynę w rozwój gospodarki kraju i wzrost dobrobytu całego społeczeństwa. Jak to dobrze, - pomyślał i upił następny łyczek trunku.

    Teraz, przyjrzawszy się bliżej środowisku w które wkroczył, stwierdził, że nie wszystko jest tu w najlepszym porządku. Coś tu nie gra. Rozpoczął własne poszukiwania, jakby przeistoczył się w prywatnego detektywa, a może jedynie w dyskretnego obserwatora akcji. Po jakimś czasie, intensywnej analizy akcji, dostrzegł, że na zapleczu, oprócz pracowników sklepu pojawiają się i znikają inne tajemnicze osobniki. Teraz już rozróżniał trzy rodzaje bohaterów zaludniających ten teatr zdarzeń w których wraz z nimi sam uczestniczył. Oprócz tła klientów, których dostrzegł już na samym początku, teraz widział wiele osób obsługi sklepów. Byli to przeważnie bardzo młodzi ludzie, płci obojga i w wieku około dwudziestu lat. To wśród nich toczyła się prawdziwa akcja filmu. Rozgrywały się rozmaite dramaty na tle miłosnym, finansowym, oraz w tym ludzkim formacie, bezsensowną walką o prymat. Pewne osobniki, niezależnie od ich statusu wykształcenia oraz kultury osobistej starały się dominować i wykorzystywać innych. W sumie było to bez racji, ot dla samej przyjemności, a może wrodzonej potrzeby wyżycia się na kimś innym. Inne osobniki, widocznie te, o charakterze ofiar miały przyjemność w byciu poniżanym. Może po prostu nie potrafiły przeciwstawić się atawistycznej chęci tych, którzy uzurpowali sobie rolę liderów. Tak kręciłaby się akcja w tle galerii i tłumu klientów gdyby nie trzecia grupa nielicznych zresztą osobników.

    Byli to Obcy. Doskonale skrywające się krwiożercze stwory o wyglądzie krewetki, rozmiarem dorównujące dorosłemu człowiekowi. Przerażające te skorupiaki musiały przybyć tu nie z tego świata i zagnieździły się na głębokich zapleczach tej wielkiej galerii handlowej. Ich liczne członki przystosowane były do rozmaitych funkcji. Jedne służyły do zwinnego poruszania się, inne dla przytrzymywania zdobyczy, a jeszcze inne dla cięcia i rozrywania ciał. Krewetko-podobne głowy wyposażone były w potężne i obrzydliwe wysuwające się na zewnątrz teleskopowo szczęki, pokryte przy tym ostrymi jak kły zębami i ociekające przeźroczystym cuchnącym śluzem.

    Potwory te miały parszywy zwyczaj skradania się za  młodziutkimi, pięknymi i niewinnie wyglądającymi ofiarami którymi byli zazwyczaj ekspedienci sklepów płci obojga. Napad odbywał się zawsze w odosobnieniu, zawsze znienacka, i z tyłu. Ofiara, którą mogła być młodziutka ekspedientka, napadnięta z tyłu przez krwiożerczą krewetkę, przytrzymywana była mocno wieloma odnóżami i rozrywana na fragmenty tą śmierdzącą mordą, w dramatycznie wyglądającej scenie. Taka fragmentacja ofiary odbywała się w mgnieniu oka i dokonywana była przy pomocy owych obrzydliwych, ociekających cuchnącym śluzem szczęk, oraz cięć ostrymi szczypcami wyspecjalizowanych odnóży. Po ataku, skądś zjawiały się inne podobne stwory i mocno hałasując, dziko dzieliły się rozerwanym ciałem konsumując resztki na miejscu. Po zakończeniu okrutnej uczty następował spokój, a akcja powiązań wątków miłosnych z dramatami psychologicznymi kontynuowała się. W niezrozumiały sposób trudno było Stanowi zorientować się czy ubytek poszczególnych osób ze sceny tych dramatycznych i okrutnych wypadków został przez kogoś zauważony, oczywiście przez kogoś innego, poza obserwującym przebieg wydarzeń Stanem. Wyglądało na to, że jednak niczego nie zauważano, a jeśli już, to nie miało to większego znaczenia dla toczącej się akcji.

    Stan zorientował się, że mogło to być powodem przemyślnego planu Obcych. Atakowali oni smakowite, młode, piękne i niewinne osobniki bezpośrednio związane ze sprzedażą. Nigdy nie zaatakowano i nie zjedzono sprzątaczki. Może były one zbyt łykowate, starsze i nie tak niewinne, a może powód mógłby być bardziej cyniczny. Nieposprzątany sklep nasunął by podejrzenie o zniknięciu sprzątaczki, sprawa wtedy mogłaby zostać prędko wykryta, a tak, akcja ciągnąć by się mogła dowolnie długo. Wydarzenia jakie działy się dookoła Stana nie mogły pozostać mu zupełnie obojętne. Był w końcu może nie tyle wciągnięty w akcję, w której przemyślne i krwawe zbrodnie odbywały się dosłownie na jego oczach. Jakby we śnie widział i rozumiał na swój sposób co dzieje się dookoła ale nie mógł wypowiedzieć ani słowa, jego nogi i ręce związane są jak ołowiane bryły wtopione w dodatku w cement. Widział te przerażające zbrodnie ale nie mógł im zapobiec. Dla uspokojenia i rozjaśnienia umysłu, by lepiej wiedzieć co by tu mógł jednak zrobić, pociągał często  złocistego płynu ze szklaneczki.

    Teraz miał prosto przed sobą młodego, przystojnego asystenta sklepu z obuwiem. Bardzo wolno szedł on, zbliżał się do siedzącego na tapczanie Stana. Z przerażeniem, Stan dostrzegł, że tuż za nim skrada się owa obrzydliwa krewetka. Posuwała się bezszelestnie, pod przykryciem jej półprzezroczystych członów pancerzyka widać jak poruszające się jej wewnętrzne mięśnie.

    Ociekające śluzem szczęki to wysuwają się, to znowuż chowały, szczerząc przy tym obrzydliwe zębiska. Bestia była coraz bliżej ofiary, tuż za nią. Stan starał się otworzyć usta i ostrzec młodego człowieka przed niechybną zgubą. Obydwaj są tuż przed nim. Stan pomimo wysiłku, z rozwartymi szeroko wyłupionymi oczyma wpatrywał się w tą przerażającą scenę. Sam czuł, że nic uczynić nie może.

    Nagle dostrzegł, że poczwara rzuca się do decydującego skoku na niczego nie podejrzewającą ofiarę. Obrzydliwy skorupiak skoczył z potworną prędkością. Stan zdążył dostrzec jeszcze, że asystent sklepowy, zupełnie zresztą przypadkiem schylił się nisko, unikając tym samym sprytnego owada, który był już w powietrzu i nie mógł zmienić trasy skoku. Wynikiem tej niezwykle dynamicznej sytuacji, jak to zauważył Stan było to, że bestia nie powstrzymana w skoku, nie trafiła na asystenta ale wypadła z ekranu prosto pod tapczan na którym siedział Stan.

    Widocznie zaryła się tam głęboko i szaleć poczęła pod spodem, bo tapczan wraz ze Stanem począł potwornie trząść się i prawie że tańcować po pokoju. Stan nie miał wątpliwości, ta diabelska krewetka jest teraz pod jego tapczanem i stara się spod niego wydostać. W okamgnieniu spojrzał na siedzącą naprzeciw niego, na swoim łóżku Lizę. Patrzyła teraz na niego szeroko z przerażenia otwartymi oczyma zwróconymi jednak nie bezpośrednio na niego, ale na ścianę poza nim.


    To się rusza! - Zdążyła krzyknąć z całych sił.

  • W ułamku sekundy Stan pojął, że Liza dostrzegła bestię wynurzającą się spod jego tapczanu, tuż poza nim, przy ścianie. Stąd te niezrozumiałe i tak nagłe wstrząsy. Pewnie straszliwy potwór, równie jak i Stan zaskoczony rozwojem sytuacji, z całych sił miotał się bezładnie pod spodem by wyrwać się z pułapki do której dostał się w niezrozumiały również i dla nikogo sposób. Stan błyskawicznie podkurczył nogi, siedział teraz po turecku na łóżku, które w dalszym ciągu podskakiwało dziko z głośnym turkotem. Zrobił to zupełnie instynktownie, bez namysłu. Przeraził się że, potwór pochwycić je może szczypcami i dotkliwie może go pogryźć, albo mocno szarpnąwszy, wciągnąć pod tapczan, gdzie w tak nikczemnych warunkach, zostać może rozdarty na strzępy i pożarty. Pamiętał jeszcze, że podciągając nogi na pościel i widząc skierowany na niego obłędny z przerażenia wzrok Lizy, nie był w stanie powstrzymać nieludzkiego krzyku trwogi jaki wydobywać się zaczął z jego ściśniętego panicznym strachem gardła. Ten jego wrzask trwogi jakiej nigdy jeszcze w życiu nie doznał mógł dać się słyszeć na przestrzeni całego dziedzińca. Ocucił tym równie przerażoną Lizę, którą zdumiało kompletnie nie adekwatne do sytuacji zachowanie się Stana. Pokonując własny niepokój, równie gromko krzyknęła do niego.
    Stan, co z tobą? Co robisz? Natychmiast chowajmy się pod stół! To trzęsienie ziemi!

  • Słowa te otrzeźwiły będącego w dzikim transie Stana. Głos ugrzązł mu w gardle, usiadł osłupiały na wciąż podskakującym tapczanie i po raz pierwszy, zupełnie przytomnym wzrokiem potoczył dookoła pokoju
    Dzięki Bogu Lizo, - rzekł spokojnie z wyczuwalnym wytchnieniem w głosie.

  • Rzeczywiście, to tylko trzęsienie ziemi, - powiedział w zakłopotaniem.

  • A ja byłem przekonany, że to atak Kosmitów.

  • Schowajmy się pod stół, - powtórzyła Liza i mówiąc to czmychnęła w tym momencie pod niewysoki stolik do kawy.

    Ciekawe jak ona tam się zmieściła, - pomyślał Stan i wyszedł na balkon.

     

    Liza tymczasem, po wyjściu z kąpieli, zaległa na swoim tapczanie w półleżącej pozycji trzymając w ręku szklaneczkę whisky, którą delektowała się upijając trunek małymi łyczkami. Widziała wprawdzie Stana siedzącego na sąsiednim łożu, oglądającego jakiś durny jej zdaniem i niewarty nawet spojrzenia nań film. Nie przejmowała się jednak niczym, starając się maksymalnie rozluźnić po przeżyciach dnia. Kiedy tak leżała w pełnym relaksie, powoli, pewnie szósty zmysł zaczął ją alarmować, że coś tu nie jest w porządku. Po chwili poczuła lekkie kołysanie olbrzymiego tapczanu, którego przyczyny nie byłą w stanie pojąć. Bardzo prędko, kołysanie to zmieniło się w nieustające serie silnych wstrząsów, powtarzających się seriami. Teraz dotarł do niej obraz powalonej na kolana świątyni którą oglądali tego dnia. Zrozumiała, że to trzęsienie ziemi, którego objawy doświadczyła już przedtem, kiedy odwiedzała Stana w Tokio. Skojarzenie odczuwalnych gwałtownych wstrząsów z dewastacją jakiej doznała świątynia, przeraziła ją nie na żarty. Teraz, zwróciła swój przerażony wzrok na Stana, który początkowo, ze stoickim spokojem siedząc na brzegu swojego łoża, tępo wpatrywał się w ekran telewizora.

    Prędko wychyliła resztkę whisky i śledziła z przerażeniem transformację jaką spostrzegła w zachowaniu męża. On również w pewnej chwili oderwał wzrok od ekranu i z mocno wystraszonym grymasem twarzy spojrzał na nią. Jak tylko spostrzegł jej przerażenie podkurczył na tapczan nogi i począł wrzeszczeć z całych sił potęgując przy tym trzęsąc się potęgując tym gwałtowne ruchy sprzętu na którym siedział. Liza nie mogła zrozumieć o co w ogóle mu chodzi. Przerażona potężnymi wstrząsami i wizją totalnej zagłady hotelu, teraz zrozumiałą, że jej małżonek zwariował o czym świadczyło jego zachowanie, kompletnie nie adekwatne do sytuacji. Wszędzie przecież wywieszone były dobrze czytelne instrukcje. Mówiły one między innymi, że w przypadku wystąpienia wstrząsów należy natychmiast ukryć się pod stołem by uchronić głowę przed spadającymi przedmiotami. Nic nie mówiły owe instrukcje, by w czasie trzęsienia ziemi siedzieć na tapczanie z nogami założonymi po turecku i wydzierać się wniebogłosy. To dodatkowo przeraziło Lizę. Jednak ten świdrujący, nieludzki jak się to jej wydawało wrzask Stana, otrzeźwił ją do tego stopnia by huknęła na niego, oznajmiając by na czas trzęsienia ukryli się pod stolikiem.

    Spostrzegła, że usłyszał ją i to go uspokoiło. Zaczął jakby myśleć przy tym logicznie. Zrozumiała że dopiero teraz do Stana dotarło, iż są w trakcie gwałtownego epizodu natury, jakim jest trzęsienie ziemi. Przerażenie, które dotychczas rysowało się na jego twarzy, na przekór tego czego Liza spodziewała się, ustąpiło błogiemu odprężeniu, jakby ten potworny kataklizm nie tylko go nie niepokoił, ale nawet ucieszył. Liza, będąc teraz pewna, iż Stan postradał zmysły, sama wskoczyła pod stolik do kawy i spoglądała na męża jak on spokojnie gramoląc się z łóżka szedł teraz wolnym krokiem w kierunku balkonu. Mamrotał przy tym jakieś bzdury o ataku kosmitów. Jak wrócimy do kraju, koniecznie musi udać się z nim do psychiatry, - pomyślała spoglądając na niego podejrzanie spod stolika.

     

    Wstrząsy ustały. Na dziedzińcu gromadzili się wystraszeni goście. Ktoś z obsługi krzyknął, że siła wstrząsów była znaczna, sześć i pół w skali Richtera. Inny że to nic, bo hotel wytrzymałby do siedmiu. Przewodnik wycieczki oznajmił iż wiele szlaków górskich w kanionie uległo zawaleniu i dopiero jutro zorientują się co do planów na dalszą drogę. Życzył przy tym wszystkim dobrej nocy.


    Ciekawe czy to koniec wrażeń na dzisiaj? - Mówiąc jakby do siebie zapytał głośno Stan.

Więcej niesamowitych przygód Stana Zweinsteina poznać można z książek opublikowanych przez LSW, "Tajemnice Gór Flindersa", "La Luna, Abaddon", oraz "Zemsta Kosmosu".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości